Serbia utraci Kosowo


Kosowo ogłosi niepodległość – nawet bez oglądania się na ONZ. Bunt Belgradu i Moskwy też nie będzie miał znaczenia. Ale kolejny podział na Bałkanach może przynieść podziały w UE

15.10.2007 | aktual.: 15.10.2007 12:15

Porozumienie jest jeszcze teoretycznie możliwe. Wysłannicy Belgradu i Prisztiny zasiedli do ostatniej już rundy negocjacji, a na stole wciąż leży ta sama propozycja: nadzorowana przez Narody Zjednoczone niepodległość Ko-sowa i szeroka autonomia dla mieszkającej tam serbskiej mniejszości. To plan wypracowany w bólach przez nego-cjatora ONZ Marttiego Ahtisaariego. Ma jedną, ale zasadniczą wadę: z góry wiadomo, że nie przejdzie, bo Serbo-wie nie oddadzą dobrowolnie swojej historycznej prowincji. Ale i tak będą musieli się pogodzić z jej stratą. Bo jeśli do 10 grudnia strony nie osiągną porozumienia, Albańczycy z Kosowa nie będą się oglądać na ONZ. Po prostu jednostronnie ogłoszą niepodległość. Potwierdził to w rozmowie z „Przekrojem” rzecznik premiera Kosowa Agima Ceku. – Nie możemy czekać w nieskończoność na zgodę Serbów. Zaczniemy realizację planu Ahtisaariego – za-powiada Avni Arifi.

A sam Ceku na kilka dni przed rozpoczęciem ostatniej rundy rozmów z Serbami napisał w dzienniku „Internatio-nal Herald Tri-bune”: „10 grudnia nasze społeczeństwo zapyta, jaki jest status Kosowa. Nie możemy im powie-dzieć, że po trzech miesiącach rozmów niczego nie udało się osiągnąć. Potrzebujemy zamknąć rokowania. Europa tego potrzebuje, Ameryka tego potrzebuje i Serbia też”.

Bezradność Rosji

Władze w Prisztinie są pewne swego. Nie boją się zadrzeć ani z Serbią, ani z popierającą ją Rosją. Wiedzą, że po swojej stronie mają Stany Zjednoczone i większość Unii Europejskiej. – Skończyliśmy z przekonywaniem Belgra-du do naszych racji – mówi Arifi. – Nasze żądania nie podlegają negocjacjom. Będziemy gościnni dla mieszkającej u nas serbskiej mniejszości, ale to nie oznacza, że będziemy gościnni dla Serbii.

Władze w Prisztinie dobrze wiedzą, że w ONZ nie mają szans, bo każdą rezolucję przyznającą niepodległość Ko-sowu natychmiast zawetuje Rosja. Zawetuje nie tylko dlatego, że Serbia jest jej tradycyjnym sojusznikiem, ale przede wszystkim z tego powodu, że sama ma kilka sporów terytorialnych na karku. Rosja nic jednak nie poradzi na to, że na jak najszybszym zakończeniu ciągnącego się już od ośmiu lat problemu Kosowa zależy dyplomatom USA i UE. I nic dziwnego, że im zależy. Od 1999 roku, gdy interwencja NATO przerwała serbskie czystki etniczne dokonywane na Albańczykach, prowincja znajduje się pod administracją ONZ. Koszty tego nadzoru – finansowe i polityczne – są ogromne: 4,5 miliarda dolarów pomocy i 16-tysięczny kontyngent KFOR (z udziałem Polaków) w regionie, który w obecnej sytuacji nie ma żadnych perspektyw rozwoju i który tylko przedłuża destabilizację na Bałkanach. Sytuacja jest tak poważna, że głos w dyskusji o przyszłości serbskiej prowincji zabrał w końcu sekre-tarz generalny Narodów Zjednoczonych,
dając do zrozumienia, że Serbowie powinni wykazać się większą ela-stycznością w rokowaniach. – Spokój kosowskich Albańczyków jest pozorny. W każdej chwili może dojść do eska-lacji przemocy, głównie dlatego, że negocjacje utkwiły w miejscu – przyznał Ban Ki Mun.

– Nasza secesja będzie korzystna również dla Serbii – przekonuje mnie Avni Arifi. – Jeśli Belgrad zgodzi się na nasze warunki, poprawi swój wizerunek zarówno w Unii Europejskiej, jak i w haskim trybunale do spraw zbrodni w byłej Jugosławii. Trudno oczekiwać, że argumentacja Arifiego przekona serbskie władze. Adam Balcer, ekspert z Ośrodka Studiów Wschodnich, wyklucza wprawdzie możliwość zbrojnej interwencji Serbii w Kosowie, „bo to oznaczałoby wojnę z NATO”, ale nie wyklucza, że może dojść do zaognienia sytuacji w regionie. – Wszystko zależy od premiera Voj-islava Kotunicy – przestrzega Balcer w rozmowie z „Przekrojem”. – To w końcu nacjonalista, choć umiarkowany. Jeśli zawrze koalicję z Serbską Partią Radykalną, największym ugrupowaniem w parlamencie, możemy mieć nie-ciekawy scenariusz. Wierzę jednak w jego rozsądek. 70 procent Serbów nie chce zrywać więzi z Europą. Gdy sta-wia się im wybór: Kosowo albo Unia Europejska, ponad połowa wybiera Unię. A interwencję zbrojną w Kosowie popiera tylko 12 procent
społeczeństwa. Przeważnie emeryci, a więc niezbyt bojowa grupa – wylicza analityk.

