Sen wariata na kampanijnym szlaku, czyli setny apel w obronie wolnych mediów

Nikt rozsądnie myślący nie miał chyba wątpliwości, że przedwyborcze miesiące będą brutalne. Stawka jest gigantyczna, więc i wachlarz metod szeroki. Oficjalna kampania nie zdążyła nawet ruszyć, ale do atakowania dziennikarzy i prób podduszania wolnych mediów nie potrzeba startowego wystrzału - pisze redaktor naczelny Wirtualnej Polski Paweł Kapusta.

Kampania wyborcza formalnie się jeszcze nie zaczęła. Politycy wracają jednak do podduszania mediów
Kampania wyborcza formalnie się jeszcze nie zaczęła. Politycy wracają jednak do podduszania mediów
Źródło zdjęć: © East News | Marek M Berezowski/REPORTER
Paweł Kapusta

Przed kilkoma dniami Bartosz Węglarczyk, redaktor naczelny Onetu, przytoczył historię spotkania i rozmowy z osobą blisko związaną z władzą, która sugerowała mu, jak powinna wyglądać relacja redakcji z obozem rządowym [tekst można przeczytać TUTAJ].

Szokujący był sam przekaz: wspomniany człowiek doradzał zatrudnienie na stanowisku wicenaczelnego osoby mającej reprezentować głos rządu. Taka osoba miałaby nie odpowiadać przed naczelnym, a zarządem firmy. Trudno nazwać taki pomysł inaczej: to rozwiązanie godne ustrojów spod znaku wielkich garnizonowych czapek.

Równie szokujące co przekaz jest jednak to, że w środowisku tekst przeszedł bez większego echa, zapadła cisza. Debata publiczna rozścierwiła się do tego stopnia, że sprawy, które jeszcze kilka lat temu nie były nam nawet w stanie przyjść do głowy, bo nosiłyby znamiona pijackiego majaczenia, dziś wywołują jedynie wzruszenie ramion.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Destrukcja mediów publicznych, które stały się przaśną, pokraczną, ale czyniącą przy tym masę zła partyjną tubą, trwa od lat, nic nowego. Media rządowe, zwane publicznymi, mogą między innymi grzać serialem o rosyjskich wpływach, "przypadkowo" akurat w momencie, gdy władza "pompuje" temat komisji do badania rosyjskich wpływów. A postronny obserwator traktuje to zjawisko już tylko jako ciekawostkę. Materiały na zamówienie, medialne egzekucje na antenie, paski grozy, propaganda w takiej skali i o takiej "finezji", że ludzie minionej epoki mogliby pobierać od dzisiejszych speców korepetycje z obrzydliwości - taka nasza polska specyfika, w środku europejskiej wspólnoty.

To rzecz jasna tylko element większej całości, żyjemy w czasach powszechnych ataków na dziennikarzy, opłacanych farm trolli (w WP doświadczamy tego przy każdym większym tekście niewygodnym dla władzy, ostatnio - przy "Klubie Milionerów Dobrej Zmiany" autorstwa Bianki Mikołajewskiej), ataków regulatora na poszczególne redakcje (absurdalne postępowania KRRiT wobec TVN, Radia ZET czy Radia Tok FM), zastraszania masowymi pozwami (tzw. Slapp'ami) czy prób dyskredytowania dziennikarskiej działalności z pominięciem ścieżki. To może wydawać się zabawne, ale gdy władza czuje się dotknięta doskwierającymi publikacjami, i wie, że wiele z tym zdziałać nie może, idzie na skargę do właściciela, z pominięciem redaktora naczelnego.

Jako Wirtualna Polska też tych nacisków doświadczamy.

To dzięki Wirtualnej Polsce dowiedzieliście się Państwo o wątpliwych moralnie interesach Łukasza Mejzy, kombinacjach z ziemią wiceministra od ciągnika, skandalicznych premiach przyznanych przez premiera piłkarzom za wyjście z grupy na mundialu, o majątku Iwony i Mateusza Morawieckich, przepastnej liście milionerów dobrej zmiany. Robimy to wszystko, bo media właśnie od tego są: od kontrolowania władzy, patrzenia jej na ręce. Ale i od nietracenia z radaru opozycji. Dlatego mogliście państwo czytać u nas na przykład teksty o majątkach Donalda Tuska czy Szymona Hołowni, które opisywanym też się bardzo nie podobały.

W naszym kraju niezależność niesie jednak za sobą swój koszt.

Gdy zaczęły się u nas pojawiać teksty śledcze, pojawiła się też propozycja kupienia WP przez jedną ze spółek skarbu państwa. Gdy propozycja została kategorycznie odrzucona, pojawiła się inna: robienia wspólnych interesów. Kolejne "nie" generowało kolejne próby wpływania na redakcję. Ot, choćby przekaz od prezesa państwowej instytucji do członka zarządu WP z podpowiedzią, których dziennikarzy należałoby zwolnić, a których zatrudnić. Pojawiły się konkretne nazwiska i stanowiska, w tym konkretny kandydat na wicenaczelnego - niemal tak, jak opisał to przed kilkoma dniami redaktor Węglarczyk.

Chciałbym w tym momencie wierzyć, że wysłanie takiej sugestii było zwykłą nadgorliwością, ledwie chwilą zapomnienia w pędzie po kolejną kadencję albo po prostu efektem słonecznego przegrzania. Obawiam się jednak, że to głos z głębi serca, mądrość wyduszona z siebie z pełnym przekonaniem. Prawdziwy sen wariata.

To coś niebywale porażającego, pokazującego skrajne niezrozumienie roli mediów. Ludzie, którzy są dziś w pobliżu steru tego państwa, mają w sobie ciągoty godne krajów autorytarnych. Tak, nie bójmy się tego mówić głośno: pod tym względem nie różnimy się wiele (a może niczym?) od bananowych republik.

Chciałbym też wierzyć, że wpłynięcie w jednym tygodniu siedmiu wezwań od państwowego regulatora do niemal wszystkich spółek właścicieli Wirtualnej Polski, dotyczących ich różnych aktywności biznesowych to też czysty przypadek. Trudno jednak w taki przypadek wierzyć, gdy kilka dni wcześniej dostaje się od prezesa państwowej instytucji kolejne ostrzeżenie, połączone tym razem z jednoznaczną zapowiedzią "ataku", oczywiście z wyrazem niezadowolenia z linii redakcyjnej WP.

Nauczeni przeszłością mamy w Wirtualnej Polsce wypracowane standardy, gwarantujące dziennikarzom absolutną niezależność. Przyjęliśmy kodeks etyki dziennikarskiej, powołaliśmy do życia funkcję redaktora ds. etyki, mamy wypracowane ścieżki i wzory zachowań. Z jednej strony zapewnia to redakcji totalny komfort pracy, brak potencjalnych konfliktów interesów, z drugiej przedstawiliśmy dziennikarzom dekalog niepodważalnych reguł działania. Mechanizmy, o których piszę, doskonale sprawdzają się także w takich sytuacjach.

WP stoi na fundamencie rzetelnego, niezależnego, odważnego dziennikarstwa, abstrahując od stron politycznego sporu. Nie zejdziemy z tej drogi niezależnie od tego, jak mocno będzie się nasza praca nie podobać opisywanym osobom oraz instytucjom i jak wspomniane osoby będą chciały nam uprzykrzać życie. Działamy z pełnym poparciem właścicieli Wirtualnej Polski, którzy jasno zadeklarowali, że niezależnie od ceny jaką przyjdzie im zapłacić, nie pozwolą uciszyć redakcji WP.

Przez chwilę zastanawiałem się, czy w ogóle publikować ten tekst, bo wszystkiego tego doświadczają niezależne, wolne media w Polsce. Musicie mieć Państwo świadomość, że to nic nowego w naszym kraju. Trzeba jednak o tym mówić, bo do takich spraw nie można przywyknąć. W przeciwnym razie, nim się wszyscy zorientujemy, będziemy grać główną rolę w spektaklu o gotującej się żabie.

Paweł Kapusta, redaktor naczelny Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (842)