Skandal z udziałem Kościoła katolickiego w Norwegii. Rejestrował Polaków bez ich wiedzy
Norweski Kościół katolicki musi zwrócić państwu ponad 40 milionów koron, które dostał w ramach dotacji za dopisanych w ostatnich latach członków, przede wszystkim Polaków. Problem w tym, że robił to bez wiedzy głównych zainteresowanych. Władze uznały więc, że nowych wiernych zarejestrowano nielegalnie.
01.07.2015 09:30
Diecezja Kościoła katolickiego w Oslo otrzymała list od wojewody, który z urzędu jest odpowiedzialny za podział rządowych dotacji. W piśmie przedstawiciel władz wezwał przedstawicieli Kościoła do zwrotu ponad 40 milionów koron dotacji (około 20 milionów złotych).
To efekt postępowania, jakie wszczęto w sprawie w listopadzie 2014 roku po tym, jak dziennik "Dagbladet" ujawnił, iż przedstawiciele Kościoła Katolickiego w Norwegii stosowali podejrzane praktyki rejestrowania nowych członków. W lutym tego roku wojewoda złożył też przeciwko Kościołowi formalne zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia oszustwa.
Jeśli Polak, to pewnie katolik
Kościół Katolicki w Norwegii od 2010 roku notował rekordowy przyrost wiernych. Jeszcze pięć lat temu liczył sobie 66 tysięcy członków, a w roku 2014 już aż 140 tysięcy (obecnie liczba ta zmniejszyła się o ponad 10 tysięcy). Za każdą zarejestrowaną osobą szły pieniądze, bo państwo uzależnia wysokość dotacji dla związków wyznaniowych od liczby zarejestrowanych wiernych.
"Dagbladet" opisał proces "przyjmowania" nowych osób w poczet wiernych. Zamiast zbierania dobrowolnych pisemnych deklaracji, składanych w przykościelnych sekretariatach, Kościół rejestrował nowe dusze dopisując imigrantów z krajów uznawanych za katolickie, w tym przede wszystkim z Polski. Tę praktykę jako pierwsza ujawniła mieszkająca w Norwegii Polka, która przypadkiem odkryła, iż stała się członkinią miejscowego Kościoła katolickiego. Przedstawiciele Kościoła nie informowali bowiem nikogo, że dołączą go w poczet wiernych.
Chrzest czy pisemna deklaracja?
Biskup Bernt Eidsvig kilkakrotnie wypowiadał się w norweskiej prasie na temat praktykowanego w norweskim Kościele sposobu zapisywania wiernych. Początkowo bronił się twierdząc, iż "Kościół katolicki jest międzynarodową wspólnotą wiary, w której członkostwa nabywa się poprzez chrzest, zaś prawa i obowiązki katolika są sprawą nie znającą granic".
Z tą interpretacją zdecydowanie nie zgodziły się norweskie władze, stojąc na stanowisku, że członkostwa w danej wspólnocie wyznaniowej nabywa się według norweskiego prawa, czyli wyłącznie na zasadzie osobistej deklaracji. Z czasem biskup zmienił nieco zdanie i zapowiedział, iż metoda dopisywania nowych wiernych zostanie zweryfikowana, a osoby zapisane niezgodnie z prawem znikną z kościelnych list. Wciąż jednak stoi na stanowisku, że kontrowersyjna metoda dopisywania członków była "niefortunna, ale legalna".
Dziennik "Dagladet" oszacował, iż aż 55 tysięcy wiernych zostało dopisanych do norweskiego Kościoła katolickiego na niejasnych zasadach.
"Inne rozumienie prawa"
Dyrektor administracyjny diecezji Kościoła katolickiego w Oslo Lisa Wade nie chciała na razie szeroko komentować decyzji wojewody. - Mamy inne rozumienie prawa - skwitowała w wypowiedzi dla dziennika "VG". - To skomplikowana sprawa prawna, musimy się dokładnie wczytać w otrzymane dokumenty, by powiedzieć coś więcej.
Od początku 2015 roku Kościół katolicki w Norwegii sprawdza tożsamość członków zapisanych od 2010 roku. Wielu Polaków dowiedziało się, że figurowało na listach właśnie po otrzymaniu listu lub telefonu weryfikującego.
Polska diaspora podzieliła się w ocenie skandalu w norweskim Kościele katolickim. Jedni przekonują, że nic się nie stało i najważniejsze, że błąd jest na bieżąco naprawiany. Inni twierdzą, że duchowni, których zadaniem jest dawanie wiernym wskazówek w kwestiach moralności, sami powinni świecić przykładem, a tego rodzaju afery szkodzą wszystkim - i Kościołowi i wiernym.
- W sumie to zabawne, że Kościół tak się połasił na nas, Polaków - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Małgorzata z Oslo. - Nagle staliśmy się tacy ważni, bo dzięki nam podupadająca wspólnota zyskała świeżą krew. Dziwię się, że nie zaczekali aż się wszyscy grzecznie zapiszą, bo przecież większość polskich imigrantów i tak do kościoła trafia, czasem, żeby się spotkać, pogadać, wyjść do ludzi. Wystarczyło cierpliwie poczekać.