Słonie giną - w Afryce trwa kłusowniczy szał. Stoją za nim armie, partyzantki i mafia
Słonie wymierają. A właściwie - giną, i to z ludzkiej ręki. Od kilku lat w Afryce trwa kłusowniczy szał; co roku dziesiątki tysięcy tych ogromnych zwierząt są mordowane dla ich drogocennych ciosów. Przemyt kości słoniowej stał się tak dochodowym biznesem, że zaangażowały się w niego nawet armie rządowe, brutalne partyzantki i azjatycka mafia. Ekolodzy ostrzegają, że jeśli nic się nie zmieni, za 15 lat największe lądowe ssaki spotkamy tylko w ogrodach zoologicznych.
25.09.2012 | aktual.: 25.09.2012 18:57
Słoń, chociaż wielki i silny, potrafi być bezbronny. Zwłaszcza jeśli jego przeciwnik ma do dyspozycji karabin snajperski i wojskowy helikopter.
Scena, którą pewnego kwietniowego poranka ujrzeli strażnicy parku narodowego Garamba w Demokratycznej Republice Konga, mroziła krew w żyłach. Dwadzieścia dwa martwe słonie leżały wśród wysokiej trawy. Wszystkim - dorosłym i młodym - szybkimi uderzeniami maczet obcięto ciosy; niektórym usunięto także genitalia. Ułożenie ciał i ślady na glebie zdradzały przebieg masakry. Spłoszone zwierzęta przez kilkaset metrów próbowały uciec przed napastnikami. W końcu jednak przystanęły, a potężne samice utworzyły krąg wokół przerażonych słoniątek. Wtedy precyzyjne strzały rozłupały im czaszki. - Przez 30 lat pracy nigdy czegoś takiego nie widziałem - wspominał reporterowi "New York Times" jeden ze strażników.
W okolicy nie było żadnych wyżłobień po oponach ani wydeptanych ścieżek. Jak więc kłusownicy przenieśli kilkaset kilogramów kości? Odpowiedź nasuwała się sama: przylecieli helikopterem. Kilka dni wcześniej w pobliżu kręcił się niezgłoszony śmigłowiec. Należał do ugandyjskiego wojska. Gdy go dostrzeżono, zmienił kurs i zniknął. Kongijczycy są dziś przekonani, że żołnierze z Ugandy po prostu robili rozpoznanie przed polowaniem.
Rzeź z Garamby nie była największą, do jakiej ostatnio doszło. Na początku roku w parku narodowym Bouba Ndjida w Kamerunie pojawiło się kilkuset tajemniczych mężczyzn. Większość siedziała na grzbietach chudych koni, a o plecy obijały im się karabiny. W ciągu niecałego miesiąca zabili ponad 350 słoni. Czterech pilnujących parku strażników nie mogło nic zrobić; gdy w marcu rząd wysłał do regionu wojsko, kłusowników już nie było.
Sylwetki wierzchowców, wygląd jeźdźców i ich zwyczaje (każdemu zwierzęciu odcinali kawałek ucha jako trofeum) sugerowały, że pochodzili z oddalonego o ponad tysiąc kilometrów Sudanu. Specjaliści sądzą, że byli to dżandżawidzi - członkowie okrutnej arabskiej milicji, która od lat terroryzuje murzyńską ludność Darfuru. Handlując ciosami słoni, zarabiają na swoją wojnę. A od kilku miesięcy są w Sudanie wyjątkowo aktywni.
Afrykańskie służby celne przejęły w 2011 roku blisko 40 ton kości słoniowej. Odpowiada to około czterem tysiącom uśmierconych zwierząt. Ilość materiału, który trafia na czarny rynek jest jednak nieporównywalnie większa. Przemytnicy zarabiają na tym setki milionów dolarów, a proceder sponsoruje już niektóre z afrykańskich konfliktów.
Znikający symbol
Na początku XX wieku w Afryce żyły prawie cztery miliony słoni. Spotkać je można wszędzie - od gorących równin Libii po południowe krańce Czarnego Lądu. Niestety, ich dumne ciosy traktowano tak, jak pozostałe bogactwa tej ziemi - były towarem, który bez ograniczeń wywożono na inne lądy.
Kontrolowany przez władze odstrzał i zupełnie nieposkromione kłusownictwo uszczuplały populację słoni w zastraszającym tempie. Na początku lat 80. liczba zabijanych zwierząt zbliżyła się do 100 tysięcy rocznie. W całej Afryce pozostało ich zaledwie około pół miliona, z wielu krajach wyginęły całkowicie. Temat zaczął pojawiać się w zachodnich mediach, ale czerwona lampka zapaliła się także w gabinetach afrykańskich polityków. Słonie należą do największych atrakcji turystycznych kontynentu. Mają też ogromne znaczenie dla ekosystemu - jedna trzecia gatunków drzew występujących w Afryce Zachodniej musi przejść przez ich układ pokarmowy, aby rozpocząć kiełkowanie. W 1989 roku słoń afrykański trafił do pierwszej kategorii międzynarodowego układu CITIES, który całkowicie zakazał handlu jego ciosami. W symbolicznym geście prezydent Kenii Daniel arap Moi (skądinąd despota i kleptoman) podłożył ogień pod 12 ton kości słoniowej, która zalegała w państwowych magazynach. W ciągu wcześniejszej dekady populacja kenijskich
słoni zmniejszyła się z 65 do 17 tysięcy. - Żeby zatrzymać kłusownika, trzeba powstrzymać handlarza. A do tego należy przekonać konsumenta, by nie kupował kości słoniowej - mówił trzymając pochodnię.
Na rezultaty zmian w prawie nie trzeba było długo czekać. Liczba słoni w Afryce zaczęła ponownie rosnąć. Politycy i ekolodzy podawali sobie dłonie i gratulowali sukcesu. Przynajmniej przez jakiś czas.
Wraca stare
Regulacje wprowadzone przez CITIES nie wszystkim były na rękę. Nie podobały się zwłaszcza krajom południowej Afryki, które ciągle magazynowały setki ton kości słoniowej (oficjalnie pochodzącej od zwierząt, które padły z przyczyn naturalnych). Pod ich naciskiem, CITIES kilkukrotnie zgodziła się na monitorową sprzedaż drogocennego materiału. Niestety, zawsze okazywało się to błędem.
Większość ciosów trafiała do Azji, w której kość słoniowa od wieków ma wyjątkowe znaczenie. W Chinach wyrabia się z niej najróżniejsze ozdoby, w Japonii tradycyjne pieczęci (tzw. hanko), a na Filipinach - kosztowne figurki Santo Nińo, małego Jezusa. Azjatycki rynek natychmiast wchłaniał cały towar. Ekolodzy zanotowali jednak, że każde poluźnienie regulacji CITIES uaktywniało kłusowników. Okazja czyni złodzieja, więc wielu z nich, przekupując urzędników, wpuszczało ciosy świeżo upolowanych zwierząt do oficjalnego obiegu. Podaż pobudzała popyt, a to napędziło także czarny rynek. Dodatkowym paliwem stała się rosnąca zamożność Azjatów. W przeszłości większość z nich mogła o kości słoniowej tylko marzyć. Dziś jest inaczej.
Organizacje zajmujące się ochroną zwierząt szacują, że 70% przemycanych ciosów trafia do Chin. Pekin nigdy nie zabronił sprzedaży wyborów z kości słoniowej, chociaż wymaga to uzyskania koncesji. W praktyce mało kto zawraca sobie tym głowę. Podczas niedawnej kontroli okazało, że ze 150 wybranych sklepów, odpowiednie uprawnienia posiadał zaledwie co trzeci. Pozostałe nie potrafiły wykazać, z jakiego źródła pochodziło ich tworzywo.
W "podziemiu" ceny kości słoniowej sięgają dwóch tysięcy dolarów za kilogram. Pojedyncze ciosy ważą zazwyczaj od 10 do nawet 60 kg. Na dorodnym zwierzęciu można zarobić więc ponad 200 tysięcy dolarów.
Na śmierć i życie
Ogromne zyski sprawiają, że od kilku lat w polowaniach na słonie biorą też udział afrykańskie bojówki i armie rządowe. Fatalnie opłacani i niezdyscyplinowani żołnierze z DR Konga i Sudanu Południowego są regularnie przyłapywani na przemycaniu ciosów. Bestialska Armia Bożego Oporu (LRA) Josepha Kony'ego uczyniła z kości słoniowej swoje główne źródło dochodu. Strażnicy parku Garamba regularnie ścierają się z jej partyzantami. Każde takie spotkanie wygląda jak prawdziwa bitwa z tysiącami wystrzelanych naboi. O powadze sytuacji świadczy uzbrojenie kongijskich leśników: karabiny, granatniki, terenówki z zamontowanymi CKM-ami i moździerze. Od 2008 roku w pracy zginęło 11 z nich; porywano także ich dzieci.
