Sojusz Lewicy Dryfującej
Posłowie opozycji opowiadają dowcip o śnie Marka Dyducha, sekretarza generalnego SLD. Zapytał on wróżki, co to może znaczyć, że wciąż śnią mu się ziemniaki. - Widzę dwa rozwiązania: albo was wykopią jesienią, albo posadzą na wiosnę - odpowiedziała wróżka.
16.06.2003 07:14
- Oczywiście głosowaliśmy za wotum zaufania dla Leszka Millera, ale nie zapomnimy mu totalitarnych metod namawiania do tego głosowania i stawiania nas pod ścianą - skarży się znany poseł SLD. - Cały ten cyrk Miller zafundował nam w obronie samego siebie, bo przecież opozycja nie domaga się oddania władzy przez SLD, dąży jedynie do zmiany premiera - dodaje inny poseł sojuszu. Józef Oleksy, były premier, który wielokrotnie krytykował zasady funkcjonowania klubu i partii, uważa, że mimo korzystnych dla Millera wyników głosowania, ostatni kryzys wpłynął na SLD ozdrowieńczo. - Powoli odchodzi do lamusa genetyczny centralizm, a pojawia się odwaga mówienia, a nie tylko słuchania - mówi "Wprost" Józef Oleksy.
Na ostatnim posiedzeniu klubu parlamentarnego sojuszu doszło do ostrej wymiany zdań pomiędzy marszałkiem Markiem Borowskim a premierem Leszkiem Millerem. Borowski krytykował strategię premiera, nawoływał do przesunięcia terminu głosowania nad wotum. Wypomniał mu też kilka sytuacji, w których nie zastosował się do jego rad i poniósł klęskę. - Borowski sam jest sobie winien, mógł wcześniej reagować, zresztą to on ustala terminy - odpowiadają zwolennicy Millera. Także na posiedzeniu prezydium klubu SLD zaatakowano premiera: pytano, dlaczego nowego ministra finansów posłowie poznają dopiero po jego powołaniu. Ironizowano też z łódzkiego klucza przy tej nominacji. I choć Miller ma wciąż wielu klakierów, coraz częściej posłowie mówią, że premier "szkodzi partii" i "ciągnie ją na dno".
Miller ma tylko jeden pomysł - trwać. Jego upór i oderwanie od rzeczywistości coraz bardziej przypominają schyłkowego Gomułkę - twierdzi antymillerowska opozycja w klubie SLD. Atakując prezydenta i ogłaszając prace studialne nad podatkiem liniowym, Miller na chwilę odzyskał polityczny wigor, lecz starczyło go na jeden dzień. De facto tą propozycją premier tylko wytracił prędkość w staczaniu się po równi pochyłej. Już w piątkowym expos w Sejmie stwierdził, że "kwestia ta [podatku liniowego] wymaga poważnej analizy i poważnej dyskusji". W normalnym języku oznacza to: tak naprawdę nie chcemy wprowadzić podatku liniowego, ale mówimy o tym, bo dzięki temu możemy grać na czas. - Projekt wprowadzenia podatku liniowego okazał się taktyczną zagrywką. Tyle że taktyka obliczona na kilkanaście godzin to nawet nie krótkowzroczność, to ślepota - ocenia prof. Zyta Gilowska, posłanka PO. W rzeczywistości Miller nie ma żadnego nowego pomysłu na ratowanie gospodarki i uzdrowienie finansów publicznych. Nie będzie więc
kontrataku premiera i koniecznych reform, tylko dryfowanie. Józef Oleksy podsumował nowe expose Millera jednym słowem - "rozczarowujące". - Państwo się wali, a premier opowiada absurdalne historie o tym, co będzie za czterdzieści lat - dodaje Jan Krzysztof Bielecki, były premier.
"Leszka Millera uratowało trzynastu obecnych i byłych posłów Samoobrony, a wśród nich ukrywający się najsłynniejszy malwersant RP, poseł Ryszard Bonda" - tak Jan Maria Rokita, poseł PO, skomentował przyjęcie przez Sejm wotum zaufania dla rządu Leszka Millera. Miller wygrał, bo właściwie, ani w Sejmie, ani w sojuszu nie ma jeszcze dla niego prawdziwej alternatywy. Wygrywając, premier jednak sporo przegrał, przede wszystkim wśród posłów SLD, co najlepiej widać po tym, że wielu z nich pokpiwa sobie z własnego szefa. - Jesteśmy w fazie kolczykowania - żartowała posłanka SLD, gdy posłów sojuszu mobilizowano do głosowania za Millerem. - Styl rządzenia premiera nie podoba mi się ani trochę, ale co mam zrobić. Zdrajców się wiesza - mówił jeden ze znanych posłów SLD, topiąc rozterki w alkoholu w sejmowej restauracji. Wiesław Kaczmarek, były minister skarbu, długo debatował w restauracji z Ryszardem Kaliszem, czy wyłamać się z promillerowskiego frontu. Ostatecznie się na to nie zdecydowali.
Uderzenie Millera w prezydenta i bezradność tego ostatniego pokazują, że Aleksander Kwaśniewski nie ma ani odpowiedniej siły, żeby coś w Polsce zmienić, ani też konkurencyjnego programu zmian. - Niech już zostanie w Chorwacji na dłużej, wystarczająco się skompromitował - mówili o prezydencie ci posłowie sojuszu, którzy liczyli, że wesprze ich w walce z Millerem. Prezydent nie tylko ich nie wsparł, ale po prostu zrejterował. - Prezydent zrobił jeden krok do przodu i dwa do tyłu. Okazuje się, że nie ma władzy i musi wiedzieć, że nie może się rozpędzić. Ja to rozumiem, choć powstaje wrażenie, że jest miękki - mówi Józef Oleksy. W efekcie nie można liczyć ani na reformy Millera, ani na inicjatywę prezydenta. Tyle że dryfowanie to najgorsza filozofia władzy w okresie poprzedzającym przyjęcie do Unii Europejskiej.
Dorota Macieja