Śmierć w stalowej trumnie - historia okrętu "Noworosyjsk"
Tajemnicza eksplozja w Sewastopolu zniszczyła największy okręt Floty Czarnomorskiej.
Spośród ponad 600 osób, uwięzionych w stalowej trumnie, uratowano tylko dziewięć. Niektórzy marynarze czekali na ocalenie nawet kilka dni. Nurkowie słyszeli ich stukanie o dno okrętu. Historię pancernika "Noworosyjsk" opisuje "Polska Zbrojna".
04.05.2012 | aktual.: 04.05.2012 08:16
O wpół do drugiej w nocy 29 października 1955 roku portem w Sewastopolu wstrząsnął olbrzymi wybuch. W powietrze wyleciał największy okręt Floty Czarnomorskiej - flagowy pancernik "Noworosyjsk". Potężna jednostka, którą niedawno dzięki wykorzystaniu olbrzymich środków wyremontowano, została mocno uszkodzona w części dziobowej. Siłę eksplozji oszacowano potem na co najmniej jedną kilotonę trotylu. W wyniku wybuchu zginęło 100 z ponad 1200 członków załogi. Ofiar byłoby znacznie więcej, ale na szczęście większość marynarzy, łącznie z dowódcą, po zakończeniu odbywających się wówczas manewrów zeszła na ląd.
W ciągu kilku minut obsada całej bazy została postawiona na nogi. Uszkodzony okręt otoczyły holowniki i inne jednostki. Na pokład wrócili marynarze, ściągnięto grupy ratunkowe całej floty, pojawili się rozgorączkowani sztabowcy, z admirałami włącznie. Chcieli osobiście dopilnować, aby okręt został należycie zabezpieczony.
Akcja trwała kilka godzin. Odholowanie pancernika na płyciznę stawało się coraz trudniejsze, ponieważ okręt wyraźnie przechylał się na lewą burtę. Nadzorujący operację ratowniczą admirał Wiktor Parchomienko zakazał przeprowadzenia ewakuacji. Tłumaczył później, że do końca wierzył w uratowanie "Noworosyjska".
O godzinie 4.14 okręt wywrócił się na burtę. Tylko nielicznym udało się zeskoczyć z pokładu i uniknąć wciągnięcia pod wodę przez tonący wrak. Najwięcej marynarzy zostało uwięzionych w części kadłubowej. Niektórzy wykorzystali wytworzone bąble powietrza i czekali na ratunek. Przez kilka kolejnych dni nurkowie słyszeli stukanie w różnych sekcjach dna pancernika. Podobno uwięzieni dodawali sobie otuchy, śpiewając popularną marynarską piosenkę "Wariag".
Spośród ponad 600 osób uwięzionych w stalowej trumnie - marynarzy, członków zespołów ratunkowych i sztabowców Floty Czarnomorskiej - uratowano tylko dziewięciu. Udało im się wydostać na zewnątrz przez otwory, które ratownicy wycięli w kadłubie.
Juliusz Cezar
Pancernik powstał na zamówienie marynarki wojennej Królestwa Włoch. Do służby wszedł w 1914 roku, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, jako "Giulio Caesare". W czasie wieloletniej służby niczym szczególnym się nie wyróżnił. Zasłynął tylko z tego, że w 1940 roku podczas bitwy u przylądka Stilo pancernik HMS "Warspite" trafił w niego ciężkim pociskiem z rekordowej odległości 24 kilometrów.
Czytaj również:Jeden niedopałek uratował świat?
Po zakończeniu II wojny światowej zwycięzcy alianci zadecydowali, że Włosi w ramach reparacji wojennych będą musieli oddać resztki swojej floty, przy czym zostały im między innymi dwa nieukończone lotniskowce, pancerniki (dwa nowe i trzy stare), dziewięć krążowników i jedenaście niszczycieli. Sowieci zażądali jednego z pancerników ("Victorio Veneto") i kilku mniejszych okrętów.
Widmo zimnej wojny unosiło się już jednak nad światem. Amerykanie i Brytyjczycy, którzy kontrolowali pokonaną flotę, nie zamierzali oddawać Rosjanom nowoczesnego "Victoria Veneta". Powód był prosty: okręt sam w sobie stanowił groźną broń (potężniejszą niż niemiecki "Bismarck"), a w dodatku zastosowano w nim wiele nowatorskich rozwiązań, które można było skopiować. Zachód uznał więc, że Sowietom trzeba przekazać jakąś dużą jednostkę, która może sprawiać wrażenie wartościowej. Padło na "Giulio Caesare", który choć stary, w latach międzywojennych przeszedł modernizację.
W 1948 roku ogłoszono, że Związkowi Radzieckiemu przypadły: pancernik, krążownik lekki, dwa niszczyciele, trzy torpedowce i dwa okręty podwodne. Jeszcze w grudniu tamtego roku "Giulio Caesare" przybił do albańskiego portu Vlorë, skąd mieli go zabrać nowi właściciele. Przedstawiciele sowieckiej misji wojskowej nie byli zachwyceni. Przejmowany okręt miał wprawdzie w miarę sprawną maszynownię oraz artylerie główną i średnią, ale brakowało mu wielu istotnych systemów. Remontu wymagała cała elektryka i hydraulika, szwankowała pokładowa łączność radiowa, brakowało też radaru oraz uzbrojenia przeciwlotniczego. Kosztowny lifting
"Giulio Caesare", przemianowany na "Noworosyjsk", już w sierpniu 1949 roku jako okręt flagowy wziął udział w manewrach Floty Czarnomorskiej. Kolejne sześć lat jednostka spędziła jednak w stoczniach, gdzie przechodziła kosztowne remonty i przebudowy. W tym czasie pancernik wzbogacił się o 24 podwójne zestawy przeciwlotnicze kalibru 37 milimetrów, nowy radar i urządzenia do komunikacji pomiędzy poszczególnymi stanowiskami. Wymieniono nawet napęd jednostki - nowy zestaw maszyn wyprodukowały dla "Noworosyjska" zakłady w Charkowie.
W tym samym czasie w stoczniach powstawali młodsi i potężniejsi "bracia" pancernika. Nowe okręty miały zmienić układ sił na morzu. Planowano strzelać z artylerii głównej pociskami nuklearnymi. "Noworosyjsk" wrócił do służby w maju 1955 roku i brał udział w intensywnych ćwiczeniach aż do fatalnej październikowej nocy.
Komisja badająca przyczyny wypadku ustaliła, że do katastrofy doprowadziła prawdopodobnie stara hitlerowska mina magnetyczna, która z niewiadomych przyczyn nagle się aktywowała. W wyniku dokładnego zbadania dna w sewastopolskim porcie po katastrofie odnaleziono 19 min różnych typów, z czego aż 11 było na tyle silnych, że mogło doprowadzić do podobnej eksplozji. Fachowcy podkreślali jednak, że 10 lat po zakończeniu wojny miny powinny już dawno skorodować.
Lista podejrzanych
Nic zatem dziwnego, że na temat przyczyn tragedii zaczęło krążyć wiele plotek, niektóre rozpuszczały same władze. Podejrzewano atak zachodniego okrętu podwodnego. W wyniku dochodzenia okazało się, że tej nocy z powodu niedbalstwa sieci przeciwtorpedowe wokół pancernika były podniesione. Podobnie było z tymi, które zabezpieczały wejście do Sewastopola. Na dodatek okręt mający dozorować tej nocy port stał w zupełnie innym miejscu, niż powinien. Śladów wskazujących na użycie torpedy jednak nie odnaleziono, zaczęto więc mówić o podwodnych sabotażystach.
Tak zuchwałą akcję mogli przeprowadzić tylko Włosi lub Brytyjczycy. Chociaż włoski rząd bardzo wiele by ryzykował, gdyby firmował taką akcję, to niechęć wielu Włochów przez to, że przekazano "Giulio Caesare" Sowietom była tak wielka, że odebrano to wówczas jako hańbę narodową. Jednym z ludzi, którzy głośno krytykowali oddanie pancernika, był książę Junio Valerio Borghese. Dowodził on najlepszymi włoskimi okrętami podwodnymi i kierował operacjami podwodnych sabotażystów, tak zwanych ludzi-żab. W 1941 roku przeprowadził rajd na port w Aleksandrii zakończony wyłączeniem z walk na lata dwóch brytyjskich pancerników: HMS "Queen Elizabeth" i HMS "Valiant". Borghese był nieprzejednanym antykomunistą i publicznie ogłosił, że zemści się za "kradzież" włoskiego pancernika.
Brytyjczycy natomiast - druga światowa potęga w sabotażu podwodnym - posiadali specjalistów z różnych jednostek, którzy wyszkolili się w tego typu działaniach między innymi dzięki prowadzeniu ataków na stacjonujący w Norwegii niemiecki pancernik "Tirpitz" w trakcie II wojny światowej. Uznano, że taką akcję mogła przeprowadzić na przykład 12 Flotylla pod dowództwem kapitana Lionela Crabba, tym bardziej że Brytyjczycy pod koniec października 1955 roku zorganizowali ćwiczenia na Morzu Egejskim.
Nie można też wykluczyć, że pancernik zniszczyli sami Sowieci. W 1955 roku w Związku Radzieckim po śmierci Stalina toczyła się bezwzględna walka o władzę. Frakcję marszałka Gieorgija Żukowa popierał w tym czasie słynny dowódca całej marynarki wojennej - admirał Nikołaj Kuzniecow. Zatopienie pancernika doprowadziło do dymisji i degradacji morskiego dowódcy. Admirał był zwolennikiem odmiennej doktryny morskiej niż przyszły przywódca ZSRR, Nikita Chruszczow. Zdaniem Kuzniecowa o sile floty miały decydować pancerniki, krążowniki i lotniskowce, podobnie jak w czasie II wojny światowej. Potężne zgrupowania morskie miały jak niegdyś spotykać się na środku morza, a zwycięzcą zostawać ten, kto miał więcej ciężkich luf, śmigieł i torped.
Wraz z odejściem admirała zmieniła się koncepcja rozwoju radzieckiej marynarki wojennej. Na złom trafiły na siłę utrzymywane do tej pory okręty, które tak naprawdę były przestarzałe i nie miały racji bytu. Nigdy nie ukończono też kolejnego "pokolenia" potężnych pancerników. Miejsce efektownej floty nawodnej zajęły siły podwodne wyposażone w pociski rakietowe.
Maciej Szopa, "Polska Zbrojna"