Trwa ładowanie...
historia
07-10-2014 17:40

Seks w PRL

Do połowy lat pięćdziesiątych PRL-owska rzeczywistość pomijała temat seksu i erotyki. Pojęcia te otoczone były nimbem podniecającej, subtelnie elektryzującej tajemnicy. Oficjalnie nie istniała prostytucja i homoseksualizm, a odbudowujący zrujnowane miasta przodownicy pracy nie zastanawiali się nad znaczeniem orgazmu tantrycznego, stosunku przerywanego, czy akrobatycznymi pozycjami umożliwiającymi zapłodnienie. Śmierć Józefa Stalina, w marcu 1953 r., sprawiła, że rozbrykana "nagle" młodzież poczuła, że może wiele, a nawet więcej. Zelżała cenzura, skończyły się polityczne szubienice. Redaktorzy też złapali wiatr w żagle: niemal z dnia na dzień stali się seksualnie odważni.

Seks w PRLŹródło: NAC, fot: Grażyna Rutowska
d2kjdsm
d2kjdsm

Pierwsze erotyczne jaskółki pojawiły się w młodzieżowym "Radarze", zwanym wcześniej "Młodzieżą Świata". W 1958 zawitała tam rubryka "Tako rzecze Diotima", w której Andrzej Dołęgowski vel "Diotima" zadawał pytania, na które... sam sobie odpowiadał. Dziś jego długie polemiki o wierności małżeńskiej ("Szczęśliwi ci małżonkowie, którym dane jest myśleć tylko o sobie; ich szczęście jest spokojne i zarazem pełne ciekawych i radosnych przygód, w jakie obfituje życie dobranego stadła") nie przystają do naszych czasów, ale przetarły szlak, który w przyszłości miał ponoć zaowocować rozpasaniem narodu godnym hedonisty Arystypa.

Głosy czytelników pojawiły się szybko, w numerze dziewiątym tegoż samego roku, po artykule dotyczącym igraszek przedmałżeńskich w rubryce o nowym tytule "Dialogi o miłości". Opinie nie były bynajmniej przychylne: "Pisanie o pozytywnych skutkach stosunków seksualnych jest bezsensowne dla tych, którzy żyją i patrzą na rzeczywistość dzisiejszą. - oburzał się Józef K., student z Krakowa - Ile łez, ile gorzkich słów i złamanego życia pociągają za sobą tego rodzaju praktyki. Więc jeżeli tak jest w życiu, to po co dążyć do form mało pożytecznych i przyczyniać się do nieszczęścia młodych ludzi?!" Bezimienna, choć oburzona czytelniczka z Wałbrzycha dodawała natomiast: "Mówicie, że zachowanie czystości przedmałżeńskiej jest niemożliwe, a przynajmniej... odbywa się kosztem ogromnej energii psychicznej itp. Nie zgadzam się z tym. (...) Jeżeli większość młodzieży dzisiaj ma tak mało zainteresowań, to dlatego, że siedzi po uszy w przeżyciach seksualnych. Jest zblazowana i na nic nie ma ochoty."

Oddanie głosu konsumentom prasy - w każdej epoce niektórych dręczy rozpasanie młodych dusz - stało się początkiem istnej burzy zmysłów. Do redakcji zaczęła przychodzić tak ogromna ilość korespondencji, że w numerze pierwszym następnego roku, oddano już na zawsze całą stronę młodym-gniewnym. Odtąd "Agora", czyli klub czytelników "Radaru", zamieszczała listy "idealistów" ("zwolennicy ścisłej, surowej dyscypliny moralnej, daleko idącej wstrzemięźliwości") i mniej licznych "realistów" ("próbujący w 'dżungli obyczajów moralnych' wyrąbać jakąś rozsądną ścieżkę"), którzy przez kilka kolejnych numerów ostro sprzeczali się, czy baraszkować przed instytucjonalnym zaobrączkowaniem, czy może jednak po. "Kobieta, którą raz ktoś wypróbuje celem 'dopasowania się', potem ktoś drugi, trzeci - łatwo zejdzie na drogę prostytucji. Najlepsze wyjście dla niej - to podłapać 'frajera'. Później będzie to żona szukająca wrażeń poza małżeństwem" - przekonywał, w imieniu kursantów szkoły Milicji Obywatelskiej, Leszek (nr 3/1959) i
zaraz dodawał: - "Nie powiem żebym szukał na żonę dziewicy, choć taką właśnie bym chciał, ale trudno taką znaleźć. Rozumiem, że można kochać kobietę, która już miała stosunek z mężczyzną. Może z takiej kobiety być dobra żona." Natomiast jeden z "realistów" (nr 1/1959) zauważał zgorzkniale: "Doszedłem do wniosku, że prowadziłem dotychczas złe życie - życie klasztorne, godne bogobojnego mnicha. (...) Mimo całkowitej wstrzemięźliwości jestem źle zbudowany i anemiczny. Z zazdrością obserwuję facetów znających życie i sex. Muszę przyznać - nie wyglądają na nierozwiniętych i zmizerniałych. To są prawdziwi mężczyźni."

Szorty na mieście i "dowód miłości"

Nudysktki w 1987 r.
Nudysktki w 1987 r.

Pod koniec PRL nastąpiła wyraźna liberalizacja obyczajów. Na zdjęciu: Wybory wstępne "Miss Polonia Natura 87" (fot. PAP/Ireneusz Radkiewicz)

d2kjdsm

W ponurych czasach gomułkowskich żadna bodajże gazeta, nie licząc pionierskiego "Radaru", nie poświęcała miejsca "intymnym" tematom. Również pisma dla kobiet miały go w najgłębszym poważaniu i tylko niekiedy, w niezwykle delikatny sposób, poruszały kwestie, o których niejednej pannie z pewnością się coś śniło. Popularny tygodnik "Przyjaciółka", w rubryce "Wypada nie wypada", podejmował wprawdzie, od czasu do czasu, problematykę relacji damsko-męskich oraz innych nurtujących płeć piękną życiowych niuansów, lecz pytania czytelników z dzisiejszej perspektywy wydają się tak nieprawdopodobne, iż może zachodzić podejrzenie, że nie są autentyczne. Bo jak tu wierzyć na przykład Frankowi (nr 13/26.03.1966), który pisze: "Od pół roku chodzę z dziewczyną. Czy wypada oblać ją wodą w lany poniedziałek? ("jeśli chcesz być elegancki, to spryskaj ją z rozpylacza wodą o zapachu kwiatowym"). Albo nie uśmiechnąć się do listu Eli (nr 31/31.07.1966), która wygoliła "sobie pachę. Koleżanka uważa, że szanująca się dziewczyna nie
powinna tego czynić. Czy ona ma rację?" ("Nie, koleżanka nie ma racji"). Lub dać wiarę jej 15-letniej imienniczce (nr 32/7.08.1966) zapytującej "czy wypada chodzić po ulicach miasta w szortach? Co sądzić o naszej sąsiadce, która jest w podeszłym wieku i nosi krótkie spodnie?" ("Śmiało możesz chodzić po ulicy w szortach. Jeżeli idzie o sąsiadkę, to nie Twoją rzeczą jest ją sądzić").

Radosna, pełna szynki i kredytów era Gierka, czy też raczej kontrkulturowe odpryski rewolucji z 1968, przyniosły pewną obyczajową otwartość; miłujący LSD hippisi - mimo, że w ówczesnej Polsce zupełnie o nich nie pisano - w końcu na coś się przydali. Lata siedemdziesiąte zaowocowały więc w miesięczniku "Jestem", organie Polskiego Czerwonego Krzyża, rubryką "Listy od Was i do Was" - przynajmniej małolaty mogły uzyskać odpowiedź na dręczące ich wątpliwości i rozterki. Oprócz pytań co zrobić z nieprawidłowym zgryzem, smrodliwą ropą w jamie ustnej i jak czyścić srebra babci, młodzi pisali i tak (nr 9, wrzesień 1976): "Jestem bardzo zaniepokojony, bo choć jestem chłopakiem, rośnie mi biust jak u dziewczyny. U swoich kolegów niczego takiego nie zauważyłem. Obawiam się, że albo mam jakieś poważne zaburzenia, albo odziedziczyłem po ojcu tę cechę. Bo mój ojciec ma wyraźnie zarysowane piersi." Nie brakowało też rozpaczliwych listów (nr 11, listopad 1976), które podobne w wymowie i dziś ukazują się na łamach różnych
periodyków: "Mam 16 lat, od pewnego czasu męczy mnie straszna choroba, samogwałt. Na pewno wielu chłopaków na nią choruje, więc w swoim i ich imieniu proszę, by redakcja napisała, jak ją zwalczyć domowymi środkami. Byłem u dermatologa, ale powiedział mi, że nie ma co mnie leczyć, bo samo przejdzie. Nie wierzę w to i nie rozumiem, jak lekarz tak mógł ze mną postąpić, przecież grozi mi, że będę nienormalny i więcej już nie urosnę!"

Czytelniczki "Jestem", prócz typowych dla młodych kobiet kłopotów ze zbyt dużym biustem ("po prostu zrozum i pogódź się z faktem, że rozwijasz się i że jest to nieunikniony, prawidłowy proces"), zwierzały się natomiast z miłosnych frasunków, związanych głównie z niezwykle wówczas popularnym "dowodem miłości". 17-letnia Jadwiga B. żaliła się (nr 4, kwiecień 1977): "Gdy usłyszał, że go kocham, zażądał, bym dała mu tego dowód. Stanowczo odmówiłam, bo się wstydziłam i bałam. On bez chwili zastanowienia odparł, że jeśli tak, to wszystko między nami skończone. Prosiłam, tłumaczyłam. Na próżno. Wreszcie zgodziłam się tylko dlatego, że zależy mi na nim, ale żadnej przyjemności nie miałam. Właściwie to się zmusiłam. Jestem jednak szczęśliwa, on nie odszedł ode mnie, nie zaszłam w ciążę, więc wszystko jest dobrze. Dręczy mnie jednak pytanie, czy dobrze postąpiłam?". "Co będzie dalej trudno, powiedzieć - odpowiadała redakcja - Czas pokaże, co chłopcem kierowało. Jedno jest pewne, nie ma żadnego powodu, byś kontynuowała
współżycie, które nie daje Ci satysfakcji."

