SN bada apelacje w sprawie Nangar Khel. Wyrok zostanie ogłoszony 17 lutego
• Izba Wojskowa Sądu Najwyższego bada apelacje oskarżenia i obrony ws. ostrzału wioski Nangar Khel w Afganistanie
• Sąd I instancji uznał, że nie doszło do zbrodni wojennej, lecz złego wykonania rozkazu i wymierzył kary w zawieszeniu
• SN ogłosi wyrok 17 lutego • W sierpniu 2007 r. w wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza afgańskiej wioski Nangar Khel na miejscu zginęło sześć osób, trzy zostały ranne
03.02.2016 | aktual.: 03.02.2016 13:36
Odwołania w tej sprawie wpłynęły do Izby Wojskowej SN we wrześniu, apelację od wyroku pierwszej instancji wobec wszystkich czterech oskarżonych złożyła prokuratura, apelacje złożyli także wszyscy obrońcy.
W środę sala rozpraw Izby Wojskowej wypełniła się dziennikarzami i b. żołnierzami wspierającymi oskarżonych. Przyszedł też poseł Paweł Kukiz, któremu przed rozprawą oskarżeni dziękowali za poparcie.
Prokuratura: sąd I instancji powinien ponownie zbadać sprawę
Uchylenia wyroku skazującego żołnierzy za niewykonanie rozkazu ws. Nangar Khel i procesu o zbrodnię wojenną chce Naczelna Prokuratura Wojskowa. Jej zdaniem sąd I instancji powinien ponownie zbadać sprawę.
Według prokuratora NPW płk. Zbigniewa Badelskiego, przyjęcie, że oskarżeni w sprawie Nangar Khel dopuścili się jedynie niesubordynacji jako podwładni majora Olgierda C. (prawomocnie uniewinnionego - przyp. PAP) to błąd w rozumowaniu sądu. - Przeczą temu zeznania świadków - przekonywał przed SN.
- Nie wiedzieć dlaczego, bez przeprowadzenia żadnego rozpoznania celu, rozpoznania kto jest w wiosce, strzelano mimo otwartej przestrzeni powietrznej. Trwało tam przecież wesele - mówił prokurator. Jak dodał, dowódca innego oddziału ogniowego "zachował się przytomnie". - Gdy stwierdził, że cele pokrywają się z wioskami, odpowiedział, że ignoruje te cele. Czemu oskarżeni zignorowali polecenie przerwania ognia, gdy widzieli, że cele pokrywają się z wioskami? Sami oskarżeni stworzyli wersję z uzbrojonymi ludźmi uciekającymi z wioski. Zgodnie ze swoim zamiarem ostrzelali wioskę, a nie przeprowadzili demonstracji siły - mówił.
Jego zdaniem odkąd oskarżeni opuścili odprawę u majora C. "wiedzieli, że jadą do Nangar Khel. Wtedy weszli w porozumienie i wszystko, co zrobili, jest tego konsekwencją".
- Zdaniem prokuratury, wobec wątpliwości i błędów, jakich dopuścił się sąd I instancji zasadnym jest wyrok uchylić i jeszcze raz rozpoznać sprawę - licząc na to, że po uchyleniu ten wyrok nie będzie już budził żadnych wątpliwości i zaspokoi oczekiwania społeczne. Wniósł też o oddalenie apelacji obrony jako niezasadnych - zakończył prokurator płk Badelski.
Obrona chce uniewinnienia
Po mowie prokuratora sąd oddał głos obrońcom oskarżonych. Mec. Konrad Serafiński, broniący ppor. Łukasza Bywalca (skazanego w I instancji na karę w zawieszeniu za niewykonanie rozkazu zgodnie z jego treścią) wniósł o uniewinnienie swego klienta. Jak podkreślił, niejasności w dowodach należy rozstrzygnąć na korzyść podsądnego. Przekonywał, że uniewinniony mjr C., który występował w tym procesie jako świadek jedynie bronił korzystnej dla siebie wersji wydarzeń - dlatego jego zeznania powinny być uznane za niewiarygodne.
O uniewinnienie chor. rez. Andrzeja Osieckiego (także skazanego na karę w zawieszeniu za złe wykonanie rozkazu) wniosła też broniąca go mec. Katarzyna Galicka. Jak mówiła, oskarżeni nie wiedzieli, że ich moździerz działa wadliwie. Wskazała, że dodatkowym argumentem za uchyleniem wyroku skazującego jest fakt, że proces w I instancji prowadził sędzia, który na wcześniejszym etapie (w 2007 r.) podejmował decyzję o przedłużeniu aresztu oskarżonym.
Odnosząc się do tego argumentu obrony prok. Badelski uznał, że ta okoliczność nie ma znaczenia i nie powinna być powodem uchylenia wyroku.
Broniący plut. rez. Tomasza Borysiewicza mec. Witold Leśniewski wskazywał na warunki służby w Afganistanie, gdzie żołnierze pozostają w ciągłym napięciu wobec ciągłego zagrożenia terroryzmem. - Nie wiemy, czy mój klient znał całą treść rozkazu wydanego przez mjr. C. ppor. Bywalcowi. To nie było miejsce weselne, tylko miejsce akcji bojowej, gdzie byli talibowie - podkreślał. Jak dodał, już po tragicznych zdarzeniach starszyzna wioski, w której zginęli ludzie, przyjęła od polskiego dowództwa zadośćuczynienie.
