Sojusznicze targi o bazy wojskowe w Afganistanie
Afgański prezydent Hamid Karzaj zabiega o rozmowy pokojowe z talibami, ale równie trudne negocjacje czekają go z amerykańskimi sojusznikami, którzy chcą utrzymać w Afganistanie wojskowe bazy po wycofaniu sił międzynarodowych z tego kraju.
27.08.2013 | aktual.: 27.08.2013 08:33
Amerykańscy generałowie chcą, by do października dyplomaci z Waszyngtonu i Kabulu porozumieli się w sprawie umowy określającej relacje między USA i Afganistanem po 2014 roku, gdy wojska koalicji zostaną wycofane spod Hindukuszu.
Wojskowi z USA przekonują, że afgańska armia rządowa nie poradzi sobie samodzielnie z partyzantami, a wybuch wojny domowej i powrót talibów do władzy oznaczałyby, że 13 lat zachodniej obecności w Afganistanie poszło na marne, tak jak zmarnowana została inwazja zbrojna na Irak. Przed wycofaniem wojsk z Iraku Amerykanie też chcieli pozostawić wojenne bazy do ochrony ustanowionego przez nich porządku i rządu w Bagdadzie. Irakijczycy nie zgodzili się jednak, by amerykańscy żołnierze nie podlegali miejscowemu prawu.
Teraz władze USA domagają się tego od Afgańczyków. Amerykanie uznają świętą zasadę, że mogą być sądzeni i karani wyłącznie przez ich rodzime sądy. Afgańskie władze, przynajmniej oficjalnie, nie chcą się na to zgodzić, ale Karzaj od dawna daje do zrozumienia, że nie miałby problemu, by przekonać jednak do tego Loja Dżirgę, Wielką Radę - zgromadzenie polityków, duchownych, starszyzny plemiennej, będące najwyższą władzą w kraju.
Nie tylko talibowie i Al-Kaida
Karzaj od dawna zapowiada, że decyzję w sprawie utrzymywania w Afganistanie obcych baz wojskowych podjąć może wyłącznie Loja Dżirga. W zamian za zgodę na utworzenie amerykańskich baz Karzaj chce, by rozmieszczeni tam Amerykanie bili się nie tylko z talibami czy bojownikami Al-Kaidy, ale także z wojskami każdego z obcych państw, które napadłoby na Afganistan.
Afgańczycy mają na myśli Pakistan, z którym pozostają skłóceni od samego jego powstania w 1947 roku. Od lat 80. Pakistańczycy wspierają rozmaitej maści afgańskie partyzantki, a w latach 90. byli głównymi mocodawcami talibów.
Amerykanie nie chcą składać Afgańczykom takich gwarancji bezpieczeństwa, bo Pakistan wciąż pozostaje jednym z ich najważniejszych sojuszników w Azji, a przede wszystkim ani myślą się wikłać się w kolejną wojenną awanturę w nieprzyjaznym im muzułmańskim kraju.
Karzaj chce także, by Amerykanie zobowiązali się na piśmie do konkretnej sumy, jaką przeznaczą na pomoc finansową dla Afganistanu oraz przedstawili terminarz jej udzielania. Amerykanie nie chcą się zobowiązać również do tego i twierdzą, że nie pozwala im na to prawo, nakazujące, by co roku ubiegać się o pieniądze w Kongresie.
Pozostałe sprawy - lokalizacja baz, wysokość opłat, sprawy wizowe, szlaki zaopatrzenia - zostały już uzgodnione, zanim w czerwcu Karzaj zerwał rozmowy, oburzając się, że Amerykanie za jego plecami w Katarze próbują dogadać się z talibami; talibowie nie zgadzają się na utworzenie jakichkolwiek obcych baz w Afganistanie.
Amerykanom się spieszy
Ponaglany przez amerykańskich generałów i dyplomatów, którzy chcą podpisać umowę jeszcze w tym roku, by nie stała się ona tematem kampanii wyborczej w przyszłorocznych wyborach prezydenckich w Afganistanie, Karzaj powtarza, że nie ma pośpiechu, a rokowania zostaną wznowione, jak tylko talibowie, a także Amerykanie, raz na zawsze uznają, że rząd z Kabulu jest jedynym partnerem w rozmowach o pokoju w Afganistanie.
Karzaj wie jednak, że nie może przeszarżować. Jego rząd nie poradzi sobie bez wsparcia zachodnich wojsk, a Afganistan jeszcze długo będzie potrzebował zachodniej pomocy gospodarczej. Afgańczyk ociąga się na pokaz, ale jednocześnie powołał już nowych negocjatorów do rozmów z Amerykanami. Wyznaczył na nich swoich najbardziej doświadczonych dyplomatów - szefa dyplomacji Zalmaja Rasula, byłego szefa MSZ Rangina Dadfara Spantę i byłego ministra finansów Aszrafa Ghaniego. Amerykanów reprezentować będą ich ambasador w Kabulu James Cunnigham i generał Joseph Dunford, dowódca międzynarodowych wojsk w Afganistanie.
Ten ostatni chciałby jesienią mieć także rozstrzygniętą kwestię liczebności przyszłych zachodnich wojsk rozmieszczonych w bazach w Afganistanie. Amerykańscy generałowie chcieliby pozostawić w Afganistanie po 2014 roku ok. 15 tys. zachodnich żołnierzy. USA wystawiłyby 9-10 tys., a pozostałych zapewniliby sojusznicy z NATO. Politycy z Białego Domu uważają, że wystarczy kilkutysięczny kontyngent. Nikt nie ma za to wątpliwości, że jeśli Amerykanie nie dogadają się z Karzajem i wycofają wszystkie wojska z Afganistanu, jak w 2011 roku z Iraku, swoich żołnierzy nie pozostawi w Afganistanie także żaden z sojuszników USA.
Pod koniec lipca w kolejnym z raportów przedstawianych co pół roku Kongresowi o przebiegu afgańskiej wojny Pentagon ostrzegał, że wycofanie wszystkich wojsk z Afganistanu w 2014 roku zniweczy wszystko, co Zachód osiągnął podczas 13 lat działań wojennych.
Wojciech Jagielski, PAP