Siły zbrojne Białorusi. Czy jest się czego bać?
• Aleksandr Łukaszenka od kilku lat stara się wzmocnić siły zbrojne
• Tendencje te pogłębiły się po wydarzeniach na Ukrainie
• Mińskowi brakuje jednak środków na całościową modernizację armii
• Białoruś jest coraz bardziej uzależniona militarnie od Rosji
• Pod znakiem zapytania stoi lojalność zinfiltrowanej przez Kreml kadry wojskowej
• Rosja bez wahania wykorzysta białoruskie terytorium w potencjalnym konflikcie z Polską i NATO
07.04.2016 | aktual.: 07.04.2016 14:54
Przez ostatnie trzy miesiące na Białorusi trwał kompleksowy sprawdzian sił zbrojnych, zarządzony przez samego Aleksandra Łukaszenkę. Na obszarze całego kraju mobilizowano rezerwistów, sprawdzano broń i sprzęt, a całość zwieńczyły ćwiczenia ogniowe na poligonach. To kolejny sygnał, że białoruski przywódca przykłada do spraw wojskowych coraz większą wagę.
Wojsko zepchnięte na margines
Przez lata reżim Łukaszenki siły zbrojne traktował po macoszemu. Otoczenie międzynarodowe nie wskazywało na zagrożenie agresją z zewnątrz, natomiast przykręcająca śrubę społeczeństwu władza miała prawo obawiać się wewnętrznych niepokojów. Dlatego główny nacisk kładziony był na rozbudowę i utrzymanie sił policyjnych - wojsk wewnętrznych MSW, milicji, OMON-u - będących swoistą polisą bezpieczeństwa białoruskiego satrapy. W hierarchii służb mundurowych armia znajdowała się na samym dole.
Powszechnie uważa się, że to rosyjska agresja na Ukrainie uświadomiła białoruskiemu prezydentowi, że spychanie sił zbrojnych na margines niekoniecznie było najlepszym pomysłem. Ale prawda jest taka, że Łukaszenka jeszcze przed wybuchem Majdanu w Kijowie zaczął - dość niespodziewanie - wykazywać zainteresowanie tym, co dzieje się w armii. Wizytował jednostki wojskowe, fabryki zbrojeniowe, mówił o doinwestowaniu i unowocześnieniu struktur obronnych państwa. Za deklaracjami szło znaczące zwiększenie nominalnych nakładów budżetowych na obronność.
Skąd taka nagła zmiana nastroju? Trudno oczekiwać, by białoruski prezydent proroczo przewidział ukraińską burzę. Powód był raczej prozaiczny i wpisuje się w stałą grę Łukaszenki z Moskwą, stawką której jest jego niezależność. Białoruska armia miała być kolejnym polem tej rozgrywki.
- Łukaszenka zdaje sobie sprawę z możliwego problemu lojalności swoich sił zbrojnych. O ile w czasie konfliktu na Ukrainie pojawiły się pytania o lojalność ukraińskiej armii, o tyle na Białorusi te wątpliwości są jeszcze większe, szczególnie jeśli chodzi o kadrę oficerską. Tym bardziej, że większość była szkolona w Moskwie. Choć to się powoli zmienia, bo coraz więcej białoruskich oficerów kształci się w kraju - mówi Wirtualnej Polsce Anna Maria Dyner, ekspert ds. Białorusi w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Na domiar złego białoruska armia jest całkowicie zrusyfikowana. Wszystkie rozkazy i dokumenty wydawane są po rosyjsku. Nawet pomimo tego, że białoruska konstytucja gwarantuje dwa języki urzędowe.
Sprawa ma również jeszcze jeden wymiar, bardzo praktyczny. Odkąd Rosjanie poważnie wzięli się za reformowanie swoich sił zbrojnych po 2008 roku, zarobki rosyjskich żołnierzy poszybowały w górę i są dziś kilkakrotnie wyższe niż uposażenia białoruskich wojskowych. Szkopuł w tym, że względu na istnienie Państwa Związkowego Rosji i Białorusi, obywatele białoruscy po odsłużeniu obowiązkowej służby wojskowej w swoim kraju mogą zostać przyjęci do rosyjskich sił zbrojnych. Okazało się, że bardzo wielu Białorusinów korzystało z tej możliwości. Władze w Mińsku nie na żarty wystraszyły się, że ich wojsku grozi potężny drenaż mózgów.
