Samorządy podzielą podwyżki dla nauczycieli?
Niech samorządy same dzielą sobie podwyżki dla nauczycieli. Taki pomysł ma minister edukacji - dowiedziała się "Gazeta Wyborcza".
Sejm przyjął budżet z 10-proc. podwyżkami dla nauczycieli. To największe jednorazowe podwyżki od 1989 r. Jak teraz podzielić te pieniądze? Czy dać wszystkim po równo, czy w zależności od stażu? A może wyróżnić tych najbardziej aktywnych? Minister edukacji Katarzyna Hall ma ochotę na tę ostatnią wersję.
Musimy motywować nauczycieli - mówi Hall. Według niej, nie może być tak, że ten, który pracuje niewiele ponad przeciętną, dostaje takie same pieniądze jak ten, który organizuje dla uczniów imprezy, wycieczki, udziela się w zajęciach pozalekcyjnych.
To minister edukacji wydaje rozporządzenie ze stawkami pensji minimalnych, według których samorządy płacą szkołom. Nieoficjalnie "GW" dowiedziała się, że min. Hall nie chciałaby podnosić nauczycielom pensji zasadniczej i całe pieniądze na podwyżki oddać do dyspozycji samorządów.
Ściągniemy wreszcie np. brakujących anglistów za pensję jak w szkołach językowych. Teraz żadnego dyrektora na to nie stać - mówi Dariusz Kulma, nauczyciel i wiceprzewodniczący Rady Miasta w Mińsku Mazowieckim. Prowadzi kółka pozalekcyjne, zespoły muzyczne dla uczniów, układa ogólnopolskie matematyczne konkursy. Największy dodatek motywacyjny, jaki dostał, to 180 zł (pensje netto - 1800 zł po 13 latach pracy na najwyższym szczeblu kariery zawodowej).
Swoim nauczycielom wypłacam dodatki motywacyjne od 50 zł do 180 zł. Mało. Ale i tak działa - nauczyciele się starają. A premiujemy dodatkowe zaangażowanie dla uczniów. Gdybym dostał te pieniądze z podwyżek na dodatki, to ta motywacja byłaby wreszcie realna - mówi Sławomir Lorek, dyrektor II LO w Koninie.
Boją się jednak związkowcy. Zdaniem Krzysztofa Baszczyńskiego, wiceprezesa ZNP, spowoduje to rozwarstwienie wynagrodzeń i nie da nauczycielom gwarancji, że samorządy przeznaczą pieniądze na podwyżki, a nie np. na remont dachów.
Boją się tylko centrale związkowe. Widocznie uważają, że równo znaczy sprawiedliwie. A nam chodzi o to, żeby pensje negocjowali związkowcy na szczeblu gminy. Tacy, którzy najlepiej znają swoich nauczycieli i warunki finansowe samorządów - mówi "GW" anonimowo jeden z ministerialnych urzędników.
Polecamy:
» Wiadomości z kraju i ze świata