Sąd ma już "teczkę" Andrzeja Krawczyka
Do Sądu Lustracyjnego trafiły z Instytutu Pamięci Narodowej dokumenty tajnych służb PRL dotyczące byłego prezydenckiego ministra Andrzeja Krawczyka. Jego proces autolustracyjny rusza w środę. Niewykluczone, że jeszcze tego dnia zapadnie wyrok.
12.03.2007 17:15
Szef Sądu Lustracyjnego Zbigniew Puszkarski powiedział, że wyznaczył termin rozpoczęcia sprawy Krawczyka na środę - dzień przed likwidacją Sądu Lustracyjnego przez nową ustawę lustracyjną - w przekonaniu, że do tego czasu akta Krawczyka wpłyną do sądu. Tak też stało się w poniedziałek. Akta są częściowo tajne, co może oznaczać, że proces może być przynajmniej w części niejawny.
Puszkarski nie wyklucza, że jeszcze w środę mogłoby dojść do wydania orzeczenia wobec Krawczyka (który chce stwierdzenia, że nie był agentem). Sąd może uznać, że nie ma potrzeby przesłuchiwania świadków, np. funkcjonariuszy służb - powiedział sędzia. Dodał, że sąd może też dopuścić zeznania tych świadków, co do których sam Krawczyk w piśmie do sądu zapowiadał, że może zapewnić ich stawiennictwo.
Według Puszkarskiego, gdyby wyrok zapadł, byłby to zapewne ostatni wyrok Sądu Lustracyjnego I instancji. Dodał, że odpis orzeczenia trafiłby do IPN, który przejmie prawa strony procesów lustracyjnych, jaką do 15 marca jest Rzecznik Interesu Publicznego. Wtedy IPN mógłby złożyć ewentualną apelację.
Jeśli sąd nie zdąży z wyrokiem przed 15 marca, sprawę przejąłby warszawski sąd okręgowy. Toczyłaby się ona według dotychczasowej procedury lustracyjnej, a nie nowej. Obecna ustawa mówi, że współpracą "nie jest współdziałanie pozorne lub uchylanie się od dostarczenia informacji, pomimo formalnego dopełnienia czynności lub procedur wymaganych przez organ bezpieczeństwa państwa oczekujący współpracy". Nowa ustawa nie ma takiego zapisu. Obecna ustawa pozwala lustrowanemu na utajnianie procesu i składanie kasacji do Sądu Najwyższego od prawomocnego wyroku - nowa nie przewiduje utajniania sprawy na wniosek lustrowanego, którego pozbawia też prawa do kasacji.
W połowie lutego sąd uznał, że Krawczyk został publicznie pomówiony o współpracę ze służbami specjalnymi PRL i są wszelkie przesłanki, by wszcząć jego autolustrację. Krawczyk sam o nią wnioskował; chce orzeczenia, że nie był agentem Wojskowej Służby Wewnętrznej, bo choć podpisał w stanie wojennym zobowiązanie do współpracy, to nigdy jej nie podjął.
Krawczyk mówił w piątek, że nie rozumie, dlaczego do sądu IPN nie nadesłał jeszcze jego akt, choć już 29 stycznia "wylądowały na biurku pana prezydenta". Zdaniem Krawczyka, możliwości są dwie: bałagan, albo celowe działanie. IPN zapewniał, że wszystko jest w zgodzie z procedurami.
W lutym prezydent przyjął dymisję Krawczyka, odpowiedzialnego w jego kancelarii za sprawy międzynarodowe. Miała ona związek z informacjami, iż w stanie wojennym miał on być tajnym współpracownikiem WSW. Według Krawczyka, takie informacje przekazały prezydentowi służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa.
Krawczyk wyjaśniał, że w 1982 r. był aresztowany za kolportaż ulotek. Jak tłumaczył, w warunkach pozbawienia wolności, bez kontaktu z rodziną, szantażowany groźbą trzyletniego wiezienia i uwagami typu: "twoja córka ma dwa lata, to zobaczysz ją jak będzie miała pięć", całkowicie świadomie w złej wierze, zgodził się podpisać zobowiązanie. Natychmiast po wypuszczeniu na wolność, podczas pierwszego i jedynego spotkania na mieście z oficerem WSW powiedziałem, że odmawiam współpracy, pomimo iż rozmówca groził mi, że "ma długie ręce" i "wojsko mnie zniszczy" - dodał. Dodał, że o podpisaniu zgody powiedział znajomym.
Krawczyk przyznał, że nie powiedział o sprawie Lechowi Kaczyńskiemu przy powoływaniu na funkcję w kancelarii. Znam papiery dotyczące ministra Krawczyka; myślę, że ewentualna sprawa przed Sądem Lustracyjnym, czy później już w trybie nowej ustawy, jest dla niego wygrana - oceniał ostatnio prezydent.
Poprzedni Rzecznik Interesu Publicznego Bogusław Nizieński nie zdecydował się na wystąpienie do Sądu Lustracyjnego o lustrację Krawczyka ze swego oskarżenia. Nizieński tłumaczył, że samo tylko zobowiązanie do współpracy, w świetle orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, nie oznacza jeszcze rzeczywistej współpracy i dlatego "nie można było wystąpić z wnioskiem do sądu".