Sławomir Sierakowski: Przyjmijmy euro! Apel do rządu PiS
Warunkiem koniecznym dla Polski jest dzisiaj przyjęcie euro. Ponad naszymi głowami decyduje się właśnie nasz los, bo decyduje się kształt Unii Europejskiej. Właśnie teraz, w tych dniach i tygodniach. A mówiąc konkretnie, przedstawione zostały dwa wielkie plany zmian w Unii – 13 września zrobił to szef Komisji Europejskiej Jean Claude-Juncker, a we wtorek nowy traktat elizejski zaproponował Niemcom i Europie Emmanuel Macron.
28.09.2017 | aktual.: 28.09.2017 16:12
Wynik wyborów w Niemczech oraz trwające negocjacje koalicyjne pozwolą wyłonić rząd, który zdecyduje, jak będzie wyglądać ostateczny plan. To, co teraz zostanie ustalone, głównie między Niemcami, Francją i Komisją Europejską, zdefiniuje nasz los na dekady i na pokolenia. Tymczasem w naszym biednym kraju, jak już nie raz w historii, jedni wierzą w plany wstawania z kolan, które poniżają nas w oczach zagranicznych polityków, mediów i społeczeństw, a drudzy próbują się jakoś ratować (niestety, głównie nieudolnie: dlaczego opozycja wciąż nie rozlicza PiS-u za rosyjskie kontakty Macierewicza?!).
Ale kilka rzeczy wiemy już na pewno
Po pierwsze, że wiodące państwa Unii dojrzały do zmian i nie chcą dalej na nikogo czekać. Po drugie, że jakakolwiek dalsza integracja dotyczyć będzie eurozony, w której nas nie ma. Reszty państw nic właściwie nie łączy - to zbiór krajów albo tak bogatych i bezpiecznych jak Dania, że nie tylko euro, ale i integracja nie jest im do niczego potrzebna, albo tak głupich i naiwnych jak Polska, bo bez Unii do wyboru zostaje im tylko Rosja, a nie żadne Międzymorze. Tak więc warunkiem koniecznym zabrania się z przyszłą silną Unią jest przyjęcie euro. Nie z powodów ekonomicznych, bo tu zdania są podzielone (raczej z przewagą krytyków – euro jest jednym z czynników, które uratowały nas przed wlaniem się do nas kryzysem finansowym), ale z politycznych.
Prześledźmy, w czym plany Junckera i Macrona są podobne. Zobaczmy różnice i spróbujmy przewidzieć, co powie na to wszystko nowa koalicja rządząca w Niemczech. Juncker wyczuwając, że Francja z ambitnym przywódcą będzie próbowała szarpnąć cuglami w Unii, co w obecnym stanie musi ją podzielić, postanowił wprost zmobilizować pozostałe państwa członkowskie do wstąpienia do eurozony: „Jeżeli chcemy, aby euro jednoczyło, a nie dzieliło nasz kontynent, powinno być czymś więcej niż walutą wybranej grupy państw. Dążymy do tego, by cała Unia Europejska posługiwała się euro jako swoją walutą". Obiecał przy tym ścieżkę dostosowawczą, aby złagodzić ewentualne konsekwencje ekonomiczne i ułatwić rządom przekonanie społeczeństw. Juncker chce wspólnego ministra finansów, ale nie idzie tak daleko, żeby zgodzić się na osobny budżet eurozony, co byłoby dla Polski katastrofą, bo odbyłoby się kosztem naszej części wspólnego budżetu.
Zobacz także: Euro w Polsce do 2025 r.? Tego miała chcieć Komisja Europejska
Widać było, że szef Komisji, która zawsze broni słabszych państw, chce przeciwidziałać podziałowi: "Europa musi oddychać dwoma płucami – wschodnim i zachodnim, w przeciwnym razie dostanie zadyszki". Ale było to jednocześnie konkretne ostrzeżenie dla Polski: "W Europie obowiązuje władza prawa: siła prawa zastąpiła prawo silniejszego. To znaczy, że prawodawstwo musi być chronione przez niezawisły wymiar sprawiedliwości. Oznacza to, że trzeba akceptować prawomocne orzeczenia i wyroki oraz respektować je". Rachunek jest prosty: chcecie równości i bezpieczeństwa, respektujcie prawo i solidarność w kwestii uchodźców.
Macron idzie dalej niż Juncker
Macron poszedł znacznie dalej. Nie tylko w krytyce Polski. Zaproponował integrację w obszarach gospodarki, bezpieczeństwa i edukacji. Otwartym tekstem zapowiedział podział w Unii (kryterium ma być poziom ambicji integracyjnych), czyli Europę różnych prędkości. Rzeczywista integracja ma dotyczyć eurozony ze wspólnym budżetem (ma w części pochodzić ze wspólnego podatku od transakcji finansowych, który dziś mają tylko Francja i Wielka Brytania), ministrem finansów i harmonizacją podatków od przedsiębiorstw i płacy minimalnej (a dokładnie jej siły nabywczej).
Macron zaproponował bardzo ambitny plan wspólnej obronności w Unii (przypominacie sobie, co Macierewicz zrobił z Caracalami, a co powiedział o Mistralach?). Zacząć należy od integracji przemysłów zbrojeniowych, a skończyć na wspólnej armii (a przynajmniej "grupach interwencyjnych"), policji i wywiadzie unijnym. Widać było, że młodemu prezydentowi zależy też na wspólnej polityce edukacyjnej. Dlatego za miejsce przemówienia wybrał aulę w Sorbonie i starał się będzie przezwyciężyć kryzys europejskich uniwersytetów, które są lata świetlne za amerykańskimi.
Złą wiadomością dla francuskiego prezydenta jest fakt, że nowy rząd w najsilniejszym kraju Unii, czyli w Niemczech, skazany jest na koalicję z eurosceptycznymi, przede wszystkim w kwestii gospodarki i bezpieczeństwa właśnie, liberałami z FDP. Osłabiona kiepskim wynikiem wyborczym Angela Merkel z CDU może niewiele wskórać, by obronić choćby dotychczasowe swoje zamiary pójścia przynajmniej w części na rękę Macronowi (wspólny minister finansów - tak, wspólny budżet eurozony – być może też, wspólne podatki i transfery socjalne – raczej nie).
Skończyć się może właśnie na tym, co proponował Juncker, zazwyczaj dysponujący bardzo dobrym wyczuciem (gdyby były premier małego Luksemburga nie był w stanie przewidzieć, czego chcą więksi, nie zostałby raczej szefem Komisji). Czyli będziemy mieć ambitną, ale niedomkniętą jeszcze nową Unię, a więc taką, która poszła dalej, ale pozostawia drzwi otwarte dla innych państw, i taką, która pozostaje w procesie integracji, a nie finalizuje go od razu. Tylko, że pozostaje jeden warunek: wstąpienie do euro.
Co to dla nas oznacza?
Dalsza integracja Unii zależy od przyjęcia euro. Bezpieczeństwo zależy od naszej integracji z rdzeniem UE. Wniosek więc jest prosty: jeśli chcemy się czuć bezpiecznie vis-a-vis powracającej do ambicji imperialnych Rosji, musimy przyjąć euro, niezależnie od tego, czy trochę na tym stracimy (wyższe ceny), czy trochę zyskamy gospodarczo (stabilna waluta wzmacnia obrót gospodarczy z zagranicą). Bo większych wahnięć nie należy się spodziewać - ekonomiści niczego takiego nie przewidują.
Tymczasem PiS – do kompletu antypolskich działań – programowo sprzeciwia się euro. Gdyby to był inny rząd, nawet nie stroniący od oportunizmu rząd Tuska, po pierwsze siedziałby przy głównym stoliku negocjacyjnym ze względu na świetne wyniki gospodarcze i wzorową transformację. Trudno uwierzyć, że zaplanowano by coś i przyjęto bez nas. Po drugie, Tusk byłby gotów pójść na kontrze do nastrojów społecznych i zgodzić się na program dostosowawczy i przyjęcie euro tak, jak gotów był obniżyć wiek emerytalny (równie niepopularny krok).
Kaczyński zapytany o decyzje w sprawie euro, wyduka po polsku: "naród, Polska, Maryja, reparacje, Smoleńsk". I nas pogrąży.
Sławomir Sierakowski dla WP Opinie