- Mój klient miał około stu pocisków moździerzowych. Wystrzelono 24. Do przysiółka na pewno wystrzelono jeden pocisk, być może też drugi - ale pewności tu nie mamy. Biegły stwierdził, że gdyby chcieli zniszczyć wioskę, trafiłoby w nią 15-18 pocisków. A trafił jeden - zauważył.
Mec. Wiktor Dega - obrońca ostatniego z oskarżonych - szer. rez. Damiana Ligockiego (który jako strzelec ciężkiego karabinu maszynowego miał początkowo zarzut ostrzału niebronionego obiektu, a sąd uznał jego winę ws. niewykonania rozkazu i warunkowo umorzył postępowanie) wskazywał na błędy w postępowaniu popełnione jeszcze w Afganistanie. - Dziś już nie da się ich naprawić. W czasie oględzin w miejscu zdarzenia nie interesowano się w ogóle tym, co robił mój klient - strzelec ciężkiego karabinu maszynowego. I Żandarmeria Wojskowa, i SKW sprawdzały tylko, gdzie stał moździerz. A teren był górzysty. Nasi żołnierze byli tam na regularnej wojnie - dodał adwokat. Uznał za "nieuprawnione" twierdzenie prokuratury, że zabudowania i przysiółki w rejonie Afganistanu, gdzie miejscowa ludność wspiera talibów, to "niebroniony obiekt". - Nie możemy tak zakładać - dodał.
Po wysłuchaniu stron SN udał się na naradę. Wyrok zamierza ogłosić 17 lutego.
Kary w zawieszeniu
W marcu zeszłego roku Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie wymierzył trzem oskarżonym kary w zawieszeniu - od dwóch lat do pół roku więzienia. Wobec czwartego warunkowo umorzył postępowanie, uznając jego winę.
Pięcioosobowy skład sędziowski WSO uznał wtedy, że w sprawie "nie ma przekonującego dowodu, że doszło do zbrodni wojennej przez oskarżonych - co nie oznacza, że nie popełnili oni przestępstwa". Sąd przypisał im odpowiedzialność karną za wykonanie rozkazu niezgodnie z jego treścią i z obowiązującymi Polski Kontyngent Wojskowy w Afganistanie zasadami użycia broni (tzw. ROE - od ang. Rules of Engagement).
- Pod Nangar Khel pojechał pluton wojskowy, którego dyscyplina pozostawiała wiele do życzenia. Pomocnik dowódcy wydał polecenie niezgodne z rozkazem obowiązującym cały pluton. Dowódca plutonu tego polecenia nie uchylił, a strzelający z moździerza dowódca drużyny to polecenie wykonał. Wszystko wskazuje na to, że w plutonie funkcjonowały nieformalne struktury dowodzenia. W ten sposób stworzyła się niebezpieczna sytuacja - wskazał wówczas sąd.
WSO przypomniał, że żołnierze w Afganistanie "nie mieli bezwzględnego zakazu użycia broni, mieli jasne zasady, kiedy broni użyć. Gdyby zastosowali się do rozkazu, do tego zdarzenia by nie doszło".
W sierpniu 2007 r. w wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza afgańskiej wioski Nangar Khel na miejscu zginęło sześć osób, trzy zostały ranne. O dokonanie zbrodni wojennej zabójstwa cywili oraz ostrzelania niebronionego obiektu prokuratura wojskowa oskarżyła siedmiu żołnierzy: dowódcę zgrupowania, który miał wydać rozkaz, podporucznika - dowódcę patrolu wysłanego na miejsce oraz pięciu podległych mu żołnierzy: chorążego, plutonowego i trzech szeregowych. To pierwszy w Polsce po II wojnie światowej proces ws. zbrodni wojennej.
Sądy już raz badały tę sprawę. W 2011 r. WSO uniewinnił wszystkich siedmiu żołnierzy. Sprawa po raz pierwszy trafiła do Izby Wojskowej SN. W 2012 r. SN prawomocnie uniewinnił najwyższego rangą z podsądnych kpt. Olgierda C. oraz dwóch szeregowych. Do ponownego rozpoznania wróciła natomiast wówczas sprawa czterech członków plutonu, który został wysłany przez kpt. C. pod Nangar Khel: dowódcy plutonu ppor. Łukasza Bywalca, jego zastępcy chor. Andrzeja Osieckiego, plut. Tomasza Borysiewicza oraz szer. Damiana Ligockiego.
W ponownym procesie pierwszej instancji prokuratura wojskowa żądała kary 8 lat więzienia dla Bywalca, 12 lat - dla Osieckiego, 8 lat - dla Borysiewicza i 5 lat dla Ligockiego. Trzej pierwsi mieliby też zapłacić po ponad 80 tys. zł zadośćuczynienia rodzinom i ofiarom tragedii oraz od tysiąca do 800 zł nawiązki na cel społeczny. "Oskarżeni działali z zamiarem umyślnym; co najmniej godzili się na śmierć cywili" - mówił prokurator.
Oskarżeni, którzy zgadzają się na podawanie nazwisk, nie przyznają się do zarzutów. W mowach końcowych przed WSO wnosili o uniewinnienie. Adwokaci uznali tragedię za nieszczęśliwy wypadek, spowodowany wadliwą amunicją. Po wyroku obrońcy mówili, że ważne, iż upadł zarzut zbrodni wojennej.