Są zawsze "na pierwszej linii frontu"
Pogotowie ratunkowe
Są zawsze "na pierwszej linii frontu" - zdjęcia
- Ratownik musi być położnikiem, ginekologiem, pediatrą, anestezjologiem. Nie może mieć wąskiej specjalizacji - mówi Przemysław Kaczmarek, dyplomowany ratownik, 20 lat w pogotowiu. - Nic dziwnego, bo nasz cel, to ratować komuś życie - przyznaje.
Tylko w ubiegłym roku ratownicy medyczni w województwie zachodniopomorskim udzieli pomocy medycznej 157 670 tysięcy razy, czyli około 430 razy dziennie.
Tekst i zdjęcia: Łukasz Szełemej
oprac.: mg
"Telefony dzwonią przez cały czas"
- Po przyjęciu wezwania, dyspozytorzy muszą w kilka sekund zdecydować, która z 46 karetek zostanie wysłana - mówi Wirtualnej Polsce Artur Bociański, dyspozytor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.
- Wybieramy zawsze tę załogę, która w najkrótszym czasie może dojechać do pacjenta. Na zmianie dyżuruje sześciu dyspozytorów. Czterech z nich obsługuje telefony 999, a dwóch dysponuje karetkami oraz dwoma śmigłowcami Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Telefony dzwonią przez cały czas - wyjaśnia Bociański.
Rekordzista
Zgodnie z prawem, ratownicy muszą zapytać każdego pacjenta, czy chce jechać do szpitala. W Polsce nie ma obowiązku leczenia i w takich przypadkach musi interweniować rodzina.
Wiele przypadków zgłoszeń dotyczy także bezdomnych, często nieprzytomnych w momencie udzielania im pomocy. Ratownicy przewożą taką osobę do szpitala. Lekarze, podejrzewając uszkodzenie głowy, wykonują wtedy tomografię komputerową. Jeden z rekordzistów miał wykonanych ok. 26 "tomografów".
Wykorzystują pogotowie jako środek transportu
- Większość zgłoszeń to stali pacjenci. Starsze osoby, które mają problemy ze zdrowiem. Ci, którym nie chce się iść do lekarza rodzinnego oraz tacy, którzy wykorzystują pogotowie jako transport na badania - przyznaje Przemysław Kaczmarek. - Były takie sytuacje, że starsza pani skarżąc się na bóle, wzywała pogotowie co dwa miesiące, aby zrobić badania w szpitalu. Spakowana czekała spokojnie w domu na pogotowie - dodaje ratownik.
"Wygryzł zębami trzy dziury"
Ostatnio, największym problemem są dopalacze. Jak przyznają ratownicy, nie ma dnia, żeby nie było wezwania do osób, które tracą kontakt z rzeczywistością po zażyciu tych środków odurzających.
- Przypomina mi się wezwanie ratunkowe od policji. Na miejscu jeden z mężczyzn stał skuty i trzymany przez czterech funkcjonariuszy, którzy mieli problem z jego poskromieniem. Krzyczał, wyrywał się, był agresywny. Położyliśmy go na materacu w karetce, a on wygryzł zębami trzy dziury. Z ust lała się krew. Nie było z nim żadnego kontakt - mówi jeden z ratowników, 10 lat stażu w szczecińskim pogotowiu.
Walka z czasem
Po przyjeździe na miejsce ratownik musi w ciągu dwóch minut sprawdzić na co poszkodowany choruje, jakie leki przyjmuje i postawić diagnozę. Najgorzej mają ci, którzy przyjeżdżają jako pierwsi na miejsce wypadku czy pożaru. Muszą błyskawicznie udzielić pomocy najciężej rannym, potem pozostałym poszkodowanym i czekać na kolejne zespoły ratunkowe.
"Wytnijcie moje serce i oddajcie mężowi"
- Pojechaliśmy kiedyś z załogą do zatrzymania krążenia starszego mężczyzny. W trakcie reanimacji, jego żona zaczęła krzyczeć, żeby wycięli jej serce i oddali mężowi - mówi Kaczmarek. - Nagle złapała za długi nóż kuchenny, którego nie zauważyłem i poczułem ostrze na swojej szyi. Życie przeleciało mi przed oczami. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze - opowiada ratownik.
Siedemnaście wyjazdów podczas jednego dyżuru
Przemysław Kaczmarek i Bogdan Nasłaniec jeżdżą razem już od 14 lat. Ich rekord to 17 wyjazdów do pacjentów podczas jednego dyżuru. -Adrenalina jest przez cały czas. Szczególnie kiedy pada hasło: potrącone lub nieprzytomne dziecko - przyznaje Nasłaniec.
Ratownicy to także świetni kierowcy. Muszą jak najszybciej dojechać do pacjenta i bezpiecznie dotrzeć z nim do szpitala.
Dla nich to codzienność, dla ich rodzin każdy dzień pracy ratownika medycznego to gotowy scenariusz na film sensacyjny.