Śmierć Gwiazdy Narodu
Po samobójstwie sławnej aktorki rząd Korei Południowej wydaje wojnę internetowym oszczercom.
Społeczeństwo Korei Południowej przeżyło prawdziwy szok. Ekspedientki nie witały klientów zwykłym pozdrowieniem, lecz mówiły ze łzami: „Choi Jin-sil nie żyje”. Choi była prawdziwą gwiazdą ekranu. W 20-letniej karierze wystąpiła w licznych filmach kinowych i telewizyjnych. Nazywano ją Aktorką Narodu.
2 października zrozpaczona gwiazda powiesiła się w łazience w swym apartamencie w Seulu. Policyjne śledztwo wykazało, że 39-letnia Choi została zaszczuta przez internetowych oszczerców. Komentator dziennika „Korea Times” napisał, że po tym dramacie Koreańczycy powinni przyjrzeć się bliżej „swemu coraz bardziej nieludzkiemu, psychotycznemu społeczeństwu”.
Aktorka zaczęła występować przed kamerą w latach 80. Najpierw zdobyła rozgłos jako królowa reklam. Ale także w reklamach zademonstrowała niezwykłą osobowość. Zgodnie z koreańską tradycją hierarchii kobieta powinna być podporządkowana mężczyźnie. Choi jednak w swej najsłynniejszej reklamie wypowiedziała zdanie: „Ach, mężczyźni, ich zachowanie zależy od tego, jak są traktowani przez kobiety”.
W 1988 r. zagrała w pierwszym telewizyjnym filmie. Dwa lata później wystąpiła na planie filmu kinowego „Północnokoreański partyzant w Korei Południowej”. Potem nastąpiła seria znakomitych ról. Choi grała z ogromnym wyczuciem zarówno w komediach, jak i w dramatach. Zdobyła wiele prestiżowych wyróżnień, w tym Nagrodę Błękitnego Smoka za rolę w filmie „Moja miłość, moja narzeczona”. Koreańczycy ją kochali. Choi stała się symbolem wrażliwej i pięknej dziewczyny z sąsiedztwa. Nazywano ją azjatycką Meg Ryan.
W 2000 r. Choi zaskoczyła swych fanów, kiedy wyszła za mąż za młodszego o pięć lat gwiazdora bejsbolu, Cho Sung-mina, grającego w lidze japońskiej. Aktorka urodziła chłopca i dziewczynkę, niestety, małżeństwo nie było szczęśliwe i zakończyło się rozwodem w 2004 r. Przed sądem aktorka bezpardonowo walczyła o majątek i prawo do opieki nad dziećmi. Zwyciężyła, lecz wielu patriarchalnie nastawionych Koreańczyków nie wybaczyło jej takiej postawy. Społeczeństwo tego azjatyckiego kraju nie akceptuje rozwódek i samotnych matek. Choi, atakowana przez tabloidy i bezlitosnych blogerów, zaczęła zażywać leki antydepresyjne. Wydawało się, że jej błyskotliwa kariera dobiegła kresu.
Ale gwiazda zdołała przezwyciężyć kryzys. W 2005 r. wystąpiła w dramacie „Różowe życie”, zagrała rolę porzuconej żony, która na domiar złego choruje na raka. W filmie Choi nie była już dziewczyną z sąsiedztwa, lecz stała się ajumma – zamężną kobietą w średnim wieku. Film okazał się prawdziwym hitem. Aktorka odniosła też sukces w prawdziwym życiu. Z wielkim trudem wyjednała w sądzie, aby dzieci nosiły jej nazwisko. Konserwatywni Koreańczycy byli zdumieni. W marcu br. Choi zagrała jeszcze w filmie „Ostatni skandal”, w którym wcieliła się w postać dzielnej i komicznej ajumma. Na konferencji prasowej z dumą powiedziała: „Sama jestem ajumma. Myślę, że koreańskie ajumma są nieustraszone i nie lękają się niczego”. Ale Choi nie była prawdziwą ajumma, nie miała przecież męża. Życie samotnej matki w Seulu stawało się coraz trudniejsze. W lipcu wyznała w wywiadzie prasowym, że przeraża ją internet, wielu bowiem blogerów prześladuje ją i obrzuca obelgami.
8 września samobójstwo popełnił wybitny południowokoreański aktor Ahn Jae-hwan. Rozpalił piecyk węglowy w swoim samochodzie, a tlenek węgla szybko spowodował zgon. Ahn Jae-hwan targnął się na życie z powodu problemów finansowych. W internecie natychmiast zaczęły krążyć pogłoski, że to Choi Jin-sil ponosi odpowiedzialność za tę śmierć. Jest bowiem lichwiarką i pożyczyła aktorowi 2 mld wonów (2 mln dol.), a potem domagała się zwrotu długów z wysokim procentem. Opowieści te nie miały nic wspólnego z prawdą, co potwierdziła także żona Jae-hwana. Zdesperowana Choi zwróciła się o pomoc do policji. Stróże prawa wytropili kilku podejrzanych o rozpowszechnianie internetowych oszczerstw, w tym pewną kobietę zatrudnioną w biurze maklerskim. Ale Choi nie miała już siły. W notebooku zapisała: „Jestem samotną osobą, która pada ofiarą prześladowań. Nie mogę oddychać”. 1 października aktorka zagrała jeszcze w reklamach. Późno wróciła do domu, odurzona alkoholem. Zamknęła się w łazience. Zadzwoniła do znajomego dziennikarza:
„To ostatni raz z tobą rozmawiam. Proszę, zaopiekuj się moimi dziećmi”. Wysłała też SMS-y z podobną prośbą do swej asystentki. Potem pod prysznicem założyła sobie na szyję pętlę z taśmy elastycznej. Rano zwłoki znalazła matka.
