Są chłodni, dystyngowani i dobrze wychowani - kto to?
Anglik nigdy nie będzie przekonywał wegetarianina do wieprzowego kotleta ociekającego pożywnym tłuszczykiem. To ogromna zaleta Wyspiarzy. I nie jest prawdą, że Brytyjczycy rozmawiają wyłącznie o pogodzie. Rozmawiają też na wiele innych tematów. Czasem, jednak w sposób, który przybyszowi wydaje się dziwny. Niekiedy nawet wkurzający.
18.11.2010 | aktual.: 22.11.2010 15:01
Przynajmniej do czasu. Przy bliższym poznaniu, w wyspiarskim sposobie rozmowy, charakterystycznym przede wszystkim dla rodowitych Anglików, dostrzeżemy pewne zalety. Nie zawsze występujące w naszym stylu dyskusji. Jeśli w kontaktach międzyludzkich między Wyspiarzami da się odczuć pewien chłód, to bywa on nieraz zupełnie przyjemny.
Anglik z zasady nie chce urazić swojego rozmówcy ani dać mu odczuć, że w czymś nad, nim góruje. Czy to wiedzą, doświadczeniem, stanem konta, czy ilością opróżnionych butelek whisky. Bez względu na stopień zażyłości zresztą. Nieważne - przyjaciel domu, kolega z pracy, przygodny współtowarzysz podróżny - nie wolno robić przykrości i już. Dlatego rodowity Wyspiarz stara się być powściągliwy w opiniach w ogóle, a krytycznych, tym bardziej.
Jeśli podzielimy się ze znajomym Angolem radością z kupienia nowego auta w salonie, to najpewniej pogratuluje nam i zapewni, że słyszał o tej marce wiele dobrego. Nawet, jeżeli naprawdę nie ma pojęcia o jakim samochodzie mowa. Chyba jednak lepsze to, niż miażdżąca ocena rodaka - wybitnego znawcy tematyki motoryzacyjnej z racji posiadania 12-letniego Opla. Ten może wywalić bez ceregieli: "Ale żeś się człowieku urządził. Nawet małe dziecko wie, że nowym autem wyjeżdżasz z salonu i jesteś 30 % ceny w plecy". I całą radość diabli wzięli.
Nieznośnie dręczy nas, za to myśl: może rzeczywiście świat jest pełen frajerów, którzy kupili nowy wóz, przejechali 50 metrów i stoją przed salonami, żeby upchnąć go komuś za 70% ceny albo za połowę. Tylko my, bidoki, nigdy nie trafiliśmy na taki salon. Pocieszać się można jedynie tym, iż gdybyśmy kupili auto używane, to nasz "autorytet", nawet bez oglądania, miałby gotową ekspertyzę: na pewno był bity, licznik cofany, a co lepsze części podmienione na szmelc ze szrotu. Któż z nas nie ma wśród znajomych takich "ekspertów".
Na Wyspach uchodzi za wysoce niestosowne dołowanie kogoś budującymi przykładami własnej zaradności, pomysłowości albo dopisującego szczęścia. Bez względu na kontekst i "kaliber problemu". Nie usłyszymy, więc raczej znajomo brzmiącej gadki typu: "Ach, byliście na wczasach. A za ile? Za tysiąc funtów? Też tam właśnie jedziemy, ale trafiliśmy na promocję. Zapłacimy pięćset". Jak nie wczasy, to telewizor, laptop lub przynajmniej bluzka. Gdzieś były tańsze, komuś się pofarciło. Wiadomo, wszędzie jest pełno fuksiarzy, tylko my zawsze przepłacimy, zawsze przyjdziemy dzień po promocji. Jeśli ktoś nie miał podobnie dołujących rozmów z rodakami, to tylko pogratulować.
W środowisku brytyjskim, nawet nie z kręgów High Society, jest się o wiele mniej narażonym na kontakt z ludźmi mającymi permanentnie fart, bo, jeśli nawet tak jest to nie będą o tym mówić. Z nieporównanie mniejszym entuzjazmem rwą się do udzielania rad, zwłaszcza o to nieproszeni i bycia tak zwanymi przyjaciółmi w biedzie. Właśnie - tak zwanymi. Gdy dowiedzą się, że straciłeś pracę z pewnością powiedzą, że im przykro, ale są pewni, iż niebawem znajdziesz nową i będziesz zadowolony. Rodak nie mógłby spojrzeć w lustro, gdyby poprzestał na takiej chłodnej kurtuazji: "O masz ci los, jaki pech. Żeby to miesiąc temu, nawet tydzień. Załatwiłbym robotę od ręki. Zresztą wiesz, znasz mnie nie od dziś. Ale teraz, cholera, nawet u mnie nie za ciekawie. Oczywiście, gdyby co - wal jak w dym". Jak to od razu podnosi na duchu.
Powszechnie znane: tolerancyjność i poprawność Wyspiarzy mają pewnie jakieś tam minusy, ale nie powinny one przesłaniać plusów. Również w sprawach codziennych, np. preferencji... kulinarnych. Gdy powiemy Anglikowi, że nie jemy mięsa, to zwyczajnie przyjmie to do wiadomości i przygotuje nam coś wegetariańskiego. Do głowy mu nie przyjdzie dopytywać się o powody naszego wyboru, nie będzie wykazywał zbytecznej troski o nasze zdrowie ("bo przecież białko zwierzęce jest takie ważne") ani wdawał się w dysputy etyczno-filozoficzne. Mając elementarną ogładę, nie będzie nam wmawiał, że na świecie nie ma nic lepszego niż kotlet wieprzowy ociekający pożywnym tłuszczykiem ani cichcem podkarmiał nasze pociechy kabanosami ("jak rodzice głupi, to nie muszą cierpieć dzieci").
W sposób mniej lub bardziej zawoalowany Anglik nie będzie domagał się od nas zdeklarowania politycznego. Tu ciekawa sprawa - polityka wcale nie jest wśród Wyspiarzy tematem tabu, a sympatie do danej partii nie należą do najintymniejszych sfer osobistych. Mieszkańcy Wielkiej Brytanii w różny sposób manifestują swoje poparcie dla Konserwatystów, Laburzystów albo Liberałów. Na przykład, wystawiając w ogródkach plansze w poparciem dla kandydujących w wyborach (tu nie obwiesza się plakatami słupów energetycznych i przystanków). Utożsamiając się z partią, Brytyjczyk utożsamia się z programem i wartościami jakie ta partia reprezentuje. Co wcale nie oznacza, że automatycznie musi pałać wielką miłością do liderów. Nie zawsze pała. Nie jest to jednak dla niego problemem ani fakt, iż najlepszy przyjaciel konsekwentnie głosuje na tych drugich. Miło znaleźć się wśród osób, które nie każą nam wybierać między Kaczorem, a Donaldem.
Za sferę bardzo osobistą uchodzi, natomiast religia. Na Wyspach są reprezentowane wszystkie wyznania świata. Wszyscy, może prawie wszyscy, dokładają starań, aby się wzajemnie na tym punkcie nie urazić. Jeżeli w jakiejś religii świnia uchodzi za zwierzę nieczyste, to w czasie odwiedzin wyznawcy tejże, wyprowadza się na spacer nawet świnkę morską. W tej kwestii "mistrzowie celnej riposty" muszą się ostro kontrolować. Zresztą w ogóle, polemiki i postawy o charakterze konfrontacyjnym nie są w brytyjskim towarzystwie zbyt mile widziane. Pomimo to, spotkania bywają równie ciekawe jak polskie rodzinne albo towarzyskie panele dyskusyjne przy brzęku szkła. Może nawet Wyspiarze żegnają się przy rozstaniu w lepszych humorach. I bez piany na ustach.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy