Sąd oddalił powództwo Jurczyka za nazwanie go "agentem bezpieki"
Sąd Okręgowy w Szczecinie oddalił powództwo Mariana Jurczyka przeciwko Eugeniuszowi Szerkusowi o ochronę dóbr osobistych. Jurczyk domagał się przeprosin i zadośćuczynienia od swego dawnego kolegi związkowego za to, że został przez niego nazwany "agentem bezpieki".
Jurczyk zapowiedział po ogłoszeniu wyroku, że odwoła się od niego. Szerkus komentując wyrok, powiedział, że nie chciał szkodzić Jurczykowi, powiedział tylko prawdę, nie oceniając jego zachowania. Nie mam do niego pretensji, że był agentem. Wyrwało mi się niepotrzebnie. Ja się tylko broniłem. Nie mam się z czego cieszyć - dodał.
Jurczyk, sygnatariusz Porozumień Sierpniowych, pozwał Szerkusa, z którym działał w 1970 r. w komitecie strajkowym szczecińskiej stoczni, gdy ten użył w ubiegłym roku określenia "agent bezpieki", komentując w mediach fakt, iż prezydent nie odznaczył Jurczyka z okazji 26. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. Szerkus odmówił przeproszenia, bo jak twierdzi, "byłoby to zaprzeczeniem prawdy".
W ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Dariusz Białecki podkreślił, że Jurczyk podpisał pewne zobowiązanie służbom specjalnym, pokwitował odbiór pieniędzy i ostatecznie sporządził w swojej ocenie nikomu nieszkodzące sprawozdania. Już z tych faktów, nie trzeba było ich więcej, wywodzić można prostą, bardzo pewnie bolesną dla powoda prawdę, że da się go zakwalifikować jako osobę określoną przez pana Szerkusa jako agent bezpieki bez konotacji oceniającej ten stan rzeczy - dodał sąd.
Sąd podkreślił, że jego zadaniem nie była ocena moralnego zachowania Jurczyka w latach 70. Przypomniał, że sąd lustracyjny brał pod uwagę wiele czynników wynikających z ówcześnie obowiązujących przepisów i oceniał postępowanie powoda, nie odnosząc się tylko do kryteriów formalno-nazewniczych, takich jakie przyszło oceniać w tym postępowaniu.
Sędzia Białecki zaznaczył, że sąd zajmował się określeniem "agent bezpieki" jako sformułowaniem ściśle formalnym i nie odnosił się do sposobu "wejścia w rolę określoną tym pojęciem". To nie mieści się w leksykalnym pojęciu słowa agent" - dodał. Przytoczył definicję słowa agent jako osoby, która w sposób tajny przyjmuje zlecenie do wykonywania pewnych czynności na rzecz pewnych organów, w tym przypadku służb specjalnych PRL.
Sąd nie ma wątpliwości, że była granicząca z pewnością możliwość, że werbunek Jurczyka odbywał się na zasadzie przymusu. Sąd ma świadomości tamtej ponurej rzeczywistości - podkreślił sędzia. Przyznał też, że Szerkus był poszkodowaną w tamtym czasie osobą i ma pełne uprawnienia do żądania satysfakcji słownej, gdyż on nie poszedł na żaden kompromis jako człowiek, który występował przeciwko systemowi.
To była jak walka mrówki ze słoniem. Ulegnięcie słoniowi, jakim był wówczas system, nie jest w żadnym wypadku powodem hańby. Natomiast błędem było w ocenie sądu postępowanie Jurczyka po roku 90., kiedy nie musiał nawet przepraszać, tylko wyjaśnić pewne fakty - dodał sędzia.
Podczas rozprawy Jurczyk wielokrotnie podkreślał, że podpisał dokument o współpracy pod groźbą utraty życia. Bałem się o siebie i rodzinę - mówił. Zaznaczał, że nikogo nie skrzywdził. Przyznał jednak, że popełnił błąd, nie informując swych kolegów o wymuszonej współpracy wówczas i po roku 1989._ Nie czułem się winny_ - argumentował. Przypominał, że był internowany i siedział w więzieniu. Powiedział, że jest przekonany, że jego syn i synowa stracili życie z rąk służb specjalnych.
Jego zdaniem po procesie lustracyjnym był bardzo źle traktowany. Odsunęli się od niego przyjaciele, a nawet rodzina. Pluto mi pod nogi, mówiono "ty stary ubeku" - dodał.
Natomiast Szerkus mówił, że wiąże fakt skazania go na rok więzienia za kolportaż podziemnego czasopisma "Szerszeń" z osobą Jurczyka. Mówił też, że w szczecińskim oddziale IPN znalazł dokumenty potwierdzające, że Jurczyk składał raporty, w których opisywał SB rozmowy z nim i jego żoną. Po ogłoszeniu wyroku pokazywał odpisy tych dokumentów mediom.
Sąd zasądził od Jurczyka na rzecz Szerkusa 1560 zł tytułem zwrotu kosztów procesowych.
W 2000 r. Jurczyk został prawomocnie uznany za kłamcę lustracyjnego i stracił mandat senatora. Sąd uznał, że Jurczyk zataił, iż w połowie lat 70. rozpoczął współpracę z SB. Podkreślał, że okoliczności nawiązania współpracy nie zwalniają z obowiązku napisania prawdy - według sądu, SB zmusiła Jurczyka do współpracy pod groźbą śmierci. Jurczyk odwołał się od tego orzeczenia. W czerwcu 2001 r. został po raz drugi prawomocnie uznany za kłamcę lustracyjnego. Od tego wyroku wniósł kasację do Sądu Najwyższego, który w 2002 r. oczyścił go z zarzutu kłamstwa lustracyjnego, uznając, że przekazywał on SB nieprzydatne informacje i m.in. dlatego nie można było go uznać za agenta w rozumieniu ustawy lustracyjnej.
Drugiego października przed stołecznym sądem rusza proces b. szefa UPR Janusza Korwin-Mikkego, oskarżonego o znieważenie w 2005 r. zwrotem "sk.......y" sędziów SN, którzy oczyścili Jurczyka. Za znieważenie funkcjonariuszy publicznych grozi grzywna, kara ograniczenia wolności lub do roku więzienia. O przestępstwie zawiadomił prokuraturę I prezes SN Lech Gardocki.