Samoobrona strzela do grubego zwierza
W stworzeniu Samoobrony duży udział mieli ludzie z Polskiego Związku Łowieckiego, organizacji skupiającej w czasach PRL partyjnych prominentów, milicjantów i wojskowych, często będącej przykrywką dla działalności SB.
Łowczy Łyżwiński poluje na dzika
- Poluję od trzydziestu lat. Byłem prezesem koła łowieckiego i łowczym. Myślistwo poszerza horyzonty, jest dobrą odskocznią od polityki – mówi poseł Stanisław Łyżwiński z Samoobrony. W kółku łowieckim w latach 80. poznał się z późniejszym szefem powiatowego SLD w Radomiu Janem Nowickim. Razem strzelali do dzików i jeleni. Łyżwiński jako kandydat do sejmu przyznał się do współpracy ze służbami specjalnymi PRL. "Gazecie Polskiej" opowiedział, jak doszło do nawiązania współpracy. - Podejrzewali mnie o przemyt, to była jakaś bzdura, wiozłem prezent dla koleżanki. Zabrali mi dowód osobisty i nie chcieli oddać. Miałem wtedy dużą hodowlę świń. Jak miałem działać bez dowodu osobistego? Podpisałem zgodę na współpracę i mi go zwrócili – mówi Łyżwiński.
Pod czym się podpisał? – Nie pamiętam dokładnie, musiałbym sięgnąć pamięcią... Miałem informować o jakichś samochodach na zachodnich rejestracjach.
Z wypowiedzi Łyżwińskiego wynika, że faktu współpracy z SB i polowań nie należy kojarzyć ze sobą. Poseł twierdzi bowiem, że esbecy nigdy później się już do niego nie zgłosili. Dziś poseł Łyżwiński działa w Parlamentarnym Zespole Myśliwych i Sympatyków Łowiectwa, do którego zapisało 76 posłów i senatorów. Aż 70 procent zespołu stanowią obecni i byli parlamentarzyści Samoobrony. Jest ich 52.
Z przysłanego nam przez kancelarię sejmu składu zespołu wynika, że w Samoobronie do grubego zwierza strzelają (bądź sympatyzują z tym zajęciem) także kobiety – posłanki Samoobrony Renata Beger, Genowefa Wiśniowska, Alicja Lis, Dorota Kwaśniewska czy Wanda Łyżwińska. Szefem zespołu jest Alfred Budner, jeden z najbogatszych posłów Samoobrony, przed 1989 rokiem działacz ZSL. Pytany o cele zespołu wyznacza nam odległy termin spotkania. Informuje, że wiadomości na ten temat nie znajdziemy też w Internecie. - Nie zależy nam na rozgłosie – mówi.
Wiadomo, że szef koła ma związki ze zbrojeniówką. Niemile widziany przez niego rozgłos wokół nietypowego zespołu parlamentarnego powstał jak na razie tylko raz, gdy w październiku ubiegłego roku „Rzeczpospolita” ujawniła, że radomska Fabryka Broni wyprodukować ma dla parlamentarzystów specjalną serię karabinków typu winchester, na których zostanie wygrawerowany symbol Sejmu, a cała seria będzie się nazywać „Parlament”.
Wiadomo też, że Budner nie przepada za ekologami. „Zieloni są rzeczywiście „zieloni”, jeżeli chodzi o wiedzę z zakresu ochrony przyrody” – powiedział w jednym z wywiadów.
Obywatel Bryczkowski ze sztucerem
Działacze Samoobrony z początku lat 90. twierdzą, że struktury związku stworzone zostały w dużym stopniu przez myśliwych. - Pierwszy zjazd Samoobrony odbył się w sali załatwionej przez Polski Związek Łowiecki – wspomina Bogdan Dziubała, były współpracownik Andrzeja Leppera.
Byli działacze Samoobrony wiążą napływ myśliwych do tworzonych struktur związku m. in. z dwoma ich promotorami, dawnymi zastępcami Andrzeja Leppera: Januszem Bryczkowskim i Markiem Lechem. Bryczkowski to biznesmen i prorosyjski nacjonalista, który w latach 90. otaczał się skinami i do Polski zapraszał Władimira Żyrynowskiego.
Jak przypomniała „Gazeta Wyborcza”, cieszył się on dużymi wpływami już w PRL. 5 maja 1988 r. przewodniczący Koła Łowieckiego przy Trybunie Ludu pisał do generała dywizji Tadeusza Szaciło, wiceministra obrony narodowej, szefa Głównego Zarządu Politycznego LWP: „Zarząd Koła uprzejmie informuje, że nazwisko, stopień i stanowisko służbowe ob. generała są wykorzystywane przez ob. Bryczkowskiego do zastraszania i szantażowania członków naszego koła. Powołując się na zażyłe stosunki z ob. generałem Janusz Bryczkowski wokół rozgłasza, że ob. generał może mu załatwić każdą sprawę”.
