Sławomir Sierakowski: Świat doceni odebranie Grossowi Orderu
- Choć już wcześniej PiS i bliscy mu publicyści uważali Grossa za zdrajcę ojczyzny, to najbardziej dostało mu się za ostatni tekst. Także od ludzi szanujących Grossa - nawet dla „Gazety Wyborczej” jego ostatnie książki były trudne do przełknięcia, a jego teksty puszczano zawsze z „przyzwoitkami” polemizującymi z autorem. Gdy napisał on tekst o stosunku Polaków do uchodźców – stosunku zilustrowanym ostatnio kijem bejsbolowym Pudziana – został wyjątkowo ostro skrytykowany za zarzut, że Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców podczas okupacji – pisze Sławomir Sierakowski dla Wirtualnej Polski.
Media poinformowały o szlachetnej idei odebrania Janowi Tomaszowi Grossowi Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi RP. To chyba pierwszy samodzielny pomysł naszego tryskającego aktywnością prezydenta (tylko Komorowski, ten stary żyrandol, nic nie robił). Andrzej Duda zgłosił zapytanie w tej sprawie do MSZ. Gross order dostał za zasługi z marca 1968 roku, jako jeden z komandosów, którzy przeciwstawili się Gomułkowskiej władzy w obronie „Dziadów” Mickiewicza. Ale co to ma wspólnego z MSZ? Oczywiście to, że polscy patrioci uważają Grossa za szkodzącego Polsce za granicą. Obecny wiceminister MSZ Jan Dziedziczak jeszcze przed objęciem urzędu nazwał go „zdrajcą ojczyzny”.
Nie dość, że nasza historia pisana jest kolejnymi wojnami i powstaniami, które kończą się ogromną daniną krwi, zsyłek i emigracji, to jeszcze sami niszczymy swoich największych patriotów, bohaterów czy wybitnych intelektualistów, którym łatwiej zdobyć uznanie za granicą niż w Polsce. Nazwiska można wymieniać bez końca. Niemal cały panteon zawsze składał się z postaci za życia wyszydzonych i potępionych przez tych, którzy z patriotyzmem mieli tyle wspólnego, że sami siebie tak nazywali.
Największy nasz filozof w XX wieku Stanisław Brzozowski umiera w niesławie oskarżony niesłusznie o współpracę z ochraną. Miłosz również oskarżony o zdradę, jednocześnie przez komunistów i emigrantów z Londynu, uznania doczeka się dopiero w podeszłym wieku i po nagrodzie Nobla. Gombrowicza do dziś trzeba bronić przed wyrzuceniem z listy lektur. Adama Ciołkosza nikt nie pamięta. Lidii Ciołkoszowej nikt nie pamięta. Jana Józefa Lipskiego nikt nie pamięta. Pomników, tablic, filmów i innych przedsięwzięć na miarę ich zasług państwo tworzyć im nie będzie, bo żadnej partii przydatni nie są i do niczego użyć się ich nie da.
Elitę uniwersytecką na czele z Leszkiem Kołakowskim, Zygmuntem Baumanem, Bronisławem Baczko wyrzucili polscy antysemici z Uniwersytetu Warszawskiego, zastępując ich awansowanymi na „marcowych docentów” wiernymi partii uczonymi. Wszyscy wyrzuceni zrobili kariery na największych uniwersytetach świata. Bauman ma w każdej szanującej się księgarni zachodniej półkę książek ze swoim nazwiskiem, tylko u nas jest ganiany przez młodych patriotów rozliczających go za wydarzenia z czasów ich babć i dziadków. Dzięki nim Uniwersytet Warszawski przed 1968 rokiem należał do jednego najlepszych w Europie; do dziś podnosi się z tamtych strat i podnieść nie może. O randze uniwersytetu w Princeton, na którym cenionym profesorem jest Jan Gross, może tylko pomarzyć.
To nie udział w wydarzeniach marca, za które dostał order, jest największą zasługą Grossa. Największą zasługą jest to, za co order chcą mu odebrać polscy patrioci. Opisując polskie winy wobec Żydów, jak nikt inny z polskich intelektualistów poprawił wizerunek naszego kraju za granicą. Przełamując polskie przekonanie o byciu wieczną niewinną ofiarą historii, tak irytujące zagranicę, dostarczył nam wreszcie dobitnego przykładu, że potrafimy na siebie i swoją przeszłość spojrzeć krytycznie i wielowymiarowo, a rozmowa z nami o historii nie zacznie i nie skończy się jedynie na wymienianiu polskich zasług.
Ktokolwiek rozmawiał z inteligencją amerykańską czy angielską wie doskonale, jak wielki brak zaufania nam towarzyszył, gdy zaczynało się rozmowę o przeszłości. Tak, tak, wy nigdy nikomu nic nie zrobiliście, tylko samych bohaterów mieliście. - Polski antysemityzm? - A kto ma najwięcej drzewek w Yad Vashem? Nie dałbym sobie ręki uciąć, że byłoby tak samo, gdyby Holokaust odbył się w Hiszpanii, a nie głównie na polskich ziemiach. Cieszyć się trzeba z każdego odważnego. Ale wypada pamiętać, że z relacji Polaków pomagających Żydom najczęściej wynika to, że bali się przyznać do tego przed sąsiadami.
Choć już wcześniej PiS i bliscy mu publicyści uważali Grossa za zdrajcę ojczyzny, to najbardziej dostało mu się za ostatni tekst. Także od ludzi szanujących Grossa i „Gazety Wyborczej”, od pewnego czasu dystansującej się od profesora Princeton. Nawet dla „Gazety” ostatnie książki Grossa były trudne do przełknięcia, a jego teksty puszczano zawsze z „przyzwoitkami” polemizującymi z Grossem. „Gazeta” zawsze z misją prowadzenia społeczeństwa w słusznym kierunku, ale nie za szybko, za Grossa umierać nie zamierzała. Gdy napisał on tekst o stosunku Polaków do uchodźców – zilustrowanym ostatnio kijem bejsbolowym Pudziana – został wyjątkowo ostro skrytykowany za zarzut, że Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców podczas okupacji.
Dziś „Gazeta” ostrożnie broni Grossa, a właściwie „nie przesądza decyzji” Dudy, piórem Pawła Wrońskiego. Ten podkreśla zasługi Grossa, ale pisze też tak: „Z drugiej strony Gross to raczej historyczny publicysta niż historyk - naginający w swoich publikacjach fakty, skłonny do sądów radykalnych, stronniczych, często po prostu nieuprawnionych. I nie chodzi tu tylko o słynne stwierdzenie dla "Die Welt", że w czasie okupacji Polacy zabili więcej Żydów niż Niemców”.
Wroński niczym nie uzasadnia swoich zarzutów, za to sam popełnia te błędy, które Grossowi zarzuca. Po pierwsze myli się w faktach, albo je naciąga, bo tekst Grossa nie był napisany dla „Die Welt” tylko dla „Project Syndicate” i stamtąd przedrukowały go gazety (w tym „Die Welt” a w Polsce „Krytyka Polityczna”, choć mogła to zrobić „Gazeta Wyborcza”, żeby ktoś w Polsce dowiedział się, za co krytykowany jest Gross). Pisanie, że komentarz był dla „Die Welt” oburzył opinię publiczną w Polsce niewiele mniej niż sama teza. Wroński powinien wiedzieć, jak było naprawdę, jeśli krytykuje Grossa.
Po drugie, zarzut, że Gross jest raczej publicystą historycznym niż historykiem jest bardzo ciężki i niepoważny. Nikt Grossowi nie dałby profesury na jednym z trzech najlepszych uniwersytetów na świecie za publicystykę. To, że Gross pisze także publicystyczne teksty, nie sprawia, że przestaje być historykiem. Timothy Snyder w ostatnich latach napisał dobrze ponad sto tekstów publicystycznych, bardzo zaangażowanych, drukowanych w gazetach, a nie powiedziałby o nim Wroński, że nie jest historykiem. Radykalizm, który zarzuca Grossowi, można odnieść równie dobrze do ostatniej książki Snydera („Czarna ziemia”), w której autor dowodzi, że nazizm nie był wcale wytworem niemieckiej kultury, Hitlerowi państwo niemieckie było raczej przeszkodą w dokonaniu zagłady Żydów niż pomocą, a z pewnością nie o jego wielkość, a nawet nie o chwałę samych Niemców chodziło przywódcy III Rzeszy. Dowodzi także, że skala przedwojennego antysemityzmu w poszczególnych społeczeństwach nie pomaga w wyjaśnieniu Zagłady. Są to swoją drogą
tezy radykalnie sprzeczne z tezami książek Grossa. Do tego Snyder kończy swoją książkę programem wprost i radykalnie politycznym, postulując dokonanie zielonej rewolucji na świecie.
Nie jest również tak, że jak ktoś nie popełnia błędów w faktach, to jest historykiem, a jak popełnia to jest publicystą. Nikt tego nie powinien robić, niezależnie od zawodu. Bardzo prawdopodobne, że Gross się myli i Polacy wcale nie zabili więcej Żydów niż Niemców. Przede wszystkim jednak takie tezy należy prezentować raczej w książkach niż tekstach i bardzo dokładnie udokumentować. Na debacie zorganizowanej w „Krytyce Politycznej” polski historyk został za to skrytykowany przez kolegów z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, wybitnych historyków, prof. Barbarę Engelking i prof. Jacka Leociaka, którzy o Grossie są najwyższego zdania. Tylko dlaczego jest tak, że tylko Gross się nie może pomylić? Gdy prof. Strzembosz najpierw polemizował z „Jedwabnem”, żeby później przyznać Grossowi rację, o czym przypomina Wroński, nikt mu niczego zabierać nie chciał, od zdrajców nie wyzywał, ani nawet nie skrytykował.
Równość polega także na równym prawie do popełniania błędów. Jeśli Gross ma do tego mniejsze prawo, to jesteśmy nieuczciwi i znowu niszczymy najlepszych Polaków, jakich mamy. Odebranie Grossowi medalu z pewnością przekona zagranicę, że Polacy pomagali Żydom, a nie ich prześladowali.
Sławomir Sierakowski dla Wirtualnej Polski