Ślad po bohaterach
Jan Puda jeszcze nie wie, co zrobi z elementami amerykańskiego
bombowca Liberator, który w 1944 roku wylądował w Jeleśni. Chyba
przekażę je do jakiegoś muzeum, może zawiadomię konsulat USA -
zastanawia się Jan Puda, pasjonujący się wyszukiwaniem wszystkiego, co jest związane z historią Żywiecczyzny - pisze "Dziennik Zachodni".
21.09.2006 | aktual.: 21.09.2006 06:47
Te części zdobyłem dzięki znajomym. Były używane jako pojemniki. Jeden z nich był wiadrem w studni - opowiada Puda. Prawdopodobnie są to osłony osi śmigieł silnika Liberatora, który w lecie 1944 roku krążył nad Żywiecczyzną.
W Jeleśni samolot wylądował na polach obok ówczesnego dworca PKP. Relacje co do tego, kiedy dokładnie to miało miejsce oraz czy samolot został zestrzelony czy też się zepsuł, są rozbieżne. Łączy je jednak świadectwo człowieka, który był uczestnikiem tego wydarzenia. Historię lądowania Liberatora w Jeleśni opowiedział kilka lat temu na łamach pisma "Aeroplan" Charles Keutman, Amerykanin, bombardier tego właśnie samolotu. 16 sierpnia 1944 roku jako 19-latek wraz z załogą nowiutkiej maszyny wystartował do lotu przez Atlantyk.
Załoga została przydzielona do eskadry 460 Grupy Bombowej stacjonującej w Spinazzola koło Bari we Włoszech. W dniu, w którym wielu mieszkańców Żywiecczyzny widziało krążącego Liberatora, miał on zaatakować rafinerię paliw w Oświęcimiu. Charles Keutman został przydzielony do załogi Liberatora w zastępstwie innego żołnierza. Liberator, dla zmylenia przeciwnika co do kierunku lotu, wykonywał wiele zwrotów.
Jak relacjonował Keutman, samolot został trafiony przed zrzuceniem bomb. Odłamek pocisku przebił podłogę samolotu i ugodził jednego z pilotów. Na komendę opuszczenia maszyny nad Sopotnią Wielką wyskoczyło z niego czterech strzelców. Z Liberatora zrzucono też krwiawiącego i nieprzytomnego drugiego pilota. Załoga liczyła, że wyląduje on bezpiecznie i ktoś udzieli mu pomocy. Na skok pozostałych członków załogi było za późno.
Pilot John Wagner awaryjnie wylądował w Jeleśni. Samolot przełamał się na pół. Pojawili się Niemcy. Część załogi przewieziona została do Żywca, tam opatrzono im rany. Keutmana wywieziono do obozu jenieckiego na północ od Berlina. Po wojnie przedostał się do Paryża, a potem przez Anglię i Szkocję wrócił do USA, podobnie jak inni członkowie załogi, którzy przeżyli zdarzenie. Tragicznie zmarłych Portera i Deitza pochowano na cmentarzu w Żywcu. Ich ciała ekshumowano w 1947 roku i przewieziono do USA.
Keutmann jest jednym z setek prywatnych fundatorów pomnika ku czci amerykańskich sił powietrznych, który powstaje na cyplu w Arlington w stanie Virginia, niedaleko cmentarza. Odsłonięcie monumentu połączone z narodowymi uroczystościami, zaplanowano na 15 października - opisuje "Dziennik Zachodni". (PAP)