O myśliwym Bryczkowskim głośno było, gdy podczas konferencji prasowej Samoobrony wyjął sztucer. Potem usiłował przeprowadzić w związku rozłam i odszedł z niego po konflikcie z Lepperem.
- Ludzi z Polskiego Związku Łowieckiego najlepiej znał Marek Lech – wspomina Zbigniew Hetman, przedsiębiorca spod Bydgoszczy, dawny działacz Samoobrony. Zastępca Leppera Marek Lech (którego działalność opisaliśmy w tekście „Psychoobrona”) działał w kole łowieckim „Szarak” koło Łodzi. – Pamiętam jak pan Lech przychodził na początku lat 90-tych do mojego biura poselskiego i zamęczał mnie sprawą konfliktu w kole Szarak – wspomina ówczesny poseł ZChN z Łodzi Stefan Niesiołowski.
Po konflikcie z Lepperem Lech złożył na policji obszerne zeznania na temat nieprawidłowości w Samoobronie, w których opisał jej powstanie. „Do pozyskiwania informacji jak i przekazywania niezbędnych instrukcji została wykorzystana struktura Polskiego Związku Łowieckiego” – zeznał.
Jak opowiada Bogdan Dziubała, działacze Samoobrony na czele z Lepperem spotykali się wtedy na polowaniach w leśniczówce w miejscowości Jeżewo, będącej własnością członka Polskiego Związku Łowieckiego Andrzeja Jasieckiego. Tu szykowali się do swych protestów.
Koła łowieckie – kuźnia kadr samorządowych
Niektóre koła łowieckie stały się kuźnią kadr samorządowych Samoobrony. Antoni Piotrowski, wybrany przy poparciu Samoobrony burmistrzem Węgorzewa przyznaje, że propozycję kandydowania z jej listy otrzymał od kolegi z koła myśliwskiego. W Polskim Związku Łowieckim działa wybrany do lubelskiego sejmiku wojewódzkiego z list Samoobrony Waldemar Jakubaszek, właściciel firmy WIMPOL i działacz sportowy.
Ostatnio głośno jest o generale Zenonie Poznańskim, jednym z doradców Andrzeja Leppera. Na łamach „Rzeczpospolitej” opowiadał on niedawno, jak na polowaniu koledzy generałowie z koła myśliwskiego chwalili go za związanie się z Samoobroną. - Klepali mnie po plecach z uznaniem – stwierdził.
Partyjne safari
W PRL polowania były przywilejem prominentów. Krajowych i lokalnych. - To hobby towarzysze przejęli od arystokracji, polowania dowartościowywały ich we własnych oczach – mówi historyk Jerzy Eisler z IPN.
W latach 70. popularny był dowcip dotyczący polowań urządzanych przez PRL-owskich prominentów. Do starego łowczego Potockich do Łańcuta dzwonią z KC.
– Trzeba zorganizować polowanie.
- Duże? – pyta łowczy.
– Duże, na jakieś sto osób...
– A to nie takie duże, pan hrabia i na tysiąc organizował. A na co państwo chcą polować, na grubego zwierza?
– A na cokolwiek, co podejdzie pod lufę...
– A to pan hrabia inaczej robił, ale można i tak... A kto z panów będzie polował?
– No towarzysz Gierek, towarzysz Jaroszewicz, towarzysz Jaruzelski, towarzysz Tejchma, towarzysz Kania, towarzysz Kiszczak...
– Tak, to nagonka, ona nawet nie byłaby konieczna, bo mamy swoją, ale kto będzie z panów?
Dla najważniejszych prominentów stworzono potężne ośrodki wypoczynkowe, służące polowaniom, m. in. w Łańsku i Arłamowie. W 1952 r. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego wskazało położoną o 20 kilometrów od Olsztyna leśniczówkę w Łańsku na dom, w którym o zdrowie dbać będzie prezydent Bolesław Bierut.
Komendantem Łańska został porucznik Kazimierz Doskoczyński. Pod jego okiem za rządów Bieruta, Gomułki i Gierka Łańsk stał się prawdziwym imperium. Szefowie Łańska sprawowali niepodzielną władzę nad ponad 103 tysiącami hektarów lasów nadleśnictw Nowe Ramuki i Stare Jabłonki. Wokół tych lasów zbudowano ponad 300 km wysokiego na dwa metry płotu. Był tak wysoki m.in. po to, by przed prominentami nie pouciekały jelenie.
Łańsk całkowicie zniszczył kilka wsi nad jeziorami Plusznym i Łańskim. Po Starych Pluskach nie został dziś ślad. Rybaki nad Jeziorem Łańskim wysiedlono i stworzono URM-owski PGR. Bydła i owiec pilnowali tu żołnierze z nadwiślańskich jednostek MSW. Na pola pracowały NRD-owskie maszyny rolnicze.
W polskich lasach w czasach PRL polowali Breżniew, Gromyko, Andropow, Husak, Honecker, a nawet goszczący w Polsce Valery Giscard d'Estaing. Łańsk lubili Józef Cyrankiewicz, Władysław Gomułka, Marian Spychalski.
