Koronawirus na Śląsku. Liczba zakażeń niedoszacowana? Niepokojące badanie
Śląsk jesienią ubiegłego roku przodował w liczbie zakażeń koronawirusem. Według danych sanepidu przeciwciała posiadał co 30. mieszkaniec województwa. Naukowcy z ŚUM-u są jednak innego zdania i mówią o sporym niedoszacowaniu.
04.03.2021 08:07
Naukowcy ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego przeprowadzili na terenie Śląska badanie dotyczące zakażeń koronawirusem w regionie. To wykazało spore niedoszacowanie w danych przedstawianych przez sanepid.
Śląsk. Koronawirus u większej liczby osób? Nowe badanie
Badanie przeprowadzono w trzech dużych miastach aglomeracji śląskiej: Katowicach, Gliwicach i Sosnowcu. Badanym pobrano krew w celu oznaczenia przeciwciał antywirusowych. Wynik pozwolił naukowcom na określenie, czy i w jakim stopniu osoba badana przebyła zakażenie koronawirusem - nawet wtedy, gdy nie miała objawów.
Ze statystyk sanepidu wynika, że na jesieni 2020 roku zakażony koronawirusem na Śląsku był co trzydziesty mieszkaniec regionu. Zdaniem naukowców z ŚUM było ich kilkakrotnie więcej, bo przeciwciała na koronawirusa miał mieć aż co dziesiąty mieszkaniec Śląska.
Naukowcy z Katowic podkreślają, że niedoszacowanie zakażeń koronawirusem jest uniwersalnym problemem. Jeszcze większe różnice w danych dotyczących osób, które prawdopodobnie mogły mieć kontakt z osobą zakażoną. Tu częstość zakażenia, zdaniem badaczy, wynosiła aż 20 proc. i w większości przypadków dotyczyła osób, które chorobę przeszły bezobjawowo.
W opinii naukowców ze Śląska niedoszacowanie danych dotyczących zakażeń koronawirusem niepokoi i należy podjąć działania, które ten stan zmienią. - Po pierwsze, konieczne jest udrożnienie i przyspieszenie funkcjonowania systemu oficjalnej sprawozdawczości, wraz z poprawą dostępności do tych danych. Po drugie, konieczne są wiarygodne badania dotyczące populacyjnego wymiaru pandemii, możliwe pod warunkiem wykorzystania nowoczesnego instrumentarium epidemiologicznego - mówi w rozmowie z PAP szef zespołu badawczego, kierownik Katedry Epidemiologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach prof. Jan Eugeniusz Zejda.
To nie wszystko. W opinii prof. Zejdy należy też uwzględnić grupy szczególnego ryzyka przy planowaniu dalszych działań zwalczających pandemię COVID-19, a także upowszechnić informację o metodach monitoringu transmisji koronawirusa wśród mieszkańców Polski.
Śląsk. Koronawirus mógł zabić też więcej osób
Co więcej, naukowcy ze Śląska informują też, że wyniki badań z tego regionu wskazują na wzrost liczby zmarłych względem poprzedniego roku o 15-17 proc. W 2020 roku na Śląsku zmarło około 60 100 osób, a w 2019 o blisko 10 tys. mniej (51 700 - red.). Jak wynika z badania, najwięcej osób zmarło w okolicach listopada, gdy Polska znajdowała się w szczycie II fali zakażeń koronawirusem. Względem 2019 roku, w listopadzie 2020 wzrost liczby zgonów sięgnął aż 85-87 proc.
- Analiza dynamiki umieralności z powodu poszczególnych przyczyn w całym województwie nie jest jeszcze możliwa ze względu na brak dostępnych danych w skali regionu. Możliwe natomiast okazało się prześledzenie aktów zgonów odnotowanych w trzech miastach: Katowice, Gliwice, Sosnowiec. W tych miastach na przestrzeni lat 2019-2020 doszło do 6,5-proc. zwiększenia liczby zgonów z powodu chorób układu krążenia i 22,6 procent zwiększenia liczby zgonów z powodu chorób układu oddechowego - tłumaczy prof. Jan Eugeniusz Zejda.
Jak podkreśla naukowiec, nie można wykluczyć, że wzrost śmiertelności w regionie wynika z pogorszonego dostępu do opieki medycznej w związku z epidemią COVID-19, o czym może świadczyć chociażby liczba zgonów z powodu chorób układu krążenia.
Drugim powodem, zdaniem prof. Zejdy, jest niedostateczne rozpoznanie zgonów z powodu koronawirusa, co przekłada się na zgłaszanie takich przypadków. Powodem niedoszacowania liczby zgonów mogą być także choroby współistniejące u zmarłych, co, jak wskazały wyniki badań, ma ogromne znaczenie. - Ta obserwacja wskazuje na konieczność objęcia szczególnym, nawet aktywnym, nadzorem i opieką osób z przewlekłymi chorobami, a więc starszych i, co więcej, znanych skądinąd z imienia i nazwiska lekarzom rodzinnym - podkreśla prof. Zejda.
Źródło: PAP