W Kenii kłusownictwo opanowali bojownicy somalijskiej organizacji al-Szebab. - Utrudniamy im życie, jak możemy. Rozkazy są proste: strzelać, by zabić - powiedział dziennikowi "Der Spiegel" Julius Kipng'etich, szef kenijskich strażników leśnych. Od początku roku stracił już siedmiu ludzi. Po drugiej stronie kontynentu, nad Zatoką Gwinejską, słonie również nie są bezpieczne. "Stosunkowo nowym zjawiskiem są tam małe, dobrze uzbrojone grupy kłusowników, którzy ładują ciosy na chińskie łodzie rybackie" - dowiedział się od amerykańskiego urzędnika "New York Times". Pekin od lat zacieśnia więzi z Afryką, a pracownicy z Państwa Środka budują drogi, szpitale, fabryki i elektrownie w niemal każdym kraju kontynentu. Ma to swoją cenę. - Gdziekolwiek pojawią się Chińczycy, tam giną słonie. To coś, o czym chińskie ambasady nie lubią mówić - stwierdził Kipng'etich.
Eksperci zaznaczają, że bez pomocy doświadczonych mafijnych syndykatów przemytnicy nie byliby w stanie zorganizować wielotonowych transportów. W zeszłym roku celnicy odkryli 13 dużych ładunków kości słoniowej, tak w portach, jak i na lotniskach (niektóre były ukryte np. pod bananami). Ilu przechwycić się nie udało? Można tylko zgadywać. Wiadomo za to, że populacja afrykańskich słoni spadła do krytycznego poziomu sprzed dwóch dekad. Ekolodzy ostrzegają, że jeśli nic się w tej kwestii nie zmieni, za 15 lat największe lądowe ssaki będą żyć już tylko w ogrodach zoologicznych.
Może być za późno
Co zatem robić, by odwrócić ten fatalny trend?
Słonie giną z prostego powodu: tysiące, a może i miliony ludzi ciągle kupują przedmioty wyrabiane z ich kości. "Jestem pewien, że konsumenci w Chinach podchodziliby do tego inaczej, gdyby wiedzieli, z czym wiąże się ten proceder. Niestety, o kłusownictwie rzadko mówi się w mediach" - pisał na łamach "Guardiana" Yao Ming, słynny chiński koszykarz i ambasador organizacji WildAid.
Brak informacji i znieczulica nie są zresztą problemem wyłącznie Chińczyków. W kwietniu Hiszpanią wstrząsnęły zdjęcia króla Juana Carlosa, który dumnie pozował na tle słonia ustrzelonego podczas polowania w Botswanie. Na monarchę spadła fala krytyki, lecz nie z powodu zabitego zwierzęcia, a dlatego, że królewska rozrywka kosztowała obywateli pogrążonego w recesji kraju kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Fotografie przypomniały przy okazji Hiszpanom o innym niechlubnym epizodzie z życia Juan Carlosa - gdy był nastolatkiem, śmiertelnie postrzelił swojego młodszego brata. Czyścił rewolwer.
Ekolodzy na okrągło apelują do chińskiego rządu o bardziej stanowcze podejście do walki z przemytnikami kości słoniowej. Temat poruszyła w czasie wizyty w Pekinie nawet Hillary Clinton. Aktywiści domagają się też, by CITIES nie ulegała presji i nie zezwalała już na żadne odstępstwa od moratorium na handel ciosami.
Na pomoc zwierzętom ruszyła nauka. Specjalista od ochrony zagrożonych gatunków, prof. Samuel Wasser z Uniwersytetu Waszyngtońskiego opracował metodę przypasowywania DNA z kości do żyjących stad. Gdy tylko służby celne przejmują nielegalny transport ciosów, wysłannicy naukowca pobierają odpowiednie próbki i wysyłają je do laboratorium. Tam badacze określają, skąd pochodziły zabite słonie. - Wtedy wysyłamy ostrzeżenie o działalności kłusowników do lokalnych służb - wyjaśnia prof. Wasser.
Kolejną innowacją są niewielkie, wyposażone w kamerę drony (zdalnie sterowane, bezzałogowe samoloty), które mają latać nad szczególnie zagrożonymi obszarami parków narodowych. Na razie World Wildlife Fund testuje je w Nepalu, ale już wkrótce mogą trafić także do Afryki. Kosztując 2,5 tysiąca dolarów, nie nadwyrężą budżetu żadnego państwa.
Połączenie konsumenckiej świadomości, politycznej woli i nowoczesnej technologii ma szanse sprawić, że słonie znów będą bezpieczne. Inaczej pewnego dnia mogą podzielić los swoich włochatych kuzynów - mamutów. Biorąc pod uwagę to, kto zarabia na handlu ich kośćmi, nie jest to tylko i wyłącznie problem ekologiczny.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski
Czytaj również blog autora Blizny Świata