Sąd odrzucił zażalenie Marty Kaczyńskiej
Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów nie uwzględnił zażalenia Marty Kaczyńskiej na odmowę wszczęcia śledztwa w sprawie rzekomej inwigilacji b. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w postępowaniu dotyczącym ujawnienia raportu ABW nt. incydentu w Gruzji w 2008 r.
28.04.2011 | aktual.: 28.04.2011 18:52
O wyroku poinformowała Iwona Śmigielska-Kowalska, rzeczniczka płockiej prokuratury okręgowej, która w marcu odmówiła wszczęcia śledztwa. Prokuratura podjęła wtedy taką decyzję, uznając, iż nie doszło do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego.
- Sąd podczas posiedzenia utrzymał w mocy postanowienie o odmowie wszczęcia śledztwa - powiedziała Śmigielska-Kowalska.
Na początku lutego PiS złożyło w Prokuraturze Generalnej zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez ABW. Sprawę przekazano następnie warszawskiej Prokuraturze Apelacyjnej, by ta zdecydowała, która jednostka zbada zawiadomienie. Ostatecznie podjęto decyzję, że będzie to płocka prokuratura okręgowa; prokuratura mogła wszcząć śledztwo lub tego odmówić.
Zażalenie Marty Kaczyńskiej złożone na odmowę wszczęcia śledztwa rozpatrywała najpierw płocka prokuratura okręgowa. Ponieważ nie zostało ono uwzględnione, na początku kwietnia - zgodnie z procedurą - zostało przekazane do rozpoznania Sądowi Rejonowemu Warszawa-Mokotów. Decyzja sądu kończy procedurę odwoławczą.
Po tym, gdy w połowie marca, prowadząc postępowanie sprawdzające Prokuratura Okręgowa w Płocku uznała, że w śledztwie dotyczącym ujawnienia raportu ABW na temat incydentu w Gruzji w 2008 r. nie doszło do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego i odmówiła wszczęcia postępowania w tej sprawie, pełnomocnik Marty Kaczyńskiej mecenas Grzegorz Ksepko argumentował, że to, czy doszło do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego, należy zbadać procesowo - wszczynając śledztwo. - W naszej ocenie należało przynajmniej przeprowadzić czynności dowodowe, żeby ewentualnie wykluczyć popełnienie przestępstwa. Odmowa wszczęcia postępowania oznacza, że prokurator wziął zawiadomienie, przeczytał i stwierdził, że nic nie będzie robił, bo i tak nie ma przestępstwa - mówił w marcu Ksepko.
23 listopada 2008 r. konwój samochodów z prezydentem Lechem Kaczyńskim i prezydentem Gruzji Micheilem Saakaszwilim został zatrzymany przy granicy z Osetią Południową. Rozległy się strzały. Nikomu nic się nie stało. Powołując się na tajny raport ABW, "Dziennik" napisał, że za najbardziej prawdopodobną wersję uznano w dokumencie, że "sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską". Według ujawnionych ustaleń polskie Biuro Ochrony Rządu nie znało szczegółów wyjazdu na granicę, a w chwili, gdy padły strzały, Lech Kaczyński - przebywający razem z prezydentem Gruzji - nie miał właściwej obstawy.
W styczniu 2011 r. "Rzeczpospolita" napisała, że podczas śledztwa w sprawie ujawnienia raportu "sprawdzano billingi urzędników z kancelarii poprzedniego prezydenta". "Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW" - podała wówczas "Rzeczpospolita". Po tej publikacji PiS ocenił, że jest to sprawa "na skalę amerykańskiej afery Watergate". Posłowie tej partii: Arkadiusz Mularczyk, Antoni Macierewicz i Adam Hofman pytali na konferencji prasowej w Sejmie, czy o działaniach ABW wiedział premier Donald Tusk i czy śledztwo prowadzone przez ABW nie było "pretekstem do zbierania danych wrażliwych na temat prezydenta i całego jego otoczenia".
Na początku lutego warszawska Prokuratura Okręgowa zapewniła, że nie było wystąpień o billingi Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki, przyznając zarazem, że występowano o billingi urzędników prezydenckich: Piotra Kownackiego (oskarżonego pod koniec 2010 r. o ujawnienie mediom tajnego raportu ABW) i Małgorzaty Bochenek, planowano też przesłuchanie Lecha Kaczyńskiego jako świadka. Także rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska oświadczyła, że Agencja nie prowadziła żadnych czynności wobec Marii i Lecha Kaczyńskich.
Zastępca prokuratora generalnego Marzena Kowalska zapewniła pod koniec lutego sejmową komisję, że w sprawie ujawnienia poufnego raportu ABW, dotyczącego incydentu w Gruzji, nie było inwigilacji Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Kowalska powiedziała wtedy posłom, że prokuratura nigdy nie zwracała się o przekazanie billingów pary prezydenckiej; nie dysponowała też i nie dysponuje wiedzą o uzyskaniu takich danych przez ABW.
Wyjaśniła też, że w śledztwie prokuratura zwróciła się do operatorów telefonii komórkowej o wydanie billingów czterech pracowników Kancelarii Prezydenta i dwóch dziennikarzy. Po uzyskaniu wykazu połączeń tych sześciu osób zwrócono się o numery telefonów, z którymi prowadziły one rozmowy. Gdy ustalono, że część tych telefonów należy do Kancelarii Prezydenta, zwrócono się do niej o wskazanie użytkujących je osób. - Odpowiedziała ona, że dwa numery były przypisane do prezydenta i jego małżonki; po uzyskaniu tej informacji prokurator nie podejmował co do tych numerów żadnych czynności - dodała wtedy Kowalska.