Smarowały się błotem, by ich nie zgwałcili - wspomnienia przesiedleńców
Rosjanie gwałcili niemieckie kobiety, choć one smarowały się błotem, żeby brzydko wyglądać.
To jedna z historii wysiedlonych Polaków i Niemców. Ich losy są wstrząsające. Opowiedziane prosto. Bez emocji. Uderzają swoją prawdziwością. Świadkowie i uczestnicy powojennych przesiedleń mówią o gehennie, którą przeżyli.
20.11.2006 | aktual.: 20.11.2006 09:38
Pięcioro Niemców i pięcioro Polaków. Nigdy wcześniej się nie spotkali. Łączy ich jedno. Musieli zostawić swoje domy i szukać nowego dachu nad głową. Dziś we Wrocławskim Teatrze Współczesnym premiera spektaklu „Transfer!”, w którym prawdziwi przesiedleńcy opowiadają, co wtedy czuli i widzieli. Oto kilka z tych opowieści:
Przed Festung Breslau nie znałam wojny
Angela Hubrich urodziła się w szpitalu św. Józefa we Wrocławiu. Mieszkała przy Goethestrasse (dziś zbieg Wielkiej i Powstańców Śląskich). Mój ojciec był naczelnym lekarzem w wojskowym lazarecie. W styczniu 1945 roku opuściliśmy mieszkanie i przenieśliśmy się do szpitala. Nie chcieliśmy uciekać, tylko zostać pod opieką ojca. 16 lutego 1945 roku podczas ostrzału szpitala ojciec zginął. Szpital został ewakuowany do niemieckiej części miasta. 27 marca 1946 roku wyjeżdżałam z matką i dwiema siostrami. Przez kilka tygodni mieszkałyśmy w chłopskim gospodarstwie. Towarowym pociągiem dotarłyśmy pod Duesseldorfu, gdzie urodziła się mama. Przeżycia z Festung Breslau odcisnęły piętno na całym moim życiu. Do stycznia 1945 roku nie miałam styczności z wojną. Na Krzykach widzieliśmy tylko radzieckich i polskich żołnierzy, żadnych cywili. Bardzo chciałam wyjechać. Bałam się. Nie miałyśmy tu perspektyw. Myślałyśmy tylko, jak dalej żyć? Gdzie będziemy spać? Co będziemy jeść? Nikt nie mówił o powrocie.
Zgwałcili moją mamę
Hanne-Lore Pretzsch urodziła się na Pomorzu, w pobliżu Słupska. Mieszka w Berlinie. W 1945 miała 10 lat. Moja rodzina chciała uciec na pokładzie „Wilhelma Gustloffa”. Dziadek powiedział, że zostaje, bo tu jest jego ojczyzna. Nam się nie udało. Razem z mamą wracałyśmy na wieś, po drodze wszędzie leżały rozrzucone banknoty. Mama myślała, że są bezwartościowe, ale pozbierałyśmy je. Potem zapłaciła nimi za skrobankę, po gwałcie. Rosjanie gwałcili niemieckie kobiety, choć one smarowały się błotem i wyciągały zęby, żeby brzydko wyglądać. Ojciec był żołnierzem. W marcu 1945 roku dostałyśmy od niego ostatni list. Nie wiem, gdzie i kiedy zginął.
Nie rozumiałem dziecięcej gwary
Andrzej Ursyn Szantyr miał 19 lat, kiedy wyjeżdżał z Wilna. Byłem nauczycielem i jechałem z nadzieją, że dostanę tu pracę i mieszkanie. Nic nie zostawiłem. Dom spłonął po bombardowaniu. Miałem to, co na grzbiecie. Moi uczniowie przyjechali z Podola. Nie rozumiałem ich gwary. Któryś mówił: „on mi zabrał rączkę”, a ja nie wiedziałem, że to obsadka. U nas w Wilnie takich słów się nie używało. Dzieci nie wspominały swoich domów. Dorosłym podobało się życie w poniemieckim komforcie. Dla nich wieś wyglądała jak miasto.
Rozstrzelanie i łapanki
Zygmunt Sobolewski miał 12 lat, kiedy jego rodzina została wysiedlona z Kresów. W czasie wojny widziałem, jak Żydówka idzie z trójką dzieci na rozstrzelanie. I łapanki. To wszystko zostało na całe życie. Przyjechaliśmy na wieś koło Kobierzyc. Mieszkaliśmy w jednym gospodarstwie razem z Niemcami. Jak oni wyjeżdżali w 1947 roku, kobiety się popłakały, a ojciec zawiózł gospodarza do Kątów Wrocławskich. Przecież razem pracowali.
Pierwszy polski ślub
Karolina Kozak ma dziś 80 lat. Mieszka w Pieleszkowicach koło Środy Śląskiej. Przyjechała towarowym wagonem z Czortkowa w Tarnopolskiem. Jechałam z mamą, siostrą i babcią. Ojciec miał cukrzycę, umarł w kwietniu 1945 roku. Obok nas: krowy, konie, prośna maciora. Tydzień jechaliśmy do Wrocławia. Dowiedzieliśmy się, że ludzie z naszej wsi są w Pieleszkowicach. My zamieszkaliśmy z Niemcami. Byli bardzo pracowici. Mój ślub był pierwszym polskim ślubem we wsi. Hilda szyła mi suknię, jej 15-letnia siostrzenica wyhaftowała ją w piękny wzór. Na wesele przyszli ksiądz i ruski kapitan. Hilda uciekła, bo się bała. Przez 30 lat nie remontowaliśmy domu, bo myśleliśmy, że wrócimy na Kresy.
Niemcy Niemcom zgotowali ten los 19 stycznia 1945 r., już podczas ofensywy Armii Radzieckiej, gauleiter Karl Hanke wydał rozkaz ewakuacji Niemców – mieszkańców Breslau. 700 tysięcy ludzi w pośpiechu i w czasie kilkunastostopniowego mrozu opuszczało miasto. Około 100 tys. zmarło w drodze. Dziewięć tysięcy uchodźców z Gdańska i Prus Wschodnich zatonęło na statku „Wilhelm Gustloff” po ataku radzieckich torped.
Niemcy z „Transferu!” o Erice Steinbach Hanne-Lore Pretzsch: – Jestem przeciwna głoszonej przez nią ideologii. Chcę pokazać, co przeżył ktoś naprawdę wypędzony, jak ja. Nie zgadzam się, by Centrum Wypędzonych powstało w Berlinie czy we Wrocławiu. Jako pamiątka wypędzeń XX wieku powinno być w Genewie lub Brukseli. Na pewno nie w mieście, w którym to się wydarzyło. Guenther Linke: Erikę Steinbach traktuje się jak wcielonego diabła. Ale zapytani o szczegóły, ludzie nie potrafią powtórzyć, czego ona chce. Zacznijmy jej słuchać. Każdy, kto widział berlińską wystawę o wypędzonych, nie znajduje argumentów przeciw niej. Centrum powinno powstać w Berlinie. Tu idzie o pamięć i tylko o nią. Aby jej strzec. Nikt inny tego nie zrobi. Wysiedlanie Niemców przeprowadzili alianci, ale nikt nie chce opowiadać, jak to się odbyło. A wina jest jednostkowa, nie zbiorowa.
Kontrowersyjne centrum Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych w Niemczech, którym kieruje od 1998 r., lansująca budowę Centrum przeciw Wypędzeniom w Berlinie. Centrum ma upamiętniać krzywdy Niemców wysiedlanych z Polski, Węgier i Czech po wojnie. W sierpniu zorganizowała w Berlinie kontrowersyjną wystawę „Wymuszone drogi. Ucieczka i wypędzenie w Europie XX wieku”.
Małgorzata Matuszewska