Śmigus dyngus: woda, tradycja i... policja
Dziś Poniedziałek Wielkanocny, a więc śmigus dyngus. Nazwa ta oznaczała
kiedyś dwa zupełnie różne obrzędy. Istotą śmigusa było smaganie
rózgami po nogach i udach, natomiast dyngus polegał na oblewaniu
wodą i zbieraniu datków stanowiących wielkanocny okup.
Obydwa pojęcia zupełnie się wymieszały, tworząc tradycję lanego poniedziałku. Wielka oblewanka nie zawsze była jedynym wybrykiem dozwolonym w Wielkanocny Poniedziałek.
Szaleństwa rozpoczynały się już w nocy z niedzieli na poniedziałek. Dozwolone było prawie wszystko - wypuszczano bydło z obór, zatykano kominy, okna smarowano błotem lub smołą.
Zanim z wiader polała się woda, gospodarze wychodzili na pola, kropili je święconą wodą, odmawiali modlitwy i wbijali w ziemię krzyżyki z palm. Miało to zapewnić urodzaj i chronić uprawy. Po odprawieniu tych obrzędów rozpalano zwykle ogniska, przy których smażono jajecznicę, a niekiedy raczono się wódką. Wodą zaczynano się polewać dopiero po powrocie z pola.
W dawnej Polsce przywilej oblewania wodą w drugi dzień świąt mieli tylko mężczyźni. W miastach dystyngowani panowie korzystali z niego bardzo skromnie, spryskując panny najwyżej wodą różaną.
Na wsiach nie bawiono się w konwenanse - w ruch szły wiadra, kubły i garnki. Dziewczyny nie narzekały jednak na tę "dyskryminację".
Przemoczone ubrania i mokre włosy świadczyły o powodzeniu, każda więc chciała być choć trochę mokra. By strugi wody nie były nazbyt obfite, należało się "wykupić", a najpewniejszym sposobem była flaszka gorzałki. Te, które jej pożałowały, musiały się liczyć z przymusową kąpielą w sadzawce, stawie, a nawet w gnojówce. Na pocieszenie tradycja dawała pannom możliwość odwetu - żeński dyngus odbywał się trzeciego dnia świąt - we wtorek.
Woda lała się przeważnie do południa, reszta dnia upływała na "chodzeniu po dyngusie". Obrzęd ten związany był ze składaniem życzeń, śpiewaniem pieśni i wypraszaniem darów. W niektórych regionach Polski do drzwi pukali przebierańcy, w innych młodzież obnosiła po domach koguta, baranka lub figurkę Zmartwychwstałego Chrystusa.
Gości przyjmowano bardzo życzliwie i chętnie w wyposażano w słodkie baby, łakocie i jajka.
W górach "obrzędy" lanego poniedziałku nazywa się śmiergustami. Górale w Beskidzie Śląskim powiadają, że prawdziwe śmiergusty są tylko wtedy, gdy sień domu pełna jest wody.
Rankiem w śmiergustowy poniedziałek po domach w Beskidzie Śląskim chadzały moiczkule. Były to trzy dziewczynki trzymające w ręku moiczki, czyli zielone drzewka przystrojone ozdobami. Chodząc od domu do domu śpiewały: "Moiczek zielony, pięknie przystrojony; zdało nom się, zdało, że w polu gorzało; a to Janiczkowi oczka czerwieniały".
Gdy dziewczęta już swoje odśpiewały, potrząsały drzewkiem mówiąc: "Moiczek zielony, pięknie przystrojony". Gospodarze dawali im najczęściej pieniądze, gdyż dziewczęta pochodziły zwykle z biednych rodzin.
Moiczkule nie były polewane. Były wyjęte spod prawa śmiergusta.
W tym roku lany poniedziałek zapowiada się groźnie - na dworze bowiem świeci słońce. Co mamy zrobić, jeśli musimy wyjść z domu, a nie mamy ochoty za chwilę wracać tylko po to, żeby założyć suche ubranie?
Jeśli musimy koniecznie wyjść z domu, a na dworze "grasują" dobrze zorganizowane grupki "polewaczy" z kubłami i butelkami wypełnionymi wodą, poszukajmy w domu, czy nie mamy przeciwdeszczowego płaszcza. Na pewno wytrzyma on "pierwsze uderzenie", a i my mamy wtedy szansę przedrzeć się przez wodną zaporę.
Jeśli mamy do czynienia z jednym "przeciwnikiem" - powinien wystarczyć parasol. Trzeba mieć jednak pewność, że szybko się otworzy i nas nie zawiedzie. Problemy z otworzeniem mogą nas kosztować suche ubranie. Jeśli jesteśmy odważni - zawsze możemy parasolem markować uderzenie, jednocześnie wołając: a tylko spróbuj, to jak cię .... Jeśli jednak zdecydujemy się na obronę parasolem, to musimy być pewni, że umiemy dobrze nim manewrować.
Dosyć skuteczną metodą jest bieg. Pamiętajmy, że bez kubła z wodą biega się szybciej - mamy szansę po prostu uciec. Ta metoda polecana jest jednak na otwartych przestrzeniach. W "blokowiskach" możemy natknąć się na "przeciwnika" za każdym rogiem. Szybki odwrót może być wtedy niemożliwy.
Zawsze możemy też próbować odwoływać się do "zdrowego rozsądku". Czasami działają takie stwierdzenia jak: Już byłem dziś polana/y (w przypadku kobiet wątpliwy argument), dajcie spokój, jestem już za stara/y na takie zabawy.
Kiedy dojdziemy do samochodu, koniecznie pamiętajmy, żeby je natychmiast zablokować od środka. Jeśli "przeciwnik" dopadnie nas dopiero wtedy - jesteśmy bezpieczni. Co najwyżej będziemy mu mogli podziękować za umycie samochodu.
Gdy zobaczymy, że polewanie wodą nie jest elementem tradycji, ale zwykłym chuligańskim zachowaniem - będziemy interweniować - zapewnił Marcin Szyndler z zespołu prasowego Komendy Głównej Policji. Właśnie po to, żeby takich chuligańskich wybryków było jak najmniej, policjanci będą pilnować porządku w "tradycyjnych" miejscach polewania: przy kościołach, na skwerach, w parkach i na osiedlach.
Szczecińska policja także zapowiedziała zdecydowane i bardzo rygorystyczne działania wobec grup młodzieży, które dopuszczą się chuligańskich wybryków w związku z lanym poniedziałkiem.
Grupy młodych ludzi będą obserwowali policjanci w radiowozach, wyposażonych w kamery, które będą rejestrować wszystko, co się dzieje. Na podobnej zasadzie działać będą kamery ustawione w różnych punktach w mieście. Na tej podstawie możliwa będzie późniejsza identyfikacja uczestników zdarzeń - wyjaśnił rzecznik.
Nie chcemy, aby powtórzyła się sytuacja z poprzednich lat - podkreślił Marciniak. W ostatnich latach w Szczecinie tradycją stało się oblewanie wiadrami wody przechodniów i samochodów przez kilkunastoosobowe grupki młodych ludzi. (PAP, and)