Sklepiki szkolne po zmianach - zamieszanie, na którym korzystają okoliczne sklepy
Właściciele sklepików szkolnych często sami nie wiedzą, co wolno im od 1 września sprzedawać, a czego nie. Inspektorzy sanepidu przyznają, że nie są w stanie wszystkich skontrolować, a uczniowie... kawę, colę i czekoladowe batoniki kupują w sklepach obok szkoły.
Od 1 września w sklepikach szkolnych można sprzedawać wyłącznie zdrową żywność. Tak zdecydowali blisko rok temu parlamentarzyści, chcąc w ten sposób przeciwdziałać niezdrowym nawykom żywieniowym, które prowadzą do otyłości i wielu chorób, na które narażone są polskich dzieci.
Zgodnie z rozporządzeniem ministerstwa zdrowia ze sklepików powinny zniknąć chipsy, napoje gazowane, kawa oraz wszelkie produkty zawierające zbyt duże dawki cukru i soli. Ich miejsce powinny zająć wyłącznie zdrowe produkty wymienione w rozporządzeniu. Na razie jednak jest z tym spore zamieszanie.
Trudno się w tym połapać
- Wycofałam ze sprzedaży kawę i napoje gazowane, ale mam różne wafelki i drożdżówki. Sama nie wiem, czy są one dopuszczalne czy nie. Podobnie jest z sokami – trzeba przeliczać, ile mają cukru na konkretną objętość opakowania itd. Trudno się w tym połapać. Czekam na jakieś zalecenia ze strony sanepidu – mówi Wirtualnej Polsce właścicielka sklepiku w jednym z poznańskich liceów, która pragnie zachować anonimowość.
W jej ofercie nadal są zakazane od września rogaliki z czekoladowym nadzieniem czy batony a także lody. Mimo to przyznaje, że młodzież nie robi u niej zakupów tak chętnie jak przed rokiem.
Kilka dni temu wyszło na jaw, że część sklepikarzy próbuje obejść nową ustawę, sprzedając colę, chipsy, kawę i inne zakazane produkty wyłącznie pełnoletnim uczniom, żądając od nich pokazania dowodu osobistego. Tak miało być w II LO w Chełmie oraz w VIII LO w Poznaniu.
- To nieprawda, nie sprzedaję niczego w ten sposób – zapewnia nas sprzedawczyni w bufecie „ósemki”, pokazując, że na półkach znajdują się tylko produkty spełniające nowe wymogi.
Zamiast hot-doga owsianka
W menu z ciepłych posiłków uczniowie mogą tu zamówić tosty z serem i szynką lub tuńczykiem, owsiankę z owocami albo płatki kukurydziane z mlekiem. Jest też możliwość zakupienia zakazanej kawy.
- Ale kawę mam tylko dla studentów zaocznych, którzy także korzystają z tego budynku. Uczniom kawy nie sprzedaję – zastrzega sprzedawczyni.
Nie wiadomo jednak, czy taka argumentacja trafi do inspektorów sanepidu, którzy mają kontrolować sklepiki i stołówki, aby sprawdzić, czy nowe rozporządzenia jest przestrzegane.
- Inspektorzy sprawdzają asortyment, a nie to, komu jakie produkty są sprzedawane – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Cyryla Staszewska, rzecznik prasowy Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Poznaniu, która przyznaje, że nowe przepisy wprowadziły mnóstwo zamieszania. – Dostajemy bardzo dużo zapytań od właścicieli sklepików, dyrektorów szkół i rodziców z pytaniami, co wolno, a czego nie wolno sprzedawać – dodaje.
Za sprzedaż niedozwolonych produktów właścicielom sklepów grozi kara w wysokości nawet 5 tys. zł. Na razie jednak kontrolerzy sanepidu podchodzą do sprawy z dużą wyrozumiałością.
- W razie stwierdzonych uchybień wydajemy zalecenia. Dopiero jeśli ktoś się do nich nie zastosuje, to może spodziewać się mandatu – mówi Staszewska.
Kłopot dla sanepidu
Kontrole już się rozpoczęły, ale trudno się spodziewać, aby inspektorzy zdołali sprawdzić wszystkie sklepiki.
- Kilkudziesięciu naszych pracowników ma do sprawdzenia około tysiąca placówek w mieście i powiecie. To nowe rozporządzenie to kłopot nie tylko dla właścicieli sklepików, ale także dla nas – przyznaje rzecznik poznańskiego sanepidu.
Największe zmartwienie mają jednak uczniowie przez lata przyzwyczajeni, że bez problemu mogą sobie na przerwie w szkole kupić colę, ulubionego batona czy inną nie zawsze zdrową przekąskę.
- Dla nas to śmieszne, że traktuje się nas jak małe dzieci. Przecież np. kawę większość z nas pije codziennie i teraz nagle okazuje się, że nie możemy jej kupić w szkole – mówią Agata, Wiktoria i Weronika, uczennice drugiej klasy w VIII LO.
Gdy rozmawiamy, Agata przegryza czekoladowy batonik. – Musiałam go sobie przynieść z domu – mówi.
Inny uczeń tej szkoły właśnie kupił sobie dozwolony sok pomarańczowy.
- Nie bardzo rozumiem, co te przepisy mają zmienić. Przecież obok szkoły mamy sklep spożywczy, w którym każdy może kupić to, co chce – mówi Piotr Roszyk.
W XII LO w Poznaniu nowe przepisy też obowiązują, ale tutaj szok po zmianach jest jednak mniejszy, ponieważ w szkole już od jakiegoś czasu promuje się zdrowe jedzenie, czym zajmuje się jedna z nauczycielek Iwona Wesołowska.
- Uczniowie mojej klasy na lekcji wychowawczej wspólnie przygotowują drugie śniadanie ze zdrowych produktów. Wcześniej np. ustalamy, co ma być produktem przewodnim, np. sery, a w miniony poniedziałek przeprowadziliśmy szerszą akcję pod hasłem „Jem drugie śniadanie”, kiedy wszyscy uczniowie szkoły razem zjedli posiłek oczywiście oparty na zdrowych produktach – wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską.
W oswojeniu nowego asortymentu ma też pomóc współpraca z uczniami.
- Klasy mają przygotować propozycję menu - tego, co chcieliby zjeść w szkolnym bufecie, oczywiście w oparciu o listę dozwolonych produktów. Ich propozycje przekażemy pani prowadzącej bufet – mówi Iwona Wesołowska.
W sklepiku rzeczywiście można kupić kanapki z ciemnego pieczywa, owsianki, owoce, jogurty, wodę i soki, ale ruch jest jednak mniejszy.
- Rzeczywiście wielu uczniów kupowało tu zawsze zdrowe produkty, nawet nie miałam w ofercie chipsów, bo nie było chętnych do ich kupna. Ale teraz, kiedy nie mam hot-dogów, napojów gazowanych i przede wszystkim kawy, na pewno mam mniejszą sprzedaż – przyznaje pani prowadząca bufet w „dwunastce”. - Na razie nie myślę o zamknięciu sklepu, ale kto wie, co będzie dalej? – zastanawia się.
Chipsy już nie kuszą, ale brakuje kawy
Wśród uczniów zdania są podzielone. Zuzia przyznaje, że zmiany jej nie przeszkadzają, bo zawsze kupowała i tak tylko zdrowe produkty. Jej koleżanka Natalia też dostrzega plusy zmian.
- Dobrze, że nie ma np. chipsów, bo przynajmniej nie kuszą – zauważa.
- Ale szkoda, że nie możemy sobie kupić kawy – dodaje Julia.
Automat z kawą w szkole ciągle jest, ale nieczynny. To również efekt wejście w życie nowych przepisów.
Dziewczyny zgodnie przyznają, że powinno się pozostawić też możliwość kupienia sobie jakiegoś ciepłego posiłku. Wcześniej można było sobie kupić hot-doga lub spaghetti.
Janowi i Piotrowi szczególnie brakuje właśnie hot-dogów.
- Na szczęście tuż obok szkoły mamy „Żabkę” i tam można kupić, co się chce, także hot-doga – mówią. – Takie zmiany może lepiej byłoby wprowadzić tylko w szkołach podstawowych?
- Niedługo dojdzie do tego, że ktoś pójdzie do więzienia, bo sprzedawał chipsy w szkole – ironizuje Piotr.
Opiniom swoich uczniów nie dziwi się Grażyna Koprowska, dyrektor XII LO.
- Ci młodzi ludzie mają już swoje przyzwyczajenia żywieniowe. Staramy się ich przekonać edukacją do tego, aby próbowali też zdrowych produktów, ale to nie jest takie proste i trzeba takie działania rozpoczynać już na etapie przedszkolnym, a nie w momencie, gdy niektórzy uczniowie mają już po 18 lat – przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską. - Wiemy, że część uczniów po prostu robi teraz zakupy w okolicznych sklepach. Pilnujemy, aby nie robili tego na przerwie, ale co z tego, skoro równie dobrze mogą tam zrobić zakupy przed lub po lekcjach – dodaje.
Wygląda na to, że nowe przepisy najbardziej spodobały się właścicielom sklepów spożywczych znajdujących się tuż obok szkół.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .