Gdyby to zależało od Piłsudskiego, zamach skończyłby się na moście. Kto naprawdę zwyciężył w maju 1926 roku?
Na co u progu zamachu majowego liczył Piłsudski? Wiele wskazuje na to, że oczekiwał, iż sama demonstracja siły wystarczy, by obalić niemający jego poparcia rząd. A kiedy ten plan spalił na panewce, Naczelnik po prostu się załamał. To kto podjął decyzję, by pójść dalej?
[…]"Marsz [piłsudczyków] na Warszawę" mógł być realizowany w dwóch wariantach: jako reakcja na przedłużający się kryzys gabinetowy obnażający bezradność systemu parlamentarnego lub jako reakcja na odnowienie koalicji Chjeno-Piasta. Wybór wariantu został narzucony przez bieg wydarzeń. Przesilenie trwało zbyt krótko. Ale okazało się to dla piłsudczyków niezwykle korzystne. Gabinet Chjeno-Piasta stanowił bowiem rzeczywiście wyzwanie dla mas pracujących. Ułatwiał znakomicie mobilizowanie szerokiej opinii wokół działań Piłsudskiego. Wszystkie relacje zgodne są co do tego, że w owych dniach majowych ulica warszawska była po stronie zamachowców […].
We wczesnych godzinach popołudniowych 12 maja [1926 roku] dywizjon 1. [pułku szwoleżerów] dowodzony przez majora Strzeleckiego opanował od strony warszawskiej most Poniatowskiego, zwany wówczas Trzecim Mostem. W wieżyczkach ustawiono karabiny maszynowe, a z zatrzymanych wozów zrobiono prymitywną barykadę.
Rozmowa na moście
W tym czasie oba mosty znalazły się w rękach zamachowców. Ale przy warszawskim wylocie mostu Kierbedzia obsadzonym przez półbatalion 36. pułku Legii Akademickiej znajdował się oddział stojącego po stronie rządu 30. pp. Bez starcia wejście do Warszawy nie było możliwe. 1. pułk szwoleżerów obsadził most Poniatowskiego nieco na zachód od "ślimaka", ale nie zadał sobie trudu uchwycenia skrzyżowania Nowego Światu i Alej Jerozolimskich, co dopiero umożliwiłoby wejście oddziałów z Pragi do Warszawy. Dlatego też, gdy wierna rządowi Oficerska Szkoła Piechoty przybyła około 16.30 z zadaniem zablokowania Trzeciego Mostu, uczyniła to bez trudu.
Na moście był już prezydent Wojciechowski oczekujący na przybycie Piłsudskiego. Usunięto gromadzących się wokół prezydenta gapiów. O godzinie 17 z Pragi nadjechał samochód, z którego wysiadł Piłsudski. W towarzystwie m.in. Dreszera, Stamirowskiego i Wieniawy zbliżył się do prezydenta. Wojciechowski był inicjatorem tego spotkania, co mogło Piłsudskiego nastrajać optymistycznie. Wiedział, że Wojciechowski nie był zwolennikiem powołania gabinetu Witosa, miał prawo przypuszczać, że prezydent tylko czeka na pretekst, by pozbyć się niepopularnego rządu.
Demonstracja, której Piłsudski dokonał, była wprawdzie sprzeczna z konstytucją i obyczajami politycznymi, ale do tej chwili odbywała się bezkrwawo i można było uznać, że jest to spontaniczny odruch części armii rozgoryczonej prywatą i partyjniactwem. Ani Piłsudski, ani propaganda piłsudczykowska nie atakowali dotychczas Wojciechowskiego, co pozwalało sądzić, że porozumienie jest możliwe. Liczył też niewątpliwie Piłsudski na więzi dawnej przyjaźni.
Miała ta rozmowa zadecydować o celowości podjętych przez Piłsudskiego działań. Istnieje wiele sprzecznych wersji dotyczących jej przebiegu. Obaj rozmówcy stali tak, że nikt nie mógł tej rozmowy słyszeć. Najbardziej wiarygodna wydaje się notatka Wojciechowskiego sporządzona wkrótce po spotkaniu na Trzecim Moście. Prezydent stał przed kordonem Oficerskiej Szkoły Piechoty, gdy:
nadjechało auto z Piłsudskim i paru oficerami. Zbliżył się on sam do mnie, powitałem go słowami: stoję na straży honoru wojska polskiego – co widocznie wzburzyło go, gdyż uchwycił mnie za rękaw i zduszonym głosem powiedział – No, no! Tylko nie w ten sposób. – Strząsnąłem jego rękę i nie dopuszczając do dyskusji: – Reprezentuję tutaj Polskę, żądam dochodzenia swych pretensji na drodze legalnej, kategorycznej odpowiedzi na odezwę rządu.
_– Dla mnie droga legalna zamknięta – wyminął mnie i skierował się do stojącego o kilka kroków za mną szeregu żołnierzy. Zrozumiałem to jako chęć buntowania żołnierzy przeciwko rządowi w mojej obecności, dlatego idąc wzdłuż szeregu do swego samochodu, zawołałem: "Żołnierze, spełnijcie swój obowiązek". _
"Nie postrzelajcie się"
Piłsudski pozostał jeszcze po odjeździe Wojciechowskiego i usiłował namówić mjr. Porwita i kpt. Rzepeckiego, by przepuścili go do Warszawy. Spotkał się ze zdecydowaną odmową. Podobnie nie dało rezultatu apelowanie bezpośrednio do żołnierzy.
Marszałek odszedł od nas – wspomina ówczesny dowódca plutonu w OSP – cofając się parę kroków w tył do północnej balustrady wiaduktu. Oparł się o nią plecami i chwilę trwał w bezruchu zupełnie zgnębiony i blady. Po pewnym czasie jednak ocknął się i rzekł: »Zostawiam wam tu Wieniawę. Nie postrzelajcie się. Ja tu jeszcze do was wrócę«. Potem oddalił się, wsiadł do samochodu i odjechał ku Pradze.
Pozostawiony na moście Wieniawa został wkrótce zaaresztowany i przewieziony do więzienia na Dziką, skąd uwolniono go dopiero wieczorem. Około godziny 17.40 Oficerska Szkoła Piechoty przeszła do natarcia dochodząc mostem do „ślimaka”, a dołem do warszawskiego brzegu Wisły. Natarcie poszło w próżnię, bo zamachowcy wycofali się już na praski brzeg.
Do nacierających oddano jeden lub dwa strzały z praskiego brzegu. Nie wyrządziły one żadnej szkody, ale były to pierwsze strzały w zamachu majowym. Były zresztą chyba przypadkowe, skoro jeszcze około godziny 19 zamachowcy przepuścili bez strzału powracającą z Rembertowa Szkołę Podchorążych.
Z mostu Poniatowskiego Piłsudski pojechał do koszar 36. pp.
Marszałek – pisze [Kazimierz] Sawicki – był bardzo zmęczony i zatroskany. Widać było, że przebieg wypadków na moście i rozmowa z prezydentem Wojciechowskim nie poszła po jego myśli. Wszedł do mojej kancelarii, kazał zamknąć za sobą drzwi. Popatrzył na mnie swoim głębokim wzrokiem, jakiś czas milczał, po czym zaczął mówić z przerwami. Pierwsze jego słowa były: »Przyjechałem, chłopcze, do was. Most Poniatowskiego stracony… rozumiecie, stracony«, i dalej parokrotnie powtórzył to słowo.
Patrzył mi w oczy, dotykał guzika mojego munduru, kładł mi rękę na ramieniu. Spytał: »I cóż u was?«. Zameldowałem Komendantowi, że przejście przez most Kierbedzia jest wolne, że pół batalionu pułku zabezpiecza w rejonie Zjazdu wyjścia z mostu do Warszawy. Że wprawdzie oddział 30. pp zagradza mu drogę w kierunku Krakowskiego Przedmieścia, ale każdej chwili z całym 36. pułkiem mogę tam ruszyć, by drogę dalszą otworzyć. Zresztą droga bulwarami wzdłuż Wisły – do miasta – jest wolna.
_Na mój meldunek Komendant po namyśle odpowiedział: »Mylicie się, chłopcze, tak nie jest, przejścia do Warszawy nie macie«. Tłumaczyłem Komendantowi, że w sąsiedniej kancelarii jest telefon i połączenie z mjr. Korkozowiczem, dowódcą oddziału 36. pp, że Komendant osobiście może sprawdzić ścisłość moich słów. _
Na to Komendant po chwili namysłu, jakby z powątpiewaniem czy też ociąganiem się, odrzekł: »To niepotrzebne. Musicie tam jechać, osobiście, na własne oczy przekonać się, jak tam jest, wrócić i mnie powiedzieć. Weźcie mój samochód i jedźcie«. Odpowiedziałem: »Rozkaz, Komendancie«, ale następnie spytałem, jakie zadanie ponadto stawia mi Komendant, jakie mam dać dalsze instrukcje mjr. Korkozowiczowi na miejscu? Nie otrzymując odpowiedzi, powtórzyłem pytanie.