Seks młodzieżowo-socjalistyczny

Początek "solidarnościowych" lat osiemdziesiątych sprawił, że "seks" pojawił się w kolejnych młodzieżowych magazynach. Nie licząc pozbawionych polotu, ars-amandowych wynurzeń Michaliny Wisłockiej w niezłym skądinąd tygodniku "Razem", do dzieła zabrał się Organ Socjalistycznego Związku Studentów Polskich "ITD". Naczelnemu za czasów stanu wojennego Aleksandrowi Kwaśniewskiemu nie przeszkadzały listy zamieszczane w rubryce "Seksuolog radzi", na które odpowiadał Zbigniew Lew Starowicz. A problemy czytelników były różne: "Mieszkamy u teściów, mamy niekrępujący pokój i nic na nie zakłóca spokoju. - zwierzał się Bogdan z Łodzi (nr 15/5 września 1982) - Stosunki są udane, osiągamy w nich zadowolenie. Mam jednak pewien problem - żona nie chce mnie pieścić, a konkretnie nigdy nie dotyka mego członka." Młoda mężatka, studentka Halina także narzekała na życiowego partnera (nr 29/12 grudnia 1982): "Kiedy dojdzie już do stosunku, to po moim orgazmie on jeszcze długo odbywa stosunek zanim dojdzie do wytrysku. Mnie taki
długi stosunek męczy, rozdrażnia, dawniej mówiłam, aby już kończył, teraz wiem, że on nie może tego przyspieszyć. W stosunku męczy się, przerywa ruchy." Wiesia tymczasem (nr 25/18 czerwca 1983) nie rozumiała narzeczonego ("On zawsze mnie prosi, abym miała zamknięte oczy. Początkowo myślałam, że jest może wstydliwy, pruderyjny, ale przekonałam się później, że nie o to mu chodzi - on po prostu nie może znieść wzroku kobiety we współżyciu"), inną zaś czytelniczkę (nr 26/21 listopada 1982) oburzała zwierzęcość mężczyzn ("Wystarczy, że kobieta ich zainteresuje lub sprowokuje, to już mają podniecenie"). Redakcyjny seksuolog zamiast odpowiadać na dany list, dawał raczej ogólnikowy, niekiedy mętny opis zachowań seksualnych ("W procesie terapeutycznym podstawowym warunkiem jest dotarcie do genezy kompleksu Meduzy, a następnie rozładowanie napięcia, pogotowia lękowego, do czego służą specjalne metody terapii").

d2kjdsm

Z innego rodzaju problemami borykali się w tych latach czytelnicy harcerskiego "Na przełaj". Nie różniły się one zbytnio od korespondencji w "Jestem", choć niektóre listy, zamieszczane w "Kocha, lubi, szanuje", były oryginalne: "Zobaczyłem ją rozmawiającą z przyjacielem. Wpadłem w szał. Pociąłem sobie ręce. Zaproponowałem jej chodzenie. Odpowiedziała, że nie lubi słowa 'chodzenie', poza tym ja się pociąłem, a jak by ze mną zerwała, to mógłbym się zarżnąć. Ja w gruncie rzeczy jestem dobrym chłopcem. Pomóżcie!!!" (nr 28/14 lipca 1985); "Trzy dni nie wychodziliśmy z łóżka, chociaż głodni byliśmy strasznie. Wtedy Marek przyrzekł, że mnie nigdy już nie uderzy i będzie dla mnie dobry. Trwało to drugie pół roku i odszedł... ołomocili go koledzy, zabrali mi go, nie pasowało im, że on stał się dobrym człowiekiem" (nr 40/6 października 1985). "Niko, zakochałam się w czarującym chłopaku. Ale mój problem polega na tym, że jest ON piosenkarzem i mieszka w innym kraju. Wiem, że ma 21 lat, jest nieżonaty i jest bardzo
ładny. Całymi dniami myślę o Nim, stoi mi przed oczyma. W nocy cicho pochlipuję, żeby nikt nie usłyszał. Mieszkam w internacie, więc czasem koleżanki usłyszą moje szlochanie. Wtedy kłamię, że boli mnie ząb albo żołądek. Nie mogę przecież im powiedzieć prawdy" (nr 20/18 maja 1986).

Ówcześni czytelnicy są dziś dorosłymi, część zapewne cieszy się z wnuków. Czy złorzeczą i pomstują teraz na bezwstydną młodzież? Na brak moralności, zblazowane wyuzdanie? Wszak odkryte żeńskie pępki panują latem na ulicach...

Artur Krasicki dla Wirtualnej Polski

d2kjdsm
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2kjdsm
Więcej tematów