"Sklep" z dziećmi do adopcji. Kontrowersyjna aplikacja zza oceanu
Dziecko można wybrać jednym przesunięciem palca. Wygląda trochę jak Tinder, ale dla adopcji. Para chcąca adoptować dziecko może wybrać je za pomocą aplikacji Adoptly, w której znalazłoby się zdjęcie i opis przyszłego syna lub córki. Stworzenie narzędzia oceniającego dzieci, które szukają domu, jest wyjątkowo rażące.
Kontrowersyjny pomysł na aplikację pojawił się na jednym z amerykańskich serwisów crowdfundingowych, na którym finansowo można wesprzeć różne pomysły - od dronów, przez roboty, po aplikację do wybierania dzieci. "Rewolucyjna, oparta na aplikacji platforma bezproblemowo łącząca chcących założyć rodzinę z pobliskimi dziećmi szukającymi adopcji" - tak opisują projekt jego pomysłodawcy. Dokładniej o tym, jak funkcjonować ma aplikacja, opowiadają na filmie wideo:
"To przerażające", "Chore. Co oni sobie myślą?" - komentują internauci. Do tej pory twórcom aplikacji udało się zebrać 4 tys. dolarów. Więcej, przynajmniej za pomocą crawdfundingu, nie dostaną, ponieważ serwis Kickstarters zwiesił zbiórkę.
Istnieje zagrożenie, że aplikacja mogłaby stać się przykrywką dla ludzi, chcących oddać swoje potomstwo za pieniądze, wykorzystując do tego furtkę w postaci adopcji dedykowanej. Wówczas Adoptly byłoby zwykłym "sklepem" z dziećmi, działającym pod płaszczykiem słusznej na pozór idei ułatwienia procesu adopcyjnego.
Czy taki pomysł mógłby przyjąć się w Polsce? Kwestie przysposobienia w naszym kraju ściśle reguluje litera prawa. Kodeks rodzinny i opiekuńczy określa wymogi, które muszą zostać spełnione przez potencjalnych rodziców adopcyjnych oraz przeszkody uniemożliwiające proces przysposobienia, o którym w każdym przypadku decyduje sąd.
- Biologiczny rodzic nie ma wpływu na to, jak będzie wyglądało dziecko, które przyjdzie na świat. Podobnie wygląda adopcja. Oczywiście, w jakiś sposób konfrontujemy oczekiwania dziecka adopcyjnego i potencjalnych jego rodziców. Już podczas pierwszych rozmów przyszli opiekunowie artykułują swoje oczekiwania jeśli chodzi o wiek i płeć dziecka. Nie wybierają go jednak w oparciu o zdjęcie. Dziecko nie jest rzeczą, a my nie jesteśmy sklepem. - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską dyrektor Ośrodka Adopcyjnego w Warszawie Bożena Sawicka. - Nie wyobrażam sobie także upubliczniania wizerunku naszych dzieci. Sama aplikacja jest zatem, pod względem moralnym, godna wyłącznie krytyki - dodaje.
Aplikacja Adoptly brzmi i wygląda jak żart. Jeśli komuś zza oceanu wpadłoby jednak do głowy, by doprowadzić projekt do końca, istniałoby zagrożenie, że prędzej czy później trafi na rynek Polski. Podobnie jak każde inne serwisy i aplikacje, które stały się nierozłącznym elementem zawartości telefonów Polaków. Pozostaje mieć nadzieję, że aplikacja pozostanie w sferze nieśmiesznego żartu.