Ścięta Róża

Wchodzący na polskie ekrany film „Sophie Scholl – ostatnie dni” opowiada o środowisku organizacji Biała Róża. Główna bohaterka w lutym 1943 r. razem z bratem rozrzuciła na uniwersytecie w Monachium antyhitlerowskie ulotki. Z miejsca aresztowana, kilka dni później została skazana na śmierć i ścięta.

11.01.2006 | aktual.: 13.01.2006 14:12

Se Scholl miałaby dziś 83 lata, gdyby jako studentka zachowywała się w III Rzeszy „normalnie”: odwracała wzrok od rasizmu, terroru, eutanazji, a potem wywołanej przez Hitlera wojny i ludobójstwa. Jednak wraz z przyjaciółmi z grona Białej Róży uważała, że musi publicznie przeciwstawić się nazistowskiemu szaleństwu. Ta studentka biologii i filozofii, mieszkająca na stancji wraz z bratem Hansem, żołnierzem kompanii sanitariuszy, w grudniu 1942 r. miała 21 lat. Pod Stalingradem – gdzie walczył jej narzeczony – zanosiło się na klęskę. W styczniu 1943 r. propaganda miała za nic elementarne uczucie lęku o bliskich na froncie. W połowie stycznia gauleiter Monachium Paul Giesler mówił w auli uniwersytetu, że lepiej byłoby, gdyby studentki, zamiast zbierać podpisy w indeksach, co roku rodziły führerowi kolejnego żołnierza, a jeśli któraś jest na to za brzydka, to on chętnie oddeleguje do roboty swoich adiutantów. Po czym wybuchł tumult. Protestujące dziewczyny zostały zatrzymane w auli. Jednak studenci różnych
fakultetów – wielu z nich w mundurach wojskowych – szarpiąc się z nazistowskimi funkcjonariuszami, esesmanami i wezwaną policją, uwolnili zamkniętych w auli komilitonów.

W nocy z 28 na 29 stycznia ulotki pojawiły się niemal równocześnie w Linzu, Salzburgu, Stuttgarcie, Augsburgu, Wiedniu i Monachium. Już pierwsze zdania trafiały w sedno: „Wojna zbliża się do nieuchronnego końca. Tak jak w 1918 r. rząd niemiecki stara się odwrócić uwagę mówiąc o rosnącej groźbie okrętów podwodnych, podczas gdy na wschodzie armie wciąż się cofają, a na zachodzie należy oczekiwać inwazji. W Ameryce zbrojenia jeszcze nie osiągnęły szczytu swych możliwości, ale już teraz przekraczają wszystko, co jest znane z przeszłości. Z matematyczną dokładnością Hitler prowadzi naród niemiecki w przepaść. Hitler nie może wojny wygrać, może ją tylko przedłużać. Wina jego i jego pomocników przekroczyła wszelką miarę. Sprawiedliwa kara jest coraz bliżej i bliżej”.

Biała Róża powieliła 9 tys. ulotek. Z 1500 egzemplarzami w kopertach pojechał Alexander Schmorell przez Salzburg i Linz do Wiednia, gdzie wysłał je na wybrane z książek telefonicznych adresy. To samo w Augsburgu robi Sophie Scholl, a w Ulm – Hans Hirzel. Po powrocie pozostałe 5 tys. rozrzucili w centrum Monachium.

Gestapo początkowo nie ma pojęcia, kto się kryje za akcją ulotkową, jakkolwiek już latem 1942 r. ukazały się w Monachium, w małym nakładzie, dwie ulotki Białej Róży. Stwierdzono jednak, że wszystkie były napisane na tej samej maszynie co monachijskie. A więc centrum jest właśnie tam. W nocy z 3 na 4 lutego, po ogłoszeniu przez radio klęski VI Armii w Stalingradzie, w centrum Monachium pojawiły się namalowane smołą napisy „Wolność” oraz „Precz z Hitlerem” z przekreśloną swastyką; w nocy z 8 na 9 to samo, a jeszcze parę dni później ulotki: „Komilitoni!... Lud niemiecki wrze: Czy chcemy dyletantowi powierzyć los armii niemieckich? Czy chcemy ofiarować resztę naszej niemieckiej młodzieży niskim instynktom kliki partyjnej? Nigdy”. Teraz gestapo wiedziało, że sprawcy są monachijskimi studentami. Ale nic więcej. Kamuflażem Białej Róży było normalne studenckie życie za dnia. Nocą wyruszali w miasto, rano zjawiali się na wykładach.

