Seweryński o publikacji "Dziennika": chcą mnie ukarać za walkę z patologią
Minister nauki i szkolnictwa wyższego Michał
Seweryński uważa, że publikacja "Dziennika", informująca
o nieprawidłowościach przy komputeryzacji szkół, jest próbą
obarczenia go odpowiedzialnością za "nieprawidłowości i patologie"
z poprzedniego okresu, które starał się "wyplenić z ministerstwa".
06.10.2006 16:40
Piątkowy "Dziennik" napisał, że Seweryński - do niedawna szef resortu edukacji - jest odpowiedzialny za nadużycia finansowe przy komputeryzacji szkół. Gazeta informuje, że afera trafiła już do prokuratury; zawiadomienie złożył obecny minister edukacji Roman Giertych (LPR), który poinformował też o sprawie premiera. Gazeta podkreśla, że "o przekrętach, do jakich doszło w MEN tuż po wyborach parlamentarnych 2005 roku, Seweryński sam powiadomił kontrolerów NIK".
Na piątkowej konferencji prasowej Seweryński odczytał oświadczenie, w którym tłumaczy, że po objęciu urzędu ministra edukacji i nauki w listopadzie 2005 roku i zapoznaniu się z procedurami zakupu komputerów, nabrał wątpliwości, czy były one przeprowadzone właściwie.
Odpowiedzialni pracownicy zapewniali mnie, że wszystko przebiega zgodnie z prawem i przedstawiali dokumenty nie budzące podejrzeń. Docierały do mnie jednak opinie nieformalne, jakoby decyzje urzędników ministerstwa, dotyczące zakupu komputerów, nie były całkowicie zgodne z prawem - oświadczył Seweryński.
Dlatego właśnie - jak wyjaśnił - zdecydował się wystosować do NIK wniosek o przeprowadzenie "gruntownej kontroli postępowania urzędników ministerstwa". Zastrzegł, że wyników kontroli nie zna.
Komentując artykuł "Dziennika" i doniesienia o tym, że zawiadomienie do prokuratury złożył również Roman Giertych, Seweryński podkreślił, że "nie wie, czy wicepremier Giertych w ogóle cokolwiek powiedział w tej sprawie".
Nie mogę mieć pewności, że tak było, bo "Dziennika" nie uważam za wiarygodne źródło - zaznaczył. Jego zdaniem, sposób, w jaki "Dziennik" opisał sprawę, to atak świadczący o tym, że "autorzy tej publikacji nie respektują podstawowych zasad przyzwoitości". Zostałem rzucony na pożarcie tłumom jako przestępca, bez jakichkolwiek dowodów - ocenił Seweryński. Jak tłumaczył, w sytuacji, w której nie miał zaufania do swoich pracowników, "musiał się zwrócić o pomoc do czynników zewnętrznych", czyli do NIK.
Obecny na konferencji b. sekretarz stanu w ówczesnym Ministerstwie Edukacji i Nauki Jarosław Zieliński tłumaczył, że "umowy, które były przedmiotem badania NIK, to w gruncie rzeczy umowy z czasów rządów SLD".
My "dziedziczyliśmy" dalszy ciąg tych procedur - tłumaczył Zieliński. Te sprawy, które należały do nas, usiłowaliśmy - na ile było to możliwe - kontrolować, badać i skończyć ze wszelkimi wątpliwościami, które się pojawiały - stąd wystąpienie ministra Seweryńskiego do NIK-u - wyjaśnił.
Uznał, że "całkowitym nieporozumieniem" jest przypisywanie zaniedbań tym, którzy chcieli wyeliminować patologie "pochodzące z poprzedniego okresu". Ci, którzy chcieli z patologiami skończyć, są oskarżani o to, że to jest ich wina - ocenił Zieliński. Jego zdaniem, należy zaczekać na oficjalny protokół pokontrolny NIK. My czekamy ze spokojem - zapewnił.