Nowa wojna na Bliskim Wschodzie wisi w powietrzu. Mają plan potencjalnej inwazji
Wzrasta napięcie na granicy izraelsko-libańskiej. W minionym tygodniu izraelskie dowództwo zatwierdziło plan operacyjny na wypadek inwazji na Liban, a na granicę zaczęto przerzucać dodatkowe oddziały wojska. Premier Benjmin Netanjahu twierdzi, że chce uniknąć wojny, ale jednocześnie demonstracyjnie oświadcza, że Izrael jest gotów do walki na wielu frontach - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek.
Amerykanie uważają, że ryzyko inwazji jest realne i próbują mediować między Izraelem a Hezbolahem, jednocześnie przestrzegając, że inwazja na Liban może doprowadzić do szerszej regionalnej wojny z siłami proirańskimi na Bliskim Wschodzie.
Strefa Gazy a Hezbollah
Sytuacja na granicy izraelsko-libańskiej jest nierozerwalnie związana z tym, co dzieje się w Strefie Gazy. Libański Hezbollah, podobnie jak inne proirańskie ugrupowania wchodzące w skład tzw. Osi Oporu, wyraził poparcie dla ataku Hamasu na Izrael z października 2023 roku. W efekcie, gdy izraelska armia wkroczyła do Strefy Gazy, Hezbollah otworzył "drugi front" wymierzony w Izrael. Od tego czasu bojownicy Hezbollahu regularnie ostrzeliwują północny Izrael, atakują nadgraniczne posterunki, bazy wojskowe oraz stanowiska obrony przeciwlotniczej.
W wyniku działań Hezbollahu aż 60 tys. Izraelczyków musiało zostać ewakuowanych ze strefy przygranicznej na południe kraju, co jest dużym problemem politycznym dla premiera Netanjahu.
Izraelskie dowództwo zdawało sobie sprawę z tego, jakim problemem może być Hezbollah. Już w październiku 2023 roku, zanim jeszcze pierwsze izraelskie oddziały wkroczyły do Strefy Gazy, minister obrony Izraela, Jo'aw Galant, proponował przeprowadzenie prewencyjnego uderzenia na południowy Liban i zniszczenie ofensywnych zdolności Hezbollahu. Galant liczył, że amerykańskie lotnictwo mogłoby pomóc w realizacji tego planu. Jednak Amerykanie ostro sprzeciwili się idei prewencyjnego ataku i ostatecznie ten plan upadł, a izraelska armia nadała priorytet działaniom w Strefie Gazy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Moment ataku na grecki kontenerowiec. Nagranie z Morza Czerwonego
Przez osiem miesięcy walk o Strefę Gazy Izraelczycy prowadzili równoległą wojnę na północy kraju, próbując położyć kres atakom Hezbollahu. Przy pomocy artylerii i lotnictwa niszczono bazy i centra zaopatrzeniowe Hezbollahu. Atakowano również syryjskie lotniska wykorzystywane do przerzutu irańskiego sprzętu do Libanu. Izrael wyeliminował ponad 300 bojowników Hezbollahu, w tym wielu wysokich rangą członków organizacji. Jednak izraelskie działania nie tylko nie powstrzymały kolejnych ataków Hezbollahu, ale wręcz zachęciły bojowników Hassana Nasrallaha do jeszcze większej eskalacji. Przykładowo, gdy 11 czerwca w izraelskim nalocie zginął Taleb Abdallah (jeden z "oficerów" Hezbollahu), organizacja wystrzeliła ponad 200 rakiet w kierunku Izraela.
Izraelskie dowództwo prawdopodobnie już wiele tygodni temu doszło do wniosku, że dotychczasowe działania nie uspokoją sytuacji na granicy izraelsko-libańskiej. Dopiero teraz pojawiała się jednak możliwość wdrożenia "nowych rozwiązań".
W minionym tygodniu izraelskie dowództwo zaakceptowało plan potencjalnej inwazji na południowy Liban. Premier Netanjahu oświadczył natomiast, że "intensywna faza" wojny w Strefie Gazy dobiega końca i już wkrótce izraelska armia (IDF) przejdzie do tzw. Fazy C, która będzie oznaczała wycofanie części wojsk z palestyńskiej enklawy i skupienie się na nalotach i rajdach wymierzonych w Hamas. Netanjahu poinformował, że w ten sposób zluzowane zostaną tysiące izraelskich żołnierzy, którzy zostaną wysłani na północ, do walki z Hezbollahem. Izraelski plan zakłada zmuszenie Hezbollahu do wycofania się za rzekę Litani, a zatem ok. 25 km od granicy.
Netanjahu co prawda stwierdził, że wolałby uniknąć otwartej wojny z Hezbollahem, jednak ostrzegł, że Izrael jest przygotowany na każdy scenariusz.
Uratować pokój
Amerykanie uważają, że ryzyko izraelskiej inwazji na Liban jest bardzo duże. Ich zdaniem taka operacja mogłaby doprowadzić do szerszej regionalnej wojny, w którą szybko zaangażowałyby się inne proirańskie ugrupowania w regionie. Taka "pełzająca wojna" zresztą de facto trwa już teraz (vide blokada cieśniny Bab al Mandab przez jemeńskich Huti czy ataki na siły USA w Iraku). Chodzi o to, aby ta "pełzająca wojna" nie przekształciła się w pełnoskalowy konflikt. Jak napięta jest sytuacja w regionie dobrze widać było w kwietniu, gdy Izrael zaatakował irański konsulat w Syrii, a Iran odpowiedział ostrzałem Izraela.
Amerykanie wątpią w szybkie zwycięstwo Izraela w przypadku inwazji na Liban i obawiają się, że w wojnę szybko zostałyby wciągnięte również same Stany Zjednoczone. Dlatego Waszyngton prowadzi intensywne mediacje między Izraelem a Hezbollahem, które mają pomóc uniknąć "najgorszego scenariusza". Twarzą tych rozmów jest Amos Hochstein, specjalny wysłannik prezydenta Bidena. Amerykanie proponują, aby Hezbollah wycofał swoje siły na odległość 7 km od granicy, w zamian za co Izrael miałby zaprzestać wojskowych lotów nad Libanem i zgodzić się na rozmowy w sprawie kilku spornych terytoriów na granicy.
Amerykańska propozycja wydaje się wyważona, jednak ani Izrael, ani Hezbollah nie są usatysfakcjonowane takim rozwiązaniem. Hezbollah twierdzi, że priorytetem jest pomoc Palestyńczykom. Powtarza, że nie zaprzestanie ataków, dopóki Izrael nie zakończy swojej agresji wobec Strefy Gazy. Izraelczycy także niechętnie patrzą na amerykańskie propozycje. Obóz premiera Netanjahu zdaje się uważać, że przyjęcie tych warunków oznaczałoby przyznanie się do porażki i "kapitulację" wobec Hezbollahu, co fatalnie mogłoby się odbić na notowaniach Netanjahu wśród prawicowych wyborców. Wydaje się zatem, że amerykańskie mediacje zakończą się fiaskiem.
Konfrontacja jest nieunikniona?
Wojskowi analitycy wskazują, że ewentualna inwazja na Liban będzie bardzo ryzykowna. Hezbollah to bowiem przeciwnik dużo groźniejszy niż palestyński Hamas. O tym, jak trudna jest walka z Hezbollahem, izraelska armia przekonała się już w 2006 roku, gdy również wkroczyła na terytorium Libanu. Wojna trwała 34 dni, jednak nie wyłoniła zdecydowanego zwycięzcy, a obie strony ogłosiły sukces. Od tamtego czasu Hezbollah wyraźnie urósł w siłę, zwiększając zarówno liczbę bojowników, jak i rozbudowując swój arsenał. Szacuje się, że obecnie Hezbollah dysponuje łącznie ok. 150 tys. pocisków różnego typu: zaczynając od pocisków artyleryjskich, przez przeciwpancerne i przeciwlotnicze po pociski przeciwokrętowe. Ponadto wielu członków Hezbollahu to zaprawieni w boju weterani wojny domowej w Syrii, gdzie walczyli po stronie Baszara Assada.
W obecnej sytuacji militarnej, Izrael nie ma większych szans na odniesienie szybkiego zwycięstwa nad Hezbollahem. Dużo bardziej prawdopodobny jest scenariusz, w którym wkroczenie do Libanu doprowadzi do długiej wojny na wyniszczenie. Taki rozwój wydarzeń byłby bardzo niekorzystny z perspektywy Izraela, który mimo ośmiu miesięcy walk o Strefę Gazy, nie był w stanie całkowicie rozbić Hamasu. Atakując Hezbollah, Izrael prowadziłby zatem wojnę na kilku frontach i na żadnym z nich nie miałby jednoznacznej przewagi. Nie bez powodu emerytowani izraelscy wojskowi ostrzegają, że wkroczenie do Libanu, to "przepis" na permanentną wojnę.
Izraelscy komentatorzy zwracają również uwagę, że Hezbollah nie będzie bronił się w samotności. Hezbollah to "perła w koronie" Osi Oporu - sieci proirańskich bojówek na Bliskim Wschodzie. Iran nie będzie biernie przyglądał się izraelskiemu atakowi na Hezbollah i wykorzysta wszelkie możliwe środki, aby odciągnąć część izraelskiej armii od Libanu. Irańczycy mają w tym zakresie ogromny wachlarz możliwości: zaczynając od uaktywnienia proirańskich milicji w Syrii, zwiększenia dostaw dla Hezbollahu czy nawet - choć to akurat mało prawdopodobne - bezpośrednio angażując się do walki np. przeprowadzając kolejny demonstracyjny atak z powietrza na Izrael, tak jak w kwietniu.
Netanjahu - jako najdłużej urzędujący premier w historii Izraela - najpewniej zdaje sobie sprawę z tego, jak ryzykowne może być wkroczenie do Libanu i liczy, że samo ryzyko inwazji odstraszy Hezbollah i zmusi bojowników Nasrallaha do wstrzymania ataków.
Takie kalkulacje mogą się jednak okazać błędne. Hezbollah jest bowiem pewien, że to on wygrywa obecną konfrontację i wątpliwe, aby groźby - nawet groźby inwazji - odniosły jakikolwiek skutek. Taki stan rzeczy przybliża nas zatem do konfrontacji i nowej wojny. Istnieje duże ryzyko, że w najbliższych tygodniach sytuacja na granicy wymknie się premierowi z rąk i inwazja na południowy Liban będzie nie tyle "opcją", co po prostu "koniecznością".
Tomasz Rydelek, Puls Lewantu
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Sekcja komentarzy coraz częściej staje się celem farm trolli. Dlatego, w poczuciu odpowiedzialności za ochronę przed dezinformacją, zdecydowaliśmy się wyłączyć możliwość komentowania pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski