S. Koziej: wpadamy coraz głębiej w afgańską pułapkę
Z Afganistanu napływają coraz bardziej niepokojące wieści. Dotychczasowa strategia, bazująca głównie na operacjach militarnych, zawodzi. Nie udało się przez ostatnie lata spacyfikować tamtejszego kryzysu. Mało tego – kryzys ten nasila się: szybciej wzmaga się aktywność sił rebelianckich, niż przybywa sił rządowych. Rosną straty po obydwu stronach.
Nowy prezydent amerykański zamierza, a raczej wręcz zmuszony jest, przynajmniej przez pewien czas kontynuować dotychczasową militarno-centryczną strategię i zwiększa radykalnie liczebność swych wojsk w tym kraju. Trudno jednak oczekiwać, iż przyniesie to rozstrzygnięcie kryzysu. Militarnie wygrać wojny przeciwpartyzanckiej w Afganistanie się nie da. Siłą można jedynie bezterminowo i bardzo dużym kosztem trzymać ten kryzys pod kontrolą. Ale oczywiście byłaby to strategia beznadziei – kto zaaprobuje bezterminowe ponoszenie coraz większych kosztów?
Nadzieję na przełom można łączyć co najwyżej z przygotowywaną przez sekretarz H. Clinton międzynarodową konferencją z udziałem wszystkich podmiotów zainteresowanych sprawą afgańską. Szkoda tylko, że Amerykanie organizują ją dopiero teraz, a nie kilka lat temu. Jeśli jednak tam pojawi się zbiorowa, globalna wola pozamilitarnego zaangażowania świata w stabilizację, przekształcanie i rozwój Afganistanu, wtedy strategia zwiększonego militarnego wysiłku na rzecz przygotowania warunków i następnie osłony owego zaangażowania pozamilitarnego mogłaby mieć sens. Tylko wtedy udałoby się przejść do strategii uniwersalnej – jak ostatnio się mówi: „comprehensive strategy” – w której operacje wojskowe byłyby tylko jedną z części większej całości. Jeśli natomiast konferencja Pani Clinton zakończy się fiaskiem, strategia zwiększonej obecności wojskowej zawiśnie w próżni. Nie będzie miała swego racjonalnego celu i sensu.
Najgorsze w tym jest to, że, niestety, nie można być zbytnim optymistą, co do praktycznych rezultatów tej konferencji. Najprawdopodobniej owej woli nie uda się uzyskać. Nie widać dzisiaj za bardzo chętnych do zaoferowania swych pozamilitarnych usług i zasobów na rzecz Afganistanu. I dlatego należy raczej już dzisiaj szukać wyjścia z tej strategicznej pułapki, w jakiej znalazło się NATO w Afganistanie i my razem z sojuszem. Sądzę, że przy braku nadziei na pozamilitarne zaangażowanie świata trzeba w pierwszej kolejności pomyśleć o zmianie dotychczasowej ambitnej i maksymalistycznej strategii wojskowego wymuszania bezpieczeństwa wewnątrz Afganistanu na strategię ograniczoną do zewnętrznej osłony (oczywiście - aktywnej, jeśli potrzeba) przed rozlewaniem się zagrożeń poza region afgańsko-pakistański. Sprawy bezpieczeństwa wewnętrznego pozostawić miejscowym. W następnej kolejności trzeba po prostu przygotowywać ratunkową strategię wyjścia, aby nie ponieść militarnej klęski wewnątrz Afganistanu. Lepiej
minimalizować swoje zaangażowanie zawczasu i wychodzić stamtąd na własnych warunkach, niż być do tego zmuszonym przez negatywny rozwój sytuacji (przykład Wietnamu powinien być tu pouczający).
W tym świetle należałoby też spojrzeć na problem naszego kontyngentu w Afganistanie. Zanosi się na to, że będzie on bardziej zagrożony i jeszcze do tego będzie musiał wykonywać dodatkowe zadania w ramach planowanej przez Amerykanów wiosenno-letniej ofensywy przeciwpartyzanckiej. Jeśli dowódca wyższego szczebla (w tym wypadku sojuszniczy) stawia zwiększone zadania, to jego pierwszym obowiązkