W obronie druzów czy dla własnych interesów? Izrael bombarduje Syrię i buduje strefę wpływów
W minionym tygodniu Izrael przeprowadził serię nalotów na południową Syrię. To konsekwencja starć, do których doszło w prowincji Suwajda między druzami a beduinami i siłami rządowymi. Premier Netanjahu oświadczył, że nie pozwoli na masakry ludności cywilnej i zrobi wszystko, by chronić druzyjską mniejszość. Działania Izraela mają jednak niewiele wspólnego z interwencją humanitarną pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek.
Od upadku Asada w grudniu 2024 r. Netanjahu konsekwentnie dąży do utworzenia w południowej Syrii izraelskiej strefy wpływów, opartej właśnie na społeczności druzyjskiej. Najnowsze starcia w Suwajdzie mogą znacząco przybliżyć go do realizacji swojego celu.
Operacja "Strzała Baszanu"
Gdy w grudniu 2024 r. upadek Asada był już przypieczętowany, a wojska rebeliantów wkraczały do Damaszku, premier Netanjahu wydał rozkaz do rozpoczęcia operacji o kryptonimie "Strzała Baszanu". Izraelskie lotnictwo zniszczyło syryjską obronę przeciwlotniczą i ciężki sprzęt jaki pozostał po armii Asada. Jednocześnie izraelska armia przekroczyła granicę i zaczęła zajmować syryjskie wioski i miasteczka sąsiadujące z okupowanymi Wzgórzami Golan. Premier Netanjahu oświadczył, że jednym z celów tej operacji jest demilitaryzacja południowej Syrii oraz utworzenie na jej terytorium izraelskiej strefy buforowej.
Narzędziem w realizacji celów premiera Netanjahu miało być zawiązanie sojuszu z druzami, zamieszkującymi po syryjskiej stronie granicy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Mnóstwo pieniędzy". Gen. Kraszewski o polskiej produkcji dronów
Druzowie to mniejszość etniczno-religijna, która zamieszkuje Syrię, Izrael i Liban. Choć ich religia wyrosła na gruncie islamu szyickiego, to sami druzowie nie uważają się za muzułmanów. Druzowie, którzy mieszkają na terenie Izraela, są bardzo zintegrowani z resztą społeczeństwa: uznają państwo Izrael oraz służą w izraelskich siłach zbrojnych. Premier Netanjahu chciałby przenieść ten model współpracy izraelsko-druzyjskiej również na teren południowej Syrii.
Sojusz z syryjskimi druzami zdaje się tym bardziej kuszący, że druzowie zamieszkują w zwartych skupiskach. Prowincja Suwajda, na granicy z Jordanią, jest w 90 procentach zamieszkała przez druzów. Co jeszcze ważniejsze - mimo miesięcy negocjacji - druzowie nadal nie podpisali finalnego porozumienia z rządem centralnym w Damaszku, a faktyczną kontrolę w Suwajdzie nadal sprawują lokalne druzyjskie oddziały, a nie policja czy wojsko.
Wypracowanie sojuszu z syryjskimi druzami okazało się jednak niezwykle trudne. Mimo tego, że od grudnia 2024 r. doszło do kilku epizodów walk między druzami a siłami rządowymi, to za każdym razem druzyjscy przywódcy odrzucali izraelską pomoc i podkreślali nienaruszalność terytorialną Syrii. Sytuacja uległa jednak radykalnej zmianie w ostatnim tygodniu, gdy walki wybuchły na nowo i przybrały wyjątkowo krwawy charakter.
Południe we krwi
Najnowsze starcia w Suwajdzie rozpoczęły się 11 lipca. Tego dnia, na głównej drodze łączącej Suwajdę z Damaszkiem, grupa beduinów napadła na druzyjskiego kupca. Ten mały incydent wystarczył, aby druzowie i beduini skoczyli sobie do gardeł. W kilka dni później przez prowincję przetoczyła się fala porwań i potyczek zbrojnych.
Sytuacja szybko eskalowała. Beduini zaczęli ściągać plemienne posiłki z sąsiednich prowincji i wdzierać się do druzyjskich wiosek i miasteczek. W całej prowincji zaczęło dochodzić do regularnych bitew i masakr ludności cywilnej.
Rząd w Damaszku postanowił wykorzystać chaos, jaki zapanował w Suwajdzie i wprowadzić do prowincji wojska rządowe. Negocjacje z druzami trwają od miesięcy, a ich końca nadal nie widać. Walki w Suwajdzie zdawały się zatem okazją do siłowego podporządkowania sobie prowincji.
Druzowie nie uznali jednak wojsk rządowych za rozjemców, lecz za sojuszników beduinów i zaczęli walczyć również z nimi. Dodatkowo wejście wojsk rządowych do Suwajdy spowodowało również, że do gry włączył się jeszcze jeden gracz - premier Netanjahu. Izraelskie lotnictwo zaczęło bombardować syryjskie wojska rządowe operujące na terenie Suwajdy. 16 lipca Izraelczycy zbombardowali zaś budynek ministerstwa obrony narodowej i sztabu generalnego w Damaszku.
Izraelskie działania spotkały się entuzjastyczną reakcją części druzów m.in. stronników Szejka Hikmata al-Hidżriego - jednego z głównych przywódców syryjskich druzów, który zwrócił się do premiera Netanjahu i prezydenta Trumpa o pomoc w obronie Suwajdy.
Jeszcze 16 lipca, tego samego dnia gdy Izrael rozpoczął intensywne bombardowania południowej Syrii, rząd w Damaszku - w porozumieniu ze starszyzną plemienną - ogłosił zawieszenie broni. W kolejnych dniach nadal dochodziło jednak do krwawych bitew. Rząd w Damaszku zrzucił za to winę na szejka Hidżriego, który wezwał swoich stronników do kontynuowania walk dopóki cała Suwajda nie zostanie wyzwolona. Sytuacja zaczęła się uspokajać dopiero z soboty na niedzielę 19/20 lipca, gdy beduińscy bojownicy zaczęli wycofywać się z Suwajdy, a Izrael wstrzymał swoje naloty.
Walki w Suwajdzie nie trwały nawet tygodnia, jednak - według wstępnych szacunków - mogło w nich zginąć aż 900 osób. To w dużym stopniu efekt masakr ludności cywilnej, której dopuszczały się wszystkie walczące strony. Wstępne informacje sugerują, że najbardziej brutalne były wojska rządowe - może to być prawda, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak liczne były masakry cywilów przez armię w marcu 2025 r., gdy Damaszek tłumił bunt alawitów na wybrzeżu.
Kto wygrał?
Nie wiadomo, jak trwałe okaże się obecne zawieszenie broni - tym bardziej, że główne powody konfliktu pozostają nierozstrzygnięte. Damaszek nadal nie jest w stanie podporządkować sobie Suwajdy i nic nie wskazuje, aby zmieniło się to w najbliższej przyszłości. Jest to nie tylko konsekwencją postawy Izraela, ale również szejka Hidżriego.
Zgodnie z obecnie obowiązującym zawieszeniem broni, Izrael zgodził się na wejście sił syryjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych na teren Suwajdy na 48 godzin, aby działać jako rozjemcy między druzami a beduinami. Jednak bojownicy szejka Hidżriego zablokowali drogi i nie pozwolili na wjazd do prowincji żadnych sił rządowych.
Kilka dni walk doprowadziło również do istotnych zmian w dynamice wewnętrznych rozgrywek między druzami. Przed lipcowymi starciami, druzowie byli podzieleni, a cześć ich przywódców jak np. Laith al-Balous opowiadała się za kompromisem z Damaszkiem. Obecnie żaden kompromis zdaje się nie wchodzić już w grę. Umiarkowani przywódcy jak Balous, zostali zepchnięci na margines, a ich dawni stronnicy przeszli na stronę "partii wojny". W efekcie pozycja szejka Hidżriego uległa znacznemu wzmocnieniu.
Sukces odniósł również premier Netanjahu, który - swoją interwencją - upokorzył rząd w Damaszku i pokazał, że to on "rozdaje karty" w południowej Syrii. Wzmocnienie pozycji szejka Hidżriego również działa na korzyść Izraela - Hidżri był bowiem jednym z nielicznych przywódców druzów, który odważył się zwrócić do Izraela o pomoc. Może być to wstępem do szerszej współpracy w przyszłości. Choć do stworzenia izraelskiego protektoratu w południowej Syrii jeszcze daleka droga, to można pokusić się o stwierdzenie, że Netanjahu właśnie wykonał istotny krok w tym kierunku.
Z takiego obrotu spraw niezadowolony może być nie tylko Damaszek, ale również Waszyngton. Prezydent Trump - podczas swojej majowej wizyty na Bliskim Wschodzie - spotkał się z prezydentem Ahmedem Asz Szarą (za którego głowę Amerykanie oferowali jeszcze niedawno 10 mln dolarów) i zniósł sankcje z Syrii. Jednocześnie Trump zaczął zachęcać Szarę i Netanjahu do normalizacji relacji. Wmieszanie się przez Izrael w walki o Suwajdę zdaje się przekreślać starania Trumpa i być kolejnym dowodem na "szorstką przyjaźń", jaka łączy izraelskiego premiera z amerykańskim prezydentem.
Los Suwajdy pozostaje niepewny, ale jedno staje się coraz bardziej oczywiste: izraelska obecność w południowej Syrii nie będzie ani tymczasowa, ani ograniczona. Premier Netanjahu wciąż gra o długoterminową i rozległą obecność wojskową po syryjskiej stronie granicy. Niezdolność Damaszku do osiągnięcia porozumienia z druzami tylko wzmacnia jego pozycję i dostarcza kolejnych argumentów uzasadniających dalszą izraelską interwencję.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Rydelek, Puls Lewantu