Skazani za fundowanie fikcyjnych rent
Na kary od 6 miesięcy do 2 lat pozbawienia
wolności w zawieszeniu oraz wysokie grzywny skazał Sąd
Rejonowy w Jaworze (Dolnośląskie) sześć osób za fundowanie
fikcyjnych rent i zmniejszanie w ten sposób podatku dochodowego,
jaki powinny zapłacić fiskusowi. Sąd nakazał im także odprowadzić
należny podatek.
20.09.2006 | aktual.: 20.09.2006 16:00
Sąd uznał oskarżonych winnymi tego, że licząc na zwrot podatku, podpisywali umowy polegające na fundowaniu rent ubogim. Sprawstwo oskarżonych cechuje wysoki stopień społecznej szkodliwości czynu. Te kwoty, jakoby ofiarowane przez oskarżonych w sumie blisko stu beneficjentom, idą w setki tysięcy złotych, a łączna kwota niedopłaty podatku sięga blisko 100 tys. zł - podkreślił sędzia Zygmunt Otto.
Zdaniem prokuratury, wykorzystując odpowiednie przepisy, oskarżeni mający wysokie dochody, znaleźli sposób, aby odzyskać część pieniędzy należących się fiskusowi. Podpisywali fikcyjne umowy z ubogimi mieszkańcami Jawora, w których zobowiązywali się wypłacić im blisko 2-3 tys. zł. W rzeczywistości, jak zeznali adresaci tych umów, za podpisanie dokumentu dostawali na rękę symboliczne kwoty.
Wśród skazanych jest znany jaworski lekarz Jerzy K. oraz biznesmen Mirosław L. i trzy spokrewnione z nim osoby, a także Urszula Z. Ta ostatnia została skazana na 6 miesięcy pozbawienia wolności. Wiesławowi L. i Iwonie L. wymierzono karę jednego roku więzienia, a Jerzemu K., Mirosławowi L. i Halinie W. - 2 lat więzienia. Wszystkie kary zostały zawieszone na okres trzech lat próby.
Sędzia wyjaśnił, że kary w zawieszeniu mają umożliwić skazanym spłacenie nałożonych na nich grzywien. Mają także oddać pieniądze, które, jak stwierdził sąd "bezprawnie zatrzymali w rozliczeniu z Urzędem Skarbowym". Są to kwoty od kilku do nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Proceder polegał na wykorzystaniu możliwości zafundowania jednorazowej renty, nawet obcym osobom, i odpisania sobie dzięki temu darowanej kwoty od należnego fiskusowi podatku. Istota sprawy w tym procesie sprowadzała się do rozstrzygnięcia kwestii, czy umowy o świadczeniu renty, zawierane przez oskarżonych, były rzeczywiście realizowane, czy zawierano je dla pozoru. Otóż sąd wątpi w prawdziwość treści tych dokumentów - powiedział sędzia Otto.
Jego zdaniem, dowodem na to są przedstawione przez oskarżonych potwierdzenia pobrania świadczeń przez odbiorców. Wszyscy oni, czyli około stu osób, mieli odebrać pieniądze jednego dnia, w dodatku posługując się dowodem osobistym, którego tego dnia wielu z nich jeszcze nie posiadało. To wskazuje, że dokumenty owe były antydatowane. Trzeba też mieć na uwadze analizę życia oskarżonych, która nie pokazuje, aby byli oni szczególnie aktywni społecznie, a tu nagle, w okresie objętym zarzutem jak fajerwerki objawia się ich niezwykła dobroczynność- powiedział sędzia.
Pokreślił, że osoby, których kosztem dorabiali się oskarżeni, to ludzie biedni, którym często brakowało nawet na chleb. To szczególna kategoria osób, które za 20-50 zł, a czasem nawet za paczkę papierosów, podpisywały dokumenty. Sąd nie ma powodu, aby wątpić w ich zeznania. To ludzie prostolinijni, którzy nawet byli wdzięczni za owe 20 zł- mówił sędzia Otto.
Fikcyjne renty miały być fundowane przez oskarżonych na przełomie 1999 i 2000 roku. Oskarżeni, których łączył rodzinno-towarzyski układ, stworzyli nawet swoiste biuro werbunkowe oraz wynajmowali osoby, które nagabywały ludzi. W sprawie przesłuchano ponad 200 świadków.
Wyrok jest nieprawomocny, a jeden z obecnych przy jego ogłoszeniu obrońców, Roman Szelągowski, zapowiedział już apelację.