Duchowe oparcie znajdowali w niemieckiej klasyce i katolicyzmie, a intelektualne – u krytycznie nastawionego prof. Kurta Hubera, który od grudnia wiedział o przygotowywanej akcji ulotkowej i dyskutował z Alexandrem Schmorellem, Willim Grafem i Hansem Schollem tekst odezwy „Do wszystkich Niemców”. Po klęsce stalingradzkiej swój wykład zaczął słowami: „Minęły czasy frazesów”. We własnym projekcie ulotki, która miała być rozrzucona na uniwersytecie, wprowadzał wyraźne rozróżnienie między partią, HJ, SS a „naszym wspaniałym Wehrmachtem”. Tymczasem ci z Białej Róży, którzy mieli doświadczenie frontowe, dobrze wiedzieli, że armia również uczestniczy w akcjach likwidacyjnych na zapleczu frontu, i skreślili ostatnie zdanie. Nigdy nie wyjaśniono, dlaczego Hans i Sophie Scholl w biały dzień 18 lutego weszli na uniwersytet z paczką ulotek, które zaczęli układać na parapetach i rozrzucać na korytarzach; czy powodowała nimi zimna krew? – w końcu przez trzy tygodnie nikt ich nie odkrył – euforia? depresja? W czasie
śledztwa Hans mówił, że byli rozczarowani brakiem echa na ich wezwania. Z drugiej strony nie brakowało sygnałów, że sieć się zaciska. Z Ulm dotarła wiadomość, że poprzedniego dnia gestapo przesłuchiwało, ale i zwolniło, Hirzela. Być może właśnie dlatego chcieli jak najszybciej pozbyć się pozostałych 1500 ulotek.

Weszli ok. godz. 11, przed zakończeniem wykładów. Rozłożyli niemal wszystkie ulotki i wyszli na ulicę. Potem jednak wrócili, weszli na najwyższe piętro i – umyślnie? niechcący? – zrzucili to, co pozostało, na wewnętrzny dziedziniec uniwersytetu. Na widok fruwających ulotek woźny natychmiast wbiegł na górę, gdzie zastał dwójkę studentów – Hansa i Sophie. Gdy powiedział im, że są aresztowani, ani nie stawiali oporu, ani nie uciekali. Wezwano gestapo.

Przesłuchiwano ich oddzielnie. I dość skutecznie wypierali się jakiegokolwiek związku z ulotkami. Wieczorem przesłuchujący Sophie gestapowiec Robert Mohr zapowiedział nawet jej zwolnienie. Dopiero w czasie drugiej rewizji znaleziono arkusz ze znaczkami pocztowymi i – najcięższy dowód – listy Christopha Probsta do Hansa. Podczas aresztowania miał przy sobie odręczny projekt ulotki napisany przez Probsta. Tłumaczył, że ktoś anonimowo wrzucił mu go do skrzynki. Teraz ten argument padł. 19 lutego, o 4.00 nad ranem, Hans się przyznał. Ale nie Sophie.

Po wojnie Mohr dokładnie zrelacjonował zachowanie Sophie Scholl w czasie śledztwa – sprawiała wrażenie nieustraszonej, obawiała się, że brat będzie torturowany, uspokoiła się, gdy Mohr otworzył drzwi do pokoju, w którym przesłuchiwano Hansa. Przyznała się, gdy zobaczyła, że Hansa nie torturowano. Nie kryła ich motywacji: po Stalingradzie byli przekonani, że wojna jest przegrana, „wiedziałam, że nasze działanie było nastawione na usunięcie obecnej formy rządu”. Z kolei Hans mówił, że chciał skrócić wojnę, „poza tym groza ogarniała mnie z powodu traktowania terenów i narodów okupowanych”. Hans obciążył dwójkę wspólników, Sophie brała odpowiedzialność na siebie i brata, bagatelizując rolę Schmorella i Probsta. Oboje nie wspomnieli ani o profesorze Huberze, ani o Willim Grafie, ani o pomocnikach w Ulm i Stuttgarcie.

Śledztwo trwało trzy dni. W czwartek zostali aresztowani. W niedzielę akt oskarżenia był gotów. W poniedziałek rano wyznaczono proces. Prowadził go, specjalnie na tę okoliczność przysłany samolotem z Berlina, przewodniczący Trybunału Ludowego Roland Freisler. Ten sam, który będzie sądził spiskowców po nieudanym zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 r.

Scholl, Schmorell, Probst, Graf są żołnierzami i nie podlegają trybunałowi. Ale już 19 lutego gauleiter Giesler powiadamia gestapo, że feldmarszałek Keitel usunął oskarżonych z Wehrmachtu i „godzi się na skazanie przez Trybunał Ludowy. Gauleiter prosi o skazanie w najbliższych dniach i natychmiastowe wykonanie wyroku”.