Polowania dla lokalnych sekretarzy organizował Polski Związek Łowiecki. Wojewódzcy bonzowie urządzali partyjne safari. Łamali wszelkie przepisy, do zwierząt oświetlanych reflektorami strzelano z helikopterów. Szefowie kół łowieckich w mniejszych miejscowościach byli ważnymi osobami – gościli szychy z województwa, organizowali polowania połączone z alkoholowymi libacjami.Powszechnie znanym zjawiskiem w szczególności w małych miejscowościach było zapisywanie do kół łowieckich informatorów SB.
Broni nie dostawał byle kto
W stanie wojennym przestraszona władza odebrała myśliwym broń. - Potem oddano ją tylko niektórym. Jeśli ktoś miał broń w latach 80-tych, to znaczy, że był przez władze darzony zaufaniem – mówi historyk Antoni Dudek z IPN-u. Jednocześnie związek wstąpił jako członek zbiorowy do PRON-u.
Zgodnie z obowiązującym wciąż prawem dziś, jak w czasach PRL, by móc polować, trzeba należeć do jedynego istniejącego związku. Jest to o tyle kuriozalne, że przed poprzednimi wyborami szef Krajowej Rady Łowieckiej Ireneusz Michaś oświadczył, że „PZŁ miał zawsze i ma też i teraz charakter lewicowy”.
Ludzie, którzy zaczęli polować w nowych czasach nie mają wątpliwości, kogo skupiały w PRL kółka łowieckie. - Polski Związek Łowiecki dopiero niedawno otworzył się na zwykłych ludzi, ja wstąpiłam do niego w połowie lat 90-tych. Wcześniej działali w nim ludzie z komitetów partyjnych, dyrektorzy, mundurowi, ludzie z SB – mówi posłanka Elżbieta Radziszewska z Platformy Obywatelskiej. Dziś związek liczy około 100 tysięcy myśliwych.
Obecnie szefem PZŁ jest związany z SLD Lech Bloch. Poprzedni przewodniczący Krajowej Rady Łowieckiej Ireneusz Michaś, był senatorem SLD. Z nieprawidłowościami w związku walczy wydawany przez młodszych myśliwych miesięcznik „Brać Łowiecka”. Pismo zwraca uwagę, że kilkadziesiąt lat mocno przetrzebiło zwierzynę w polskich lasach, do której strzelali za pieniądze bez opamiętania myśliwi dewizowi, prominenci i kłusownicy. Jeden z myśliwych z Przemyśla, który naraził się władzom PZŁ opisuje w liście sytuację w związku: „W obecnych władzach i strukturach są członkowie zarówno prokuratury, policji, jak i byli najwyżsi funkcjonariusze: były naczelnik KW Milicji - przewodniczący okręgowego sądu łowieckiego; były naczelnik KW Milicji - jeden z okręgowych rzeczników dyscyplinarnych; zastępca KM Policji w Przemyślu - okręgowy rzecznik dyscyplinarny. W tych warunkach tylko szaleniec może liczyć na sprawiedliwość. W Przemyślu na pewno jej nie uświadczysz”.
Zdzisław Gajewski zwraca uwagę, że jednym z rodzajów działających u nas kół myśliwskich jest „koło zawodowe”. Tworzą je przeważnie albo leśnicy, albo wojskowi lub policjanci. „Typowym zjawiskiem dla tych kół jest przenoszenie struktur zawodowych na grunt spotkań myśliwskich” – pisze Gajewski.
Umacnianie monopolu
Niedawno w parlamencie pojawiły się projekty zmiany prawa łowieckiego autorstwa SLD i Samoobrony. Projekt SLD-owski referuje poseł Andrzej Brachmański, wiceminister spraw wewnętrznych. Projekt Samoobrony firmuje poseł Tadeusz Wojtkowiak, który twierdzi, że oba projekty się uzupełniają i powinny być wspólnie podstawą zmian. Co ciekawe, czwórka posłów Samoobrony na czele z Budnerem i Łyżwińskim podpisała się także pod projektem SLD-owskim.
Pismo „Brać Łowiecka” alarmuje, że ma on na celu umocnienie się starych układów, a jego inspiratorami są szefowie Polskiego Związku Łowieckiego. „Uważna lektura projektu noweli prawa łowieckiego nie pozostawia cienia wątpliwości, że jakkolwiek jest to projekt poselski, zrodził się on i ukształtował w siedzibie naczelnych władz i organów PZŁ. Świadczy o tym w szczególności ukierunkowanie zmian w ustawie na dalsze ugruntowanie monopolistycznej pozycji Zrzeszenia, przy jednoczesnym zapewnieniu ekipie dzierżącej w nim władzę (zarówno na szczeblu krajowym, jak i w terenie) spokojnego i dostatniego bytu przez kolejne lata - kosztem myśliwych i kół łowieckich” – pisze Eugeniusz Oborski.
Piotr Lisiewicz