Śmierć aktorki wywołała w społeczeństwie nie tylko szok, lecz także makabryczny efekt Wertera, jak to określił psychiatra z uniwersytetu Yonsei, Min Seong-gil. Kiedy Goethe opublikował „Cierpienia młodego Wertera”, liczni młodzi Niemcy ginęli z własnej ręki, tak jak nieszczęśliwy w miłości Werter. Także Koreanki poszły w ślady Choi.
3 października w łazience powiesiła się 26-letnia Jang Chae-won, wcześniej występująca w telewizyjnym show. Jang urodziła się jako mężczyzna, przeszła operację zmiany płci. W swym blogu dokonała ostatniego wpisu: „Przepraszam mamo, następnym razem się poprawię”. W mieście Haenam powiesiła się pod prysznicem 55-letnia kobieta o imieniu Park. W następnych dniach w podobny sposób postąpiły trzy inne kobiety.
Korea Południowa ma prawdopodobnie najwyższą liczbę samobójców wśród wysoko uprzemysłowionych państw świata. Nazywana jest nawet Republiką Samobójców.
W zeszłym roku zabiło się 12.174 obywateli. Oznacza to przeciętnie 33,3 dobrowolne zgony dziennie. Coraz częściej do tak dramatycznej decyzji popychają ludzi oszczerstwa rozpowszechniane w blogosferze.
Choi Jin-sil nie była jedyną znakomitością, która padła ofiarą cybernetycznego polowania na czarownice. W 2007 r. popełniły samobójstwo młode kobiety, piosenkarka i aktorka, które poddały się operacji plastycznej i zostały z tego powodu bezlitośnie wykpione przez internautów. 61-letni piosenkarz, uważany za symbol seksu Nah Hoon-ah, musiał zwalczać pogłoski, rozpowszechniane na internetowych forach, że uwiódł dwie młode celebrytki i został za to wykastrowany przez zazdrosnego szefa japońskiej yakuzy. Nah nadaremnie zaprzeczał. W końcu zwołał transmitowaną przez telewizję konferencję prasową. Wskoczył na stół, rozpiął spodnie i powiedział: „To wasz wybór. Albo mi uwierzycie, albo zdejmę portki i pozwolę wam przyglądać się przez pięć minut”. Zaskoczeni dziennikarze krzyknęli, że wierzą. Ale nie wszyscy mogą zdobyć się na taką odwagę. Zwłaszcza kobiety są bezradne w obliczu cybernetycznego terroru.
Korea Południowa jest najbardziej „internetowym” krajem świata. 80% mieszkańców ma dostęp do globalnej sieci. Rząd wysyła na specjalne obozy treningowe nastolatków całkowicie uzależnionych od komputera. Co więcej, długoletnia okupacja japońska, a potem rządy autorytarne sprawiły, że obywatele mają skłonność do konspiracji czy też nieformalnego rozpowszechniania wiadomości. Zwłaszcza pracownicy biurowi, ubezpieczeniowi i maklerzy lubią pisać blogi oraz jirasi – prywatne gazetki informacyjne. Rozpowszechniane w nich wiadomości mają niekiedy wpływ na politykę kraju. W bieżącym roku w blogosferze rozgorzał opór przeciwko planowanemu przez rząd zniesieniu embarga na import amerykańskiej wołowiny. W sieci rozpowszechniano absurdalną pogłoskę, że Koreańczycy mają specjalny gen, który czyni ich podatnymi na chorobę szalonych krów. Gwałtowne protesty doprowadziły do dymisji rządu. W lipcu prezydent Lee Myung-bak grzmiał w parlamencie, że w kraju szerzy się infodemia, czyli epidemia rozpowszechniania fałszywych
informacji, które wywołują niepokoje społeczne. Już dzieci w szkołach podstawowych uczą się kulturalnego zachowania na internetowych forach, ale niewiele to pomaga. Śmierć aktorki sprawiła, że władze postanowiły wydać bezlitosną wojnę internetowym oszczercom. 900 agentów Centrum Walki z Cybernetycznym Terrorem gorliwie tropi agresywnych blogowiczów. „Przestrzeń internetowa stała się w naszym kraju ścianą publicznej toalety”, żalił się Hong Joon-pyo, czołowy polityk rządzącej Wielkiej Partii Narodowej. Ugrupowanie to domaga się wprowadzenia surowszych praw przeciwko przestępczości w internecie i karania cybernetycznych chuliganów więzieniem. W ubiegłym roku państwowa Komisja Komunikacji postanowiła, że użytkownicy portali, które odwiedza co najmniej 300 tys. osób, muszą podawać swoje nazwiska oraz numery ubezpieczenia społecznego. Po samobójstwie Choi komisja domaga się, aby te zasady stosowały także portale odwiedzane przez co najmniej 100 tys. osób dziennie. Władze zamierzają też karać wysokimi grzywnami
dostawców usług internetowych, którzy nie walczą energicznie z agresją w cyberprzestrzeni.
Opozycja polityczna sprzeciwia się tym planom. Jej przedstawiciele twierdzą, że do walki z internetowymi oszczercami wystarczą już istniejące ustawy. Zdaniem opozycjonistów, rząd zamierza wykorzystać zgon aktorki, aby stłumić wolność słowa i pozbawić swych przeciwników internetowej platformy organizowania się. Być może jest w tym trochę racji. Ale trzeba przyznać, że cybermobbing w Korei Południowej przybiera zatrważające rozmiary. Jeśli nie zostaną podjęte konsekwentne działania, do kolejnych tragedii prześladowanych w elektronicznej przestrzeni ludzi może dojść już wkrótce.
Marek Karolkiewicz