Oskarżonym przyznano obrońców z urzędu, którzy nawet nie próbowali odroczyć rozprawy, natomiast rozmawiali o sposobie wykonania kary śmierci. Na salę ściągnięto zaufanych nazistów, którzy w pełnym napięcia milczeniu obserwowali ponure widowisko. Rodziców oskarżonych wyprowadzono z sali. Jeden z nielicznych neutralnych świadków, praktykant sądowy Leo Samberger, wspominał, że oskarżeni zrobili wielkie wrażenie, byli spokojni, rzeczowi i przekonani o słuszności swych przekonań. Samberger pomagał ojcu rodzeństwa Scholl sformułować prośbę o ułaskawienie. O godz. 10.00 zaczął się proces, a już o 17.00 Hans i Sophie oraz Christoph Probst zostali ścięci na gilotynie. Dwa dni później aresztowano Alexandra Schmorella (próbował dotrzeć do Szwajcarii, potem wrócił do Monachium) – został ścięty 13 lipca. Również prof. Huber i Willi Graf zostali skazani na śmierć. Jedenastu oskarżonych z Białej Róży dostało wyroki więzienia, jeden został uniewinniony. Procesy sympatyków Białej Róży będą się toczyć do końca wojny. 29
stycznia 1945 r. ścięto „rasowego pół-Żyda” Hansa Konrada Leipelta, który już po procesie rodzeństwa Scholl rozpowszechniał ich ulotki. Rodzinom zamordowanych – szczyt cynizmu! – władze wystawiły rachunek 600 marek za „zużycie gilotyny”.

Skąd wola oporu i siła psychiczna u tych młodych ludzi? Lęk o bliskich na froncie wschodnim to jedno. Wstrząs spowodowany doniesieniami o popełnianych zbrodniach na terenach okupowanych to drugie. Jednak Białej Róży niepodobna zrozumieć bez katolickiego tła. Po likwidacji młodzieżowych organizacji katolickich w 1935 r. wiele grup działało nielegalnie. W samym Würzburgu skupiały ok. 2 tys. młodych ludzi. Rozpowszechniali encyklikę papieską „Mit brennender Sorge” („Z palącą troską”), „Hymny do Kościoła” Gertrudy le Fort, listy pasterskie biskupa Monastyru hr. Galena.

Biała Róża wzywała do społecznego oporu. Te sześć ulotek, za które poszli na gilotynę, jest dramatycznym dokumentem niemieckiego ducha obywatelskiego.

„Nic dla kulturalnego narodu nie jest bardziej uwłaczające niż pozwolenie na to, by bez oporu »rządziła« nim nieodpowiedzialna, opanowana mrocznymi popędami klika władców. Czyż nie jest tak, że każdy uczciwy Niemiec wstydzi się swego rządu, a któż z nas przeczuwa rozmiar hańby, jaka ogarnie nas i nasze dzieci, gdy kiedyś spadnie zasłona z naszych oczu i na światło dzienne wyjdą najpotworniejsze, przekraczające wszelką miarę, zbrodnie?” – pisali w pierwszej ulotce i odwołując się do Schillera i Goethego wyraźnie wzywali do oporu: „Dlatego każdy, świadomy swej przynależności do kultury zachodniej i chrześcijańskiej, w tej ostatecznej godzinie powinien bronić się, na ile tylko może, działać przeciwko biczowi ludzkości, przeciwko faszyzmowi i każdemu innemu państwu absolutnemu”.

W drugiej ulotce jest często po wojnie cytowane zdanie: „Pełen grozy koniec zawsze jest lepszy niż groza bez końca”. Autorzy piszą o wymordowaniu w Polsce 300 tys. Żydów i planowym wyniszczeniu inteligenckiej młodzieży polskiej, o apatii, obojętności i współwinie narodu niemieckiego, i na koniec cytują sentencje Lao Tse.

W trzeciej szkicowali strategię biernego oporu przeciwko „naszemu państwu, które jest dyktaturą Zła”: sabotażu w zakładach zbrojeniowych, ale także na zebraniach i masówkach partyjnych, w pracy naukowej, kulturalnej i dziennikarskiej; bojkotowania zbiórki metali kolorowych na cele wojenne i innych podobnych oficjalnych akcji.

W czwartej zapewniali, że Biała Róża nie działa w interesie zagranicznych mocarstw, ale odnowy narodu niemieckiego, która możliwa jest tylko poprzez „wyraźne wyznanie wszelkiej winy” i ukaranie odpowiedzialnych za zbrodnie.

I wreszcie w dwóch ulotkach: „Do wszystkich Niemców” i „Do studentów” (to ta ostatnia, rozrzucona na uniwersytecie) zwracają się przeciwko wojnie i pruskiemu militaryzmowi, wzywają Niemców do współpracy z narodami Europy. Studentom natomiast zwracają uwagę na ogłupiającą i zbrodniczą ideologię nazistowską sączoną przez programy szkolne i uniwersyteckie.

Po wojnie grono Białej Róży weszło do panteonu niemieckiego ruchu oporu. Jednak pamięć o rodzeństwie Scholl nie jest w Niemczech zbyt powszechna, tak jak w czasach III Rzeszy nie była zbyt powszechna ich postawa.

Adam Krzemiński

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)