Sikorski: prezydent uważał mnie za ruskiego agenta
Szef MSZ Radosław Sikorski oświadczył, że nie zatrudnił w ministerstwie nikogo po moskiewskich szkołach. Powiedział też, że "wiewiórki" w Pałacu Prezydenckim
donosiły mu, że prezydent jego samego uważał za "ruskiego agenta".
09.10.2008 | aktual.: 09.10.2008 23:48
To odpowiedź Sikorskiego na słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który na początku października w wywiadzie dla Polsat News zaapelował do szefa MSZ, by odsunął absolwentów Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO) od spraw polityki wschodniej. Panie ministrze, Radku, zrezygnuj z ludzi z MGIMO jako tych, którzy wyznaczają politykę wschodnią, bo to droga donikąd- powiedział wówczas Lech Kaczyński.
Mam mieszane uczucia w sprawie tej wypowiedzi - powiedział Sikorski w czwartek wieczorem w programie "Kropka nad i" w TVN24. Wiewiórki w Pałacu Prezydenckim donosiły mi, że pan prezydent uważał mnie za ruskiego agenta, więc teraz jak uważa moich podwładnych za nielojalnych wobec Rzeczypospolitej, to z takiego osobistego punktu widzenia powinienem być zadowolony - dodał.
Zaznaczył, że jest to dla niego sytuacja niekomfortowa, bo jego podwładni zostali "zaatakowani przez głowę państwa", a nie mogą się bronić. Dodał, że w odczuciu społecznym urząd prezydenta przejął "majestat królewski", a - jak mówił - "królowi nie wypada atakować ludzi, którzy nie mogą mu odpowiedzieć".
Nikogo po moskiewskich szkołach do pracy nie przyjąłem - powiedział Sikorski. Ta krytyka jest krytyką też mojej poprzedniczki. To są ludzie, którzy w MSZ pracowali także w jej czasach, na dyrektorskich stanowiskach, zajmując się polityką wschodnią - wyjaśnił.
Jak mówił, prezydentowi "zdaje się chodzi o jednego konkretnego urzędnika, dyrektora departamentu wschód". Z tego co ja wiem, to jest to osoba, którą sam Lech Kaczyński przyjmował do pracy na początku lat 90. jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Potem panowie się pokłócili, ich ścieżki się rozeszły - mówił Sikorski.
Minister poinformował, że w tym tygodniu odbył naradę w MSZ w sprawie Białorusi "trochę dyscyplinującą pod adresem wiceministra Jana Borkowskiego odpowiedzialnego za politykę polonijną". Wyjaśnił, że chodziło o "przekaz do działaczy polonijnych na Białorusi i do mediów, który mógłby być klarowniejszy".
Dzisiaj już jest jasne, że intencją prezydenta, premiera i moją jest to, by Związek Polaków na Białorusi mógł odzyskać możliwość legalnego działania ze swoją panią prezes Andżeliką Borys- podkreślił Sikorski.
We wrześniu "Rzeczpospolita" podała, że tuż przed spotkaniem szefów dyplomacji Polski i Białorusi, Andżelika Borys, która kieruje nieuznawanym przez władze białoruskie Związkiem Polaków na Białorusi, została wezwana do polskiego MSZ, gdzie miała usłyszeć, że "w imię racji geopolitycznych" i poprawy stosunków polsko- białoruskich powinna ustąpić z stanowiska prezesa Związku. Z kolei ostatnio "Dziennik" informował, że MSZ w zamian za złagodzenie reżimu Aleksandra Łukaszenki chciało odprowadzić do połączenia Związku Polaków na Białorusi kierowanego przez Borys z organizacją polonijną kontrolowaną Mińsk.
Zdaniem Sikorskiego, Europa "uważa za słuszne" odmrażanie stosunków z Białorusią. Liberalizacja reżimu białoruskiego musi polegać m.in. na tym, że będzie on respektował prawa mniejszości, w tym mniejszości polskiej- dodał.
Jak mówił, wie, że jeśli chodzi o rozmowy z władzami białoruskimi to jest "na z góry straconych pozycjach". Rząd białoruski jest niedemokratyczny, wobec tego każde rozmowy z nim wystawią mnie na hazard moralny. Zawsze bardzo łatwo będzie atakować, że to jest coś niedobrego. Z drugiej strony, niczego - ani dla zbliżenia Białorusi z Europą, ani dla Polaków na Białorusi - nie daje się załatwić bez rozmów z władzami białoruskimi - mówił.
Dodał, że "doszło do rozmów technicznych" o tym, jak do doprowadzić do dialogu między Związkiem Polaków na Białorusi a władzami białoruskimi "w efekcie których nastąpiłyby demokratyczne wybory w Związku i przywrócenie legalnej działalności Związku".
Zaznaczył, że chciałby podziękować posłowi PiS Adamowi Lipińskiemu, wicemarszałkowi Sejmu z PiS Krzysztofowi Putrze, a także Senatowi, który zajmuje się sprawami Polonii. Wszyscy ci ludzie rozumieją nasze intencje, a te intencje są czyste - podkreślił.
Ocenił, że nawet władze niedemokratycznego kraju mają prawo do tego, by "pewne sprawy były załatwiane poufnie" i - jak mówił - "ta wrzawa medialna, chyba często motywowana nieżyczliwością, szkodzi sprawie Polaków na Białorusi".