Spadek po ZSRR
Kiedy 25 lat temu Białoruś wybijała się na niepodległość, jej armia mogła budzić podziw i zazdrość. 10-milionowe państwo odziedziczyło po ZSRR prawie ćwierć miliona ludzi pod bronią, dwie potężne armie pancerne, armię lotniczą i armię obrony powietrznej. Co więcej, do Białoruskiego Okręgu Wojskowego (BOW), znajdującego się na bezpośrednich tyłach frontów potencjalnej wojny Układu Warszawskiego z NATO, z zasady trafiało najnowocześniejsze wyposażenie i systemy uzbrojenia w armii radzieckiej. Dla przykładu, znajdujące się w białoruskiej służbie czołgi T-72B istotnie przewyższały eksportową wersję tego pojazdu - T-72M, która trafiła na wyposażenie polskich jednostek.
Jednak po ćwierćwieczu niepodległości, z dawnej potęgi pozostało niewiele. Ze wspomnianych na wstępie względów reżim Łukaszenki przez lata nie przykładał do nich większej wagi. Liczebność wojska skurczyła się prawie pięciokrotnie, nie podjęto żadnych poważnych programów modernizacyjnych, a zdecydowana większość sprzętu pamięta czasy Związku Radzieckiego. Jednocześnie rosło uzależnienie militarne Białorusi od Rosji.
Mimo że Białoruś ciągle oficjalnie ma status państwa neutralnego, nie przeszkadza jej to należeć do zdominowanego przez Kreml bloku militarnego, jakim jest Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ). Ponadto oba kraje mają wspólny system obrony przeciwlotniczej. Moskwa utrzymuje też na Białorusi dwie bazy radarowe i od kilku lat bardzo stara się o kolejną instalację militarną, jednak Łukaszence udaje się skutecznie odwlekać tę sprawę w czasie.
- Rosjanom bardzo zależy na tym, by białoruskie władze zgodziły się na ich bazę lotniczą w Bobrujsku. Ale widać wyraźnie, że Łukaszenka będzie chciał ją "wymienić" na coś dużego: pomoc gospodarczą, pokaźny kredyt czy inwestycje. Tym samym będzie przeciągał wyrażenie zgody na rosyjską bazę tak długo, jak będzie mógł - mówi Anna Maria Dyner.
Sytuacja jest o tyle ciekawa, że w Bobrujsku znajduje się lotnisko przystosowane do bombowców strategicznych, czyli przenoszących broń jądrową. - Trzeba pamiętać, że w podobnych przypadkach przeważnie negocjuje się, kto wydaje zgodę na start maszyn z takiego lotniska. Jeżeli sobie wyobrazimy, że Rosjanie latają stamtąd wedle własnego zapotrzebowania bez konsultacji z Białorusią, to Łukaszenka przestaje być głównodowodzącym siłami zbrojnymi na terytorium własnego państwa. Nie sądzę, żeby mu to się podobało - ocenia ekspert PISM.
Problemy sprzętowe
Mimo że Mińsk bardzo blisko współpracuje wojskowo z Moskwą, nie doczekał się od niej wielkich transferów nowoczesnego uzbrojenia. Może poza systemami przeciwlotniczymi (S-300, Tor-M2), co naturalnie ma związek ze wspólną obroną przestrzeni powietrznej. Najprawdopodobniej Kreml wychodzi z założenia, że to, co jest konieczne z punktu widzenia rosyjskich sił zbrojnych, na Białorusi już jest. A w razie potencjalnej sytuacji konfliktowej Rosjanie bardzo szybko przerzucą tam potrzebne systemy uzbrojenia.
Tymczasem potrzeby białoruskiej armii są bardzo pilne. Szczególnie w zakresie sił powietrznych, bo zdaniem branżowego rocznika "The Military Balance 2016" sprawność floty samolotów bojowych jest "dyskusyjna". Władze w Mińsku podejmują pewne próby modernizacji, ale największym ich problemem w kontekście armii są zdolności finansowe, bo gospodarka pogrąża się w kryzysie. - Łukaszenka jest już pod ścianą, jeżeli chodzi o możliwości spłacania kolejnych kredytów, więc raczej nie będzie chciał iść tą drogą - uważa Dyner.
Wprawdzie Kreml nie pali się do przekazywania sąsiadowi najnowocześniejszych systemów, ale białoruska armia i tak funkcjonuje w dużej mierze dzięki rosyjskiej kroplówce. - Na Białorusi tajemnicą poliszynela jest, że wspólne ćwiczenia faktycznie są często wykorzystywane przez Rosjan do tego, by po cichu podrzucać białoruskiej armii paliwo, części zamienne czy innego rodzaju sprzęt - wskazuje ekspert PISM.
Nawet jeśli silący się na niezależność Łukaszenka chciałby wzmacniać armię krajowym potencjałem, na przeszkodzie stoją obecne możliwości białoruskiego przemysłu zbrojeniowego, który wydaje się być jeszcze bardziej powiązany z rosyjską zbrojeniówką niż przemysł ukraiński. Głównym problemem jest to, że na Białorusi w ogromnej większości przypadków nie produkuje się kompletnego uzbrojenia, ale komponenty i części systemów składanych w Rosji na potrzeby tamtejszych sił zbrojnych. Zresztą z tego powodu od kilku lat Moskwa coraz silniej zabiega o wykupienie większość białoruskich zakładów.
Zagrożenie dla Polski?
Zasadniczym pytaniem jest, czy białoruskie siły zbrojne stanowią realne zagrożenie dla polskiego bezpieczeństwa. Moskwa i Mińsk rok rocznie przeprowadzają wspólne manewry wojskowe pod kryptonimami "Zachód" i "Tarcza Związku", w czasie których regularnie ćwiczone są ataki na Polskę czy kraje bałtyckie (często określane eufemistycznie "obroną aktywną").
Prawdziwe niebezpieczeństwo dla Polski stanowi nie tyle całościowy potencjał militarny Białorusi, co perspektywa wykorzystania jej terytorium przez siły rosyjskie oraz niesprzyjająca geografia. Nadgraniczny Brześć od Warszawy dzieli zaledwie 200 kilometrów, tymczasem dopiero w ubiegłym roku w MON zapadła decyzja o wzmocnieniu garnizonów na polskiej ścianie wschodniej, które nadal są słabiej obsadzone i uzbrojone niż jednostki na zachodzie kraju.
- Białoruś stoi mocno pod względem wojsk pancernych. Łatwo też z jej obszaru użyć sił powietrznych. Na pewno nie będzie białą plamą, którą Rosjanie będą omijać w przypadku podjęcia działań zbrojnych. Sądzę, że traktowaliby jej terytorium jak swoje, nie pytając nikogo o zdanie - mówi Anna Maria Dyner. W takim scenariuszu białoruskie siły zbrojne raczej odgrywałyby rolę pomocniczą wobec rosyjskich jednostek.
Na razie jednak zamiast snuć ewentualne plany podboju Polski, Łukaszenka ma większe zmartwienie na głowie. Konflikt na Ukrainie jasno pokazał, że Białoruś nie może czuć się całkowicie bezpiecznie w obliczu imperialnych zapędów Kremla. - Tak naprawdę wszyscy na Białorusi zadają sobie pytanie, co by było w przypadku konfliktu z Rosją i czy Białoruś byłaby w stanie odpowiedzieć w jakikolwiek sposób. Paradoks polega na tym, że wszystkie systemy obronne są ustawione na zachodzie państwa - mówi Dyner.
Ekspert PISM podkreśla, że białoruskie wojsko na pewno nie jest tak skorumpowane jak było ukraińskie, również morale białoruskich żołnierzy wydaje się być wyższe. Jednak największym problemem jest stopień infiltracji armii białoruskiej przez Rosjan, który jest o wiele większy, niż to miało miejsce w przypadku sił zbrojnych Ukrainy. Niemniej, choć scenariusza "zielonych ludzików" na wschodzie Białorusi nie można całkowicie wykluczyć, obecnie jest to perspektywa dość odległa.
- Na razie Rosjanie nie mają pretekstu, by podejrzewać Białoruś o nielojalność. Myślę, że tutaj też będzie toczyła się duża gra. Łukaszenka będzie manewrować i nie pozwoli sobie na sytuację, w której mógłby zostać posądzony o nielojalne zachowanie - podsumowuje Dyner.