Ale rząd w Belgradzie już wysyła czytelne sygnały, że nie zamierza bezczynnie się przyglądać, jak Serbii odbiera się Kosowo. – Będziemy zmuszeni do podjęcia kroków ostatecznych – ostrzega sekretarz stanu do spraw Kosowa. – Zamkniemy granice, nałożymy embargo i wyślemy wojsko, by broniło integralności naszego terytorium – zapo-wiada Duan Proroković z Demokratycznej Partii Serbii, rocznik 1976, a więc zdecydowanie za młody na radykalnego emeryta.

Tyle samo „za” i „przeciw”

Nawet ci, którzy uważają jednostronne ogłoszenie niepodległości przez Kosowo za mniejsze zło, przyznają, że oprócz rozwiązania części problemów na Bałkanach wygeneruje ono kilka nowych. Niezadowolenie Serbii i Rosji, nowe przebudzenie serbskiego nacjonalizmu – to tylko część z nich.

Wiadomo, że niezależne Kosowo doprowadzi do podziałów w Unii Europejskiej. To będzie kolejny cios dla – z założenia jednomyślnej – polityki zagranicznej UE. Niepodległego Kosowa nie chcą Rumunia i Słowacja, które mają u siebie sporą mniejszość węgierską. Nie chce Grecja, która boi się albańskiego separatyzmu w sąsiedniej Macedonii. Nie chce Cypr, bo wie, że Ankara będzie chciała wygrać dla siebie turecką część tej wyspy. Nie chce wreszcie Hiszpania, bo woli nie dawać pretekstu domagającym się niepodległości Baskom. Ale przeciwnicy idei niepodległego Kosowa mogą tylko jedno: demonstracyjnie nie nawiązać z nim stosunków dyplomatycznych.

Brak jednomyślności w Unii, niezadowolenie w Moskwie i w Belgradzie to za mało, by wystraszyć kosowskich Albańczyków. – Oni pamiętają serbskie czystki z 1999 roku. Żaden z nich nie zaakceptuje dobrowolnie zwierzch-nictwa Belgradu – wyjaśnia Adam Balcer. A gdy pytam, czy mogliby zaakceptować niedobrowolnie, w odpowiedzi przedstawia dość ponury scenariusz: – W takim przypadku ponownym wcieleniem Kosowa do Serbii musiałby zająć się KFOR, a ja nie chciałbym, żeby brali w tym udział polscy żołnierze. A jeśli nie KFOR, to Serbowie. I mielibyśmy powtórkę z końca lat 90.

Rafał Kostrzyński

Dla "Przekroju"
Muhamet Hamiti, doradca polityczny prezydenta Kosowa Fatmira Sejdiu:

– Te negocjacje są niepotrzebne, bo z góry skazane na klęskę. My chcemy niepodległości, a Serbowie chcą, żeby-śmy zostali w ich granicach. Tu nie ma miejsca na kompromis. Jednostronne ogłoszenie niepodległości to jedyne rozsądne wyjście z tej sytuacji. Ostatni element kryzysu bałkańskiego zostanie wreszcie rozwiązany. Serbia na pewno pogodzi się z utratą Kosowa, tak jak musiała się pogodzić z rozpadem Jugosławii. Utrzymanie obecnego statusu albo powrót do granic Serbii skończy się niechybnie wybuchem społecznego niezadowolenia.

Milorad Ivanović, zastępca redaktora naczelnego serbskiego dziennika „Blic” :

– Unia Europejska spodziewa się, że pogodzenie się z utratą Kosowa zajmie Serbom kilka miesięcy, a ułatwią im to ustępstwa w postaci na przykład przyspieszenia procesu integracyjnego Serbii z Unią Europejską. Ale Belgra-dowi może już wcale nie będzie na tym zależało. Może ochłodzić swoje relacje z UE i USA, zrezygnować z ubiegania się o członkostwo w NATO i zacząć zacieśniać współpracę wojskową z Rosją. Niepodległość Kosowa może stworzyć groźny precedens: spowodować secesję serbskiej części Bośni i doprowadzić do rozpadu Macedo-nii, w której żyje liczna mniejszość albańska. Rozpad grozi również Kosowu, bo jego północna część będzie chciała przyłączyć się do Serbii.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)