Sekrety królowej Bony
Polska gra o tron
Tragiczny koniec polskiej królowej
Pierwszą porcję trucizny podał Bonie jej osobisty lekarz. "Z kamienną twarzą zapewniał, że jest to dawka przyjmowanego codziennie przez królową lekarstwa". Coś jednak wzbudziło podejrzenia władczyni i kazała wypić lekarzowi połowę przeznaczonego dla niej pucharu z lekarstwem, zanim sama je przyjmie. Niewierny doktor umierał w boleściach, a u Bony symptomy rozwijały się powoli. Choroba królowej wyglądała na infekcję, a nie otrucie.
Po kilku dniach "niewdzięczną robotę" lekarza zakończył szef kuchni, który truciznę ukrył w jedzeniu podanym Bonie. Tym razem królowa nie miała szans na ozdrowienie. "Bona leżała na wznak na wielkim łożu ustawionym pośrodku komnaty, przykryta pierzynami i kocami. Była cieniem samej siebie. Jej ciałem wstrząsały konwulsje, twarz miała rozpaloną, a powieki przymknięte i drgające. (...) W przeciągu kilku kolejnych miesięcy miał zginąć każdy, kto wiedział cokolwiek o morderstwie polskiej królowej. I tak się stało" - pisze Kamil Janicki w książce "Damy złotego wieku".
Na zdjęciu: Zaufany lekarz podaje Bonie kielich z trucizną. Na drugim planie widać pokojówkę Marynę, która zdradziła swoją panią i doprowadziła do jej śmierci. Ilustracja Jana Matejki.
(evak)
Noc poślubna
Był rok 1515 i właśnie owdowiał król Zygmunt panujący nad olbrzymim państwem Jagiellonów. Wieść o tym rozeszła się po całej Europie. Księżniczki z całego kontynentu mogły tylko marzyć o poślubieniu tak wspaniałego władcy. Trafiło na Bonę, córkę księżnej Bari we Włoszech.
"Bona zsiadła z konia i zgięła się przed królem w głębokim pokłonie, składając jednocześnie pocałunek na monarszej dłoni. Zygmunt patrzył tymczasem oniemiały na jej filigranową sylwetkę. Zapanowała krępująca cisza. Gdy wreszcie księżniczka powstała, król bez słowa wziął ją w ramiona i przycisnął do piersi. Według jednego z biografów Bony w ten sposób 'pierwsze lody zostały przełamane'. Jeśli wierzyć Marcinowi Bielskiemu, niewiele brakowało, a połamałyby się nie tylko lody. Zdaniem dziejopisa Zygmunt był człowiekiem 'wielkiej siły, tak iż powrozy targał i podkowy łamał'. Serdeczny, mocny uścisk musiał więc na długo zapaść Bonie w pamięć" - tak opisuje pierwsze spotkanie Bony z Zygmuntem Starym autor książki "Damy złotego wieku".
Wesele musiało zakończyć się nocą poślubną. "Zgodnie ze staropolską tradycją młodą parę do łożnicy odprowadzili najznamienitsi goście. Wokół łoża z baldachimem służba ustawiła krzesła dla dostojników, książąt i reprezentantów cesarza. Wniesiono łakocie i napoje. (...) Wreszcie goście powstali z krzeseł. Wyniesiono tace i kielichy, zniknęły zdobne krzesła. Nie minęło nawet kilka minut, a ciężkie wrota komnaty zatrzasnęły się za ostatnim z pokojowców. Rozpoczynała się właściwa noc poślubna.
Na temat nocy poślubnej Bony i Zygmunta nie zachowały się żadne wiarygodne źródła. Wiadomo jednak - i to dokładnie - co stało się bezpośrednio po niej. Nazajutrz Zygmunt wezwał podskarbiego Mikołaja Szydłowieckiego i nakazał mu przygotowanie skrzyni drogocennych prezentów z przeznaczeniem dla Bony. Królowa otrzymała cztery zdobne łańcuchy, trzy wisiory wysadzane złotem, szafirami, brylantami, perłami, rubinami i szmaragdami oraz cztery połacie pięknych materiałów na suknie".
Na zdjęciu: modelka stylizowana na młodą Bonę.
Tragedia na polowaniu
"Latem 1527 roku królowa była po raz kolejny w stanie odmiennym. Po pięciu ciążach, w które zachodziła niemal rokrocznie, coraz mniej miała w sobie cierpliwości.
Snuła się długimi korytarzami Wawelu, uważając, by w niczym nie zaszkodzić dziecku lub własnemu zdrowiu. Wreszcie jednak - nie wytrzymała. We wrześniu wspólnie z mężem wyjechała do Niepołomic, by wziąć udział w polowaniu na przywiezionego aż z Litwy nadzwyczaj dorodnego niedźwiedzia. Polowanie ruszyło zgodnie z tradycją.
Pachołkowie unieśli wieko wielkiej, ciężkiej skrzyni. Zdezorientowany wielodniową podróżą i oślepiony przez słońce brunatny zwierz wywlókł się na chwiejnych łapach na zewnątrz, by tam natychmiast napotkać zgraję wściekłych psów. Według kronikarskiej relacji niedźwiedź 'z początku był niemężny'. Starczyło jednak, że zasmakował krwi, a nic nie mogło go już zatrzymać. (...) Kilku, którzy nie zrozumieli, że czas ratować życie, gorzko pożałowało chwili wahania. Niedźwiedź nie zamierzał jednak zatrzymywać się przy swoich pierwszych ofiarach. Tym bardziej nie myślał o ucieczce. Zamiast do lasu, rzucił się na obserwujący widowisko orszak królewski. Zapanował dziki popłoch.
Podkomorzego królewskiego bestia przewróciła razem z koniem. Krajczemu, który usiłował zamachnąć się na niedźwiedzia oszczepem, ten jednym ciosem wytrącił broń z ręki. Wreszcie - rzucił się w stronę królowej. Bona była już na koniu, którego momentalnie pogoniła do galopu. Z najlepszej krwi rumakiem niedźwiedź nie miał szans w gonitwie. A przynajmniej nie powinien mieć. Tymczasem wystraszony koń już po paru metrach potknął się na kamieniu i panicznie wierzgając, runął na bok, przygniatając cielskiem polską monarchinię.
Niedźwiedzia udało się poskromić, nim dopadł do krzyczącej z bólu królowej, dla wszystkich było jednak jasne, że krzywda już się stała. W tym samym miejscu, na leśnej polanie, wśród tłumu gapiów, półprzytomna, krwawiąca Bona urodziła syna. Była w piątym miesiącu ciąży. Łapiące z trudem każdy oddech, nie w pełni rozwinięte niemowlę nie miało żadnych szans na przeżycie. Zmarło jeszcze tego samego dnia. Bona nadała mu przed śmiercią imię Olbracht. Zostało pochowane w małej ołowianej trumience w kaplicy pałacowej w Niepołomicach.
Po tragicznym zajściu królowa przez wiele tygodni dochodziła do siebie" - czytamy.
Na zdjęciu: Po śmierci Olbrachta w 1527 roku Zygmunt August stał się dla Bony cały światem. Na ilustracji następca tronu w wyobrażeniu Jana Matejki.
"Smok pożerający dziecko"
Nie minęły dwa lata, a wpływy królowej sięgnęły najwyższych stanowisk w polskim Kościele i polityce. "Król coraz rzadziej podejmował decyzje bez jej udziału.
O jej pozycji w państwie miał przypominać umieszczany niemal na każdym kroku smok pożerający dziecko - symbol Sforzów. Bona zadbała, by trafił on na dzieła sztuki, budynki, tkaniny zdobiące ściany Wawelu, nawet na zastawę stołową.
Mały Zygmunt miał siedem lat, gdy w 1527 roku doszło do tragedii w Niepołomicach. Odtąd jedynak stał się dla Bony całym światem. Nie znaczy to jednak, że wcześniej królowa nie była troskliwą matką. Jak na standardy epoki przykładała do wychowania syna wręcz zadziwiająco wiele uwagi i uczucia.
Zygmunt rósł zamknięty w labiryncie ociekających złotem komnat. Rósł na wiecznie chorowitego i oderwanego od rzeczywistości ignoranta uzależnionego od kochającej acz apodyktycznej matki. Efekty takiego wychowania miały jednak dać o sobie znać dopiero za paręnaście lat. Na razie Bona była zajęta o wiele bardziej naglącymi problemami.
Już od momentu narodzin małego Zygmunta swoje wysiłki skoncentrowała na zapewnieniu mu następstwa po ojcu. Jagiellonowie nie mieli praw dziedzicznych do polskiego tronu i choć dotąd królewscy synowie zawsze zastępowali zmarłych monarchów, to w przypadku dwóch Zygmuntów niczego nie można było przyjmować za pewnik. Mąż Bony w coraz większym stopniu zasługiwał na przydomek 'starego'. W momencie narodzin Augusta miał pięćdziesiąt trzy lata. Nawet w najśmielszych snach Bona nie oczekiwała, że zdoła dożyć pełnoletności swojego potomka. Nikt nie mógł natomiast przewidzieć, co się stanie, jeśli stary król umrze, pozostawiając po sobie tylko dziesięcio-, pięcio- czy nawet trzyletnie dziecko. Tym bardziej nikt nie mógł zagwarantować Bonie, że po odejściu Zygmunta ona zachowa jakikolwiek wpływ na wychowanie syna" - pisze Janicki.
Na zdjęciu: Lukrecja Borgia. Dla małej Bony była kochającą ciotką. Dla dorosłej - stanie się przyjaciółką i powierniczką.
Plotki o śmierci króla
"Mały August nadal nie miał choćby skrawka własnej ziemi, a tylko niepewną obietnicę litewskich panów, że gdy nadejdzie pora, obiorą go władcą. Tymczasem Zygmunt Stary właśnie dobiegał sześćdziesiątki, a jego zdrowie - z roku na rok coraz słabsze - ostatecznie odmówiło posłuszeństwa. Jesienią 1528 roku nasilające się bóle reumatyczne na miesiąc przykuły go do łóżka.
Ledwie zaczął do siebie dochodzić, a już kolejna choroba zwaliła go z nóg. W maju zaczął cierpieć na wysoką, przewlekłą gorączkę, której źródła lekarze nie byli w stanie określić. Zlany potem, dygocący i opatulony pierzynami monarcha z dnia na dzień słabł coraz bardziej. Szybko też stracił kontakt z rzeczywistością i jakikolwiek wpływ na sprawy państwowe.
Plotki o krytycznym stanie króla obiegły całą Polskę. Nie minął tydzień, a zdyszani posłańcy dostarczyli je na główne dwory Europy. Wśród rozszalałych spekulacji nie brakowało i takiej, że król już umarł. Tu i ówdzie rozpoczynano przygotowania do pogrzebu. Wreszcie plotki ucięła sama Bona" - dowiadujemy się z książki.
Na zdjęciu: Bona Sforza - rekonstrukcja wyglądu królowej Polski.
Walka o pozycję
"Bona przez te kilka tygodni postarzała się przynajmniej o dziesięć lat i z wyrachowanego stoika przemieniła się w kłębek nerwów. Nie zamierzała pozwolić, by podobna sytuacja powtórzyła się w przyszłości. Wszystkie swoje wysiłki skoncentrowała na karkołomnym celu: wybraniu Zygmunta Augusta królem jeszcze za życia ojca. Nikomu w historii Polski nie udał się podobny wyczyn, ale Bona nie zważała na argumenty sceptyków.
Skala wyzwania była olbrzymia. Ale determinacja Bony okazała się jeszcze większa. (...) Pierwszy sukces przyszedł dużo szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. Nie minęły dwa lata, a Litwini okrzyknęli małego Augusta swoim władcą. W obliczu faktów dokonanych Polacy nie mieli wyboru. W grudniu 1529 roku sejm w Piotrkowie zdecydował o wyniesieniu siedmioletniego królewicza na tron. Po raz pierwszy w dziejach Polska miała dwóch monarchów jednocześnie.
Bona wreszcie miała okazję odetchnąć z ulgą i odpocząć. Wcale jednak nie zamierzała. Walka o wpływy stała się jej drugą naturą i teraz, gdy znalazła się u szczytu potęgi, nie potrafiła ani nie chciała jej przerwać. Z roku na rok coraz bardziej kurczowo trzymała się władzy i niezauważalnie od bronienia interesów syna przechodziła do walki o własną pozycję".
Na zdjęciu: Królowa wcale nie starzała się tak szybko, jak często się przyjmuje. Obok dwa medale z podobizną Bony Sforzy. Z lewej medal z 1532 roku. Z prawej z 1546.
Żyłka do interesów
Bona nie myślała o tym, że kiedyś umrze, a August będzie musiał sam rządzić krajem. Nie brała również pod uwagę, że królewicz wypuści z rąk rąbek jej sukni i wybije się na niezależność.
Nie przewidziała także innych rzeczy. "Przede wszystkim, nie mogła wiedzieć, że Zygmunt Stary w pełni wróci do zdrowia i przeżyje kolejne dwadzieścia lat. Elekcja vivente rege (za życia króla), która w 1529 roku wydawała się potrzebą chwili, okazała się zupełnie zbędna. Jej konsekwencje zaważyły jednak na dalszej karierze Bony. Ignorując przywileje szlachty i panów królestwa, narobiła sobie niezliczonych wrogów w najwyższych sferach. Pożarów, które roznieciła przy tej okazji, nie dało się ugasić. Tym bardziej niemożliwe było zaspokojenie oczekiwań wszystkich tymczasowych sojuszników, których skaptowała, by okrzyknąć syna władcą.
W społecznym odczuciu z królowej wychwalanej jako najpiękniejsza córa italskiej ziemi Bona zaczęła przeobrażać się w znienawidzoną intrygantkę, despotkę i trucicielkę. Im więcej odnosiła sukcesów - tym głośniejsza stawała się jej krytyka. Czarę goryczy przelał w końcu jej największy talent. Dość niespodziewanie Bona odkryła, że ma fenomenalną wręcz żyłkę do interesów.
W latach trzydziestych XVI wieku Bona stała się nie tylko najbogatszą, ale też najpotężniejszą kobietą w Polsce, czy nawet w całej dotychczasowej historii Polski".
Na zdjęciu: Castel Capuano w Neapolu. Dzisiaj to już tylko funkcjonalna rudera, pokryta brudem i otoczona podrzędnymi kinami erotycznymi.
Najgłośniejszy romans w dziejach Polski
"Jeszcze w 1530 roku, wbrew protestom Bony, król Zygmunt zgodził się na zaręczyny swojego syna z habsburską księżniczką Elżbietą, córką Ferdynanda. Kawaler miał wówczas dopiero dziesięć lat. Przyszła panna młoda - trzy latka". Ślub wzięli jako dorośli już ludzie.
"Z poufnej wiadomości wynika, że życie intymne młodej pary układało się bardzo źle. Tak naprawdę nie jest jednak pewne, czy układało się w ogóle. Możliwe, że związek nie został skonsumowany. A jeśli nawet do nocy poślubnej doszło, to na pewno nie rozpoczęła ona prawdziwego pożycia małżeńskiego. Jakby tego było mało, zagubiona i nieznająca języka polskiego Elżbieta została wystawiona na wszelkiej maści zniewagi" - dowiadujemy się z książki.
Nie wiadomo niestety, ani kiedy, ani gdzie dokładnie doszło do spotkania Barbary Radziwiłłówny z Zygmuntem Augustem. Król zakochał się w niej bez pamięci. "Obie strony broniły się przed jakimkolwiek pochopnym krokiem. Pomiędzy Zygmuntem Augustem i Barbarą pojawiło się jednak uczucie zbyt silne, by je opanować. W murach pałacu Radziwiłłów w Wilnie rozpoczął się najgłośniejszy romans w dziejach Polski.
Im więcej August spędzał czasu z Barbarą, tym rzadsze i bardziej lakoniczne pisał listy do matki. Zamiast z nią, zaczął kontaktować się z jej największymi wrogami.
W 1545 roku gruchnęła wiadomość, że Elżbieta (żona Zygmunta Augusta) nie żyje. Według źródeł zmarła na skutek napadów epilepsji. Młody król był wolny. Na przełomie lipca i sierpnia 1547 roku wziął potajemny ślub z Barbarą Radziwiłłówną. "Bona krzyczała, groziła, zanosiła się spazmatycznym płaczem. Mówiła, że wolałaby nawet umrzeć, niż dopuścić do wyniesienia Barbary na tron razem z Zygmuntem Augustem".
Ślub wywołał oburzenie opinii publicznej. "Barbarę otwarcie nazywano 'wielką nierządnicą litewską. Była też określana mianem 'k...y'. Można nawet powiedzieć, że bezwiednie przyczyniła się do spopularyzowania w Polsce tego przekleństwa. Wprawdzie k...y pojawiły się w języku polskim już sto lat wcześniej, ale dotąd nigdy nie nazywano w ten sposób postaci równie wysoko postawionych. Dzięki Barbarze k...a trafiła na salony.
Niedługo potem żona Zygmunta Augusta zachorowała. 'Jeśli mnie nie chcesz przyjąć, Boże, przyjmijcie mnie wszyscy diabli!' - tak właśnie miała zawołać Barbara po trzech dniach i nocach nieustannego bólu. Była wycieńczona i zrezygnowana. Mimo to - niezmiennie parła do koronacji".
Na zdjęciu: Barbara Radziwiłłówna i Zygmunt August. Tak wyobrażał sobie słynną parę Jan Matejko.
Horoskopy, przepowiednie, mikstury
"Bezpośrednio po koronacji pisarz kapituły krakowskiej zawarł w kronikach życzenie, by uroczystość okazała się pomyślna zarówno dla królowej, jak i całego królestwa. Kilka tygodni później nikt już nie przewidywał, że królowej może być pisana jakakolwiek pomyślność. Zresztą sama Barbara miała stwierdzić z rezygnacją niedługo po uroczystościach: 'Do innej korony mnie Pan Niebieski powoła'. Skrywana przez lata choroba zaczęła postępować w zastraszającym tempie. (...) Zmarła 8 maja 1551 roku między godziną dwunastą a drugą po południu. W piękne wiosenne popołudnie.
Przez dwa tygodnie tkwił przy trumnie niczym sparaliżowany. Cały ten czas zwłoki leżały w królewskich komnatach. Dopiero 25 maja władca zgodził się na przeniesienie ich do katedry.
Na ostatnią podróż kazał wręczyć zmarłej królowej najprawdziwsze insygnia. Złoconą, srebrną koronę, takie same berło i jabłko, łańcuch ze szczerego złota oraz trzy drogocenne pierścienie. Z marnymi replikami mógł zostać pochowany on sam albo jego ojciec. Ale nie jego ukochana Barbara".
W 1556 roku Bona postanowiła wrócić do Włoch. "Przed wyjazdem trzeba było jeszcze załatwić tylko jedną sprawę. Bona porzucała Polskę, ale przecież musiała coś zrobić z córkami. Nie zamierzała zabierać ich do Włoch. W ostatniej chwili doprowadziła do wydania najstarszej, Zofii, za mąż. Wydawało się to konieczne, bo Zofia zaczęła ciężko chorować. Lekarze twierdzili, że 'puchnie' z winy staropanieństwa i że może wkrótce umrzeć.
Jeszcze gorzej rysowały się perspektywy jej sióstr. Porzucenie w Warszawie brzmiało dla Anny i Katarzyny niczym wyrok. Obserwowały, jak matka pakuje cały swój dobytek na dwadzieścia cztery ciężkie wozy. Wiedziały, że brat nimi pogardza i że na ich losie zależy mu jeszcze mniej niż matce.
Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu, 1 lutego 1556 roku. Świadków uderzył kontrast pomiędzy radością Bony i głębokim smutkiem córek. Według anonimowej relacji, Bona 'poszła do kościoła z wesołą twarzą, a królewny za nią bardzo rzewliwie płacząc".
Ledwie Bona wyjechała z Polski, a Zygmunt August z własnej woli wyrzekł się splendorów Wawelu. "W grudniu 1569 roku przybył do Warszawy otoczony miłośnicami i astrologami. Ciągły strach przed śmiercią próbował zagłuszać, uciekając się do miłosnych naparów, czarnoksięskich ceremonii i bezbożnych uciech. W chwilach, gdy nie był obezwładniony magią - odurzał się alkoholem" - zdradza Janicki.
Na zdjęciu: Horoskopy, przepowiednie, mikstury i magiczne rytuały. Magia była stale obecna w życiu ostatniego Jagiellona. Ilustracja Jana Matejki przedstawia nadwornego czarodzieja i magiczną ceremonię w jego wykonaniu.
"Ona jest upadkiem Rzeczpospolitej!"
Anna poszła zobaczyć się z bratem. "Na tle wspaniałej pościeli z najlepszego aksamitu jego wyniszczone i przedwcześnie postarzałe ciało przedstawiało żałosny widok. Kiedy Anna weszła, nie odezwał się do niej ani słowem. Czekał.
7 lipca 1572 roku Zygmunt August 'rozdzielił się z tym światem'. Nie była to dobra śmierć. Król umierał samotny i pogardzany. Pozmykali najpoufalsi królewscy ulubieńcy' - podaje jedno źródło. 'Kochankowie jego zaraz od ciała uciekli i się stamtąd wynieśli' - dopowiada inne. Według Światosława Orzelskiego nie znalazł się nawet nikt, kto obmyłby i przyodział królewskie zwłoki. 'Taki okropny widok opuszczenia przedstawiał nieboszczyk, iż nie było czym przykryć jego nagiego trupa' - pisał kronikarz.
Anna nic nie mogła zrobić. Siedziała w tym czasie zamknięta w areszcie domowym. Do królewskiego ciała i skarbca jej nie dopuszczono. Zbyt wiele było jeszcze do zrabowania.
Przed śmiercią Zygmunt August drżącą ręką podał siostrze zwinięty rulon papieru. Powiedział kilka grzecznościowych słów. (...) Anna spojrzała na rulon papieru, który wciąż ściskała w dłoni. Niepewną ręką rozwinęła go. Zaczęła czytać z coraz większym zdumieniem. To był testament Zygmunta Augusta. Największą część swojego majątku zapisał właśnie jej. Już za paręnaście dni miała zostać jedną z najbogatszych kobiet Europy" - czytamy.
Tak się jednak nie stało. "Powodów wojny wypowiedzianej królewnie nie trzeba było daleko szukać. 'Ty nam nie będziesz obierać pana, byśmy na wieczność zginąć mieli!' - mówili jej wprost senatorowie. Oficjalnie twierdzono, że na Annę trzeba uważać, bo może się okazać nową Boną. 'Ona jest upadkiem Rzeczpospolitej!' - rzucił jeden z panów. Tak naprawdę chodziło jednak o to, by z nikim więcej nie dzielić się władzą. Jagiellonka była jedyną osobą spoza rzesz szlacheckich zdolną powstrzymać rabunek państwowego majątku".
Na zdjęciu: Legenda o niezwykłej brzydocie Anny Jagiellonki powstała stosunkowo niedawno. Na portrecie z XVII w. królewna może nie wygląda wyjątkowo atrakcyjnie, ale na pewno nie odstręcza.
Ślub ze Stefanem Batorym
Jej pierwsze małżeństwo z Henrykiem Walezym było niewypałem. Został królem Polski, jednak swych zobowiązań matrymonialnych nigdy nie dopełnił.
3 grudnia 1575 Anna okrzyknięta została na Rynku Starego Miasta w Warszawie królową Polski i wielką księżną litewską. Jej kolejnym mężem został książę siedmiogrodzki Stefan Batory. "Elekt miał wiele zalet. Pochodził z kraju, w którym jeszcze przed paroma laty rządzili Jagiellonowie. To on witał Izabelę Jagiellonkę w granicach Siedmiogrodu, kiedy ta wbrew życzeniom matki zdecydowała się wrócić do wstrząsanego wojnami państwa.
Anna Jagiellonka kontynuowała walkę o odzyskanie pożyczonych pieniędzy i to ze sporymi sukcesami. Łącznie wywalczyła przynajmniej siedemdziesiąt tysięcy dukatów i to już po opłaceniu wszystkich kosztów działalności jej włoskich agentów. Przede wszystkim jednak Anna zrobiła to, o co nigdy nie zadbał Zygmunt August: zapewniła matce godny pochówek" - wyjaśnia autor.
Na zdjęciu: Barbara Radziwiłłówna w bogato zdobionej sukni i z osobliwym nakryciem głowy. Portret z serii miniatur wykonanych w warsztacie Łukasza Cranacha młodszego.
Czy ludzie pamiętają o Bonie?
"Wielki sukces nie uczynił z Anny lepszego człowieka. W kolejnych latach była tak samo znerwicowana, zrzędliwa i rozczarowana brakiem wystarczającego wpływu na bieżącą politykę jak zawsze. Zarazem jednak - wreszcie czuła się spełniona. Cierpliwie oczekiwała śmierci. W ostatnich miesiącach życia co wieczór wkładała pod łóżko pośmiertne szaty i gromnicę. Umarła 9 września 1596 roku" - czytamy.
Czy ludzie pamiętają o Bonie i jej dzieciach? "'Być może. Ja tu pracuję od niedawna, więc trudno mi coś o niej powiedzieć' - tyle na temat Bony wiedziała sympatyczna ekspedientka w księgarni na zamku w Bari. Jej wyraźne zakłopotanie było zupełnie niepotrzebne. Bona jest równie enigmatyczną postacią dla niej, co dla każdego typowego Baryjczyka. I nic dziwnego, zważywszy że w rodzinnym mieście po Sforzównie nie pozostał niemal żaden ślad".
(evak)