Marszałek był bardzo zmęczony i zatopiony w myślach, jakby nieobecny. Patrzył gdzieś w przestrzeń przez okno. Po chwili, jakby od niechcenia, powiedział: »Chciałbym dzisiaj móc być na Zamku. Jedźcie, a ja się tutaj położę i odpocznę«. Z pozostałym w pokoju mjr. Ziemskim Piłsudski, leżąc na kanapce, rozmawiał o korpusie Dowbora-Muśnickiego, jego szansach walki z Niemcami i położeniu.
Chwila zwątpienia?
Dość niezwykła była to rozmowa przywódcy zamachu, który zamiast organizować działanie, leżał na kanapce i z przygodnym rozmówcą snuł rozważania o historii. Wobec nieugiętej postawy prezydenta znalazł się bowiem Piłsudski w położeniu właściwie bez wyjścia. Był zbyt słaby, by walczyć, i nie był do walki przygotowany, a jednocześnie zaangażował się na tyle, że nie mógł już się wycofać.
Tak jak zawsze, gdy znajdował się w sytuacji szczególnie trudnej, gdy rozpadały się jego plany, gdy musiał nagle podejmować zasadnicze decyzje – załamał się. Podobnie jak w połowie sierpnia 1914 roku, kiedy zawaliły się plany odegrania samodzielnej roli politycznej, i jak w pierwszej dekadzie sierpnia 1920 roku, kiedy wydało się, że nie uda się powstrzymać odwrotu. Piłsudski – wbrew legendzie sławiącej jego stalowe nerwy – nie wytrzymywał zbyt silnych przeciążeń psychicznych.
Piłsudczycy byli w sytuacji o wiele odeń gorszej i nie mogli sobie pozwolić na załamanie. Piłsudski przegrywał bowiem grę polityczną i jedyne, co grozić mu mogło, to w najgorszym razie czasowe internowanie w Sulejówku. Wątpić należy, by rząd Witosa i prezydent zdecydowali się postawić przed sądem Pierwszego Marszałka Polski. Piłsudczycy natomiast spalili już za sobą wszystkie mosty. Nie mogli się wycofać, bo oznaczało to dla nich przekreślenie wszystkich planów życiowych – wyrzucenie z armii, odpowiedzialność za złamanie przysięgi, infamię.
W czasie gdy Piłsudski gawędził z majorem Ziemskim, dowództwo akcji przejął całkowicie gen. Orlicz-Dreszer, mając jako szefa sztabu podpułkownika Józefa Becka. Wówczas też wydane zostały rozkazy kierujące kolumnę rembertowską, która osiągnęła już most Poniatowskiego, na most Kierbedzia. Gdy idący na czele kolumny 22. pp zbliżał się do mostu Kierbedzia, na warszawskim brzegu doszło do krótkiego ostrego starcia.
Dowodzony przez mjr. Korkozowicza oddział 36. pp otrzymał od kapitana Szyca z 30. pp ultimatum, że jeśli się nie wycofa na Pragę, zostanie zaatakowany. Korkozowicz odmówił wycofania się i około godziny 18.30 wojska rządowe rozpoczęły atak wsparty ogniem działa ustawionego na placu Zamkowym i dwoma samochodami pancernymi.
Jeden z samochodów pancernych został uszkodzony ogniem broni maszynowej, a jego załoga zginęła od granatu, który rozerwał się w środku wozu. Poległ również dowódca działonu ppor. Olchowicz. Ciężko ranny został mjr Kłobukowski. Oddział mjr. Korkozowicza miał 11 zabitych i 28 rannych. Walka trwała kilkanaście minut i wojska rządowe wycofały się w głąb miasta. W tym czasie przeszły przez most Kierbedzia oddziały 22. pp.
Andrzej Garlicki - Historyk, publicysta profesor doktor habilitowany, wieloletni wykładowca Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Związany z paryską "Kulturą", a następnie z miesięcznikiem "Polityka". Autor monumentalnej pracy "Józef Piłsudski 1867-1935". Zmarł w 2013 roku.
Tekst stanowi fragment książki prof. Andrzeja Garlickiego „Józef Piłsudski 1867-1935”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy
Chcesz dowiedzieć się więcej o Piłsudskim? Na łamach portalu TwojaHistoria.pl przeczytasz również o tym czy przed śmiercią Marszałek postradał zmysły.