PolskaSpelengowani

Spelengowani

Miesiąc tymczasowego aresztu - to wyrok jaki wydał wczoraj po południu bydgoski Sąd Rejonowy na trzech młodych mężczyzn, którzy sterroryzowali dworzec kolejowy. Grozi im nawet do dziesięciu lat więzienia. Dodatkowo zapłacą oni za straty, jakie poniosła kolej. "Express" dowiedział się, jak wpadli i kim są żartownisie.

05.11.2003 08:58

Wczoraj trzej sprawcy poniedziałkowego alarmu, który sparaliżował bydgoski węzeł kolejowy oraz ruch na stacjach podmiejskich, byli przesłuchiwani w prokuraturze. Mężczyźni przyznali się do winy i złożyli obszerne wyjaśnienia. Jak się dowiedzieliśmy, na pomysł zorganizowania "akcji" wpadli dla żartu i z chęci zdobycia szybkich pieniędzy. Nie do końca wierzyli, że się ona powiedzie.

Najpierw opracowali plan, podzieli między sobą role i licytowali wysokość okupu. Miało być 50 tysięcy złotych, potem 60, ale ostatecznie stanęło na trzydziestu. Z takim żądaniem zadzwonili do Centrum Zarządzania Kryzysowego przy Urzędzie Wojewódzkim. Pieniądze miały leżeć w koszu na śmieci na jednym z przystanków pętli autobusowej na Błoniu. W razie niespełnienia żądania grozili wysadzeniem w powietrze stacji Bydgoszcz - Główna. Potem ponawiając groźbę telefonowali jeszcze na pogotowie ratunkowe, do Komendy Miejskiej Policji i komisariatu na Błoniu.

- Po prostu wymyślili, że dobrzy byłoby zdobyć jakieś pieniądze. Najlepszym i jak się okazuje dla nich najgorszym, sposobem, jaki wymyślili był fałszywy alarm - mówi prokurator Janusz Kaczmarek, szef Prokuratury Bydgoszcz-Północ.

Kucharz i ślusarz

Wywiadowcom bardzo szybko udało się "namierzyć" sprawców. Już w kilka godzin od pierwszego telefonu w ich ręce trafił pierwszy z nich 20-letni Andrzej B. Potem zatrzymani zostali dwaj następni: 18-letni Radosław R. i o rok od niego starszy Michał K. To mężczyźni bez pracy, będący na utrzymaniu rodzin. Jeden z nich nie ma zawodu, pozostali to kucharz i ślusarz.

Wczoraj cała trójka trafiła na miesiąc do aresztu (prokuratura wnioskowała o trzy). Wkrótce stanie przed sądem i odpowie za wymuszenie rozbójnicze. Kodeks karny przewiduje za to przestępstwo nawet do dziesięciu lat więzienia. Dodatkowo obciążeni zostaną stratami, jakie poniosła kolej.

- Oprócz ogromnych opóźnień, paraliżu na stacjach to również wydłużony czas pracy drużyn konduktorskich i trakcyjnych oraz zwroty za bilety. Takich osób tylko w Bydgoszczy zgłosiło się blisko czterdzieści. Ale nie jest wykluczone, że pojawią się kolejne osoby roszczące pretensje. Przy czym należy pamiętać, że do całej tej sytuacji nie doszło z winy przewoźnika - zastrzega Ryszard Cebulski, dyrektor Zakładu Przewozów Pasażerskich w Bydgoszczy.

Włodzimierz Czerlunczakiewicz, dyrektor Zakładu Linii Kolejowych w Bydgoszczy powiedział, że starty na razie mogą sięgać kilku tysięcy złotych. Kolej domagać się będzie ich pokrycia na drodze cywilnej, chyba że podczas procesu bombiarzy koszty te zostaną zasądzone.

Tajne techniki

Śledczy zapowiadają, że będą coraz bardziej skuteczni w walce z szantażystami. - Dysponujemy najnowocześniejszymi możliwościami technicznymi i rozwiązaniami prawnymi. To tajne techniki, za pomocą których szybciej i łatwiej łapać będziemy autorów tego typu żartów - zapowiada komisarz Jacek Krawczyk, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji w Bydgoszczy.

Ustaliśmy, że nowe techniki i akty prawne, jakimi dysponuje policja i prokuratura to konsekwencja między innymi rozporządzenia Ministerstwo Infrastruktury, które weszło w życie na początku tego roku. Na jego podstawie operatorzy sieci komórkowych, stacjonarnych, portali internetowych mają obowiązek montowania urządzeń do podsłuchu i podglądu. Wszystkim operatorom, zarówno telefonicznym, jak i internetowym, nakazano zainstalowanie sprzętu do nagrywania, archiwizowania i przeglądania wszelkich treści i danych. Muszą oni również "pociągnąć" specjalne "sztywne łącza" do uprawnionych do podsłuchiwania, między innymi policji, wywiadu, agencji bezpieczeństwa wewnętrznego. Wszystko po to, aby w każdej chwili można było "na żywo" podsłuchiwać i podglądać: rozmowy telefoniczne, treści e-maili. Czy właśnie z takiej możliwości skorzystali bydgoscy śledczy?

Użyto deszyfratorów

Udało się nam dowiedzieć, że telefoniczne żądania, jakie składali trzej mężczyźni z Bydgoszczy, wykonywane były z aparatu komórkowego, działającego nie na abonament, lecz na kartę. Operator sieci więc nie miał żadnych danych na temat właściciela karty, a mimo to niemal w błyskawicznym tempie udało się ustalić skąd dzwoniono. Jak to możliwe? Nieoficjalnie wiemy, że wszystko to za sprawą aparatów deszyfrujących, jakie wykorzystano.

Jerzy Słomski, dyrektor Urzędu Regulacji Telekomunikacji i Poczty oddział w Bydgoszczy wyjaśnił, że z pomocą specjalistycznego sprzętu można wyłapać nawet anonimowego właściciela telefonu.

- To tak zwana pelengacja. Wykorzystując profesjonalną aparaturę, biorąc pod uwagę częstotliwość radiową, ustala się z jakiego kierunku i dokładnie skąd przychodzi fala elektromagnetyczna - wyjaśnił specjalista.

Katarzyna Pietraszak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)