Śmierć nurków na "Goi"
"Gazeta Wyborcza" pisze, że dwaj płetwonurkowie, którzy zaginęli wczoraj na Bałtyku mieli jako pierwsi filmować niedawno odkryty wrak hitlerowskiego statku "Goya". Został on zatopiony w 1945 roku przez radziecką torpedę. Na jego pokładzie znajdowało się 7 tys. uciekinierów.
23.04.2003 06:22
Przez długi czas statku nikt specjalnie nie szukał, gdyż leżał on na głębokości dla nurków niedostępnej. Pierwsi położenie wraku ustalili polscy płetwonurkowie, oni też pierwsi zrobili jego zdjęcia.
Wrak chciała też filmować międzynarodowa ekipa - wśród nich była ekspedycja nurków i filmowców, którzy zamierzali dla jednej z niemieckich telewizji nakręcić reportaż o poszukiwaniu "Goi".
W trakcie filmowania w sieci zaplątała się podwodna, zdalnie sterowana kamera. Dwaj nurkowie zostawili ją pod wodą i wypłynęli na powierzchnię. Wtedy po kamerę zanurkowała kolejna dwójka - Polak z niemieckim paszportem i czarnoskóry Holender. Podobno zamiast niezbędnej na tej głębokości mieszanki gazów do oddychania - mieli w butlach powietrze.
Dziennik pisze, że nie wiadomo jeszcze, co było przyczyną śmierci nurków. "Na "Goi" jest bardzo ciemno. Woda ma temperaturę +2 stopnie. Trudna jest też topografia statku. Stoją na nim maszty, nadbudówka i żurawie do łodzi ratunkowych. Ponadto cały owinięty jest rybackimi sieciami, w które bardzo łatwo się zaplątać. Zwisają jak firany albo pajęczyny z fragmentów statku" - powiedział dziennikowi znany warszawski nurek Krzysztof Starnawski.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że dwaj zaginieni płetwonurkowie mogli po prostu utknąć w sieci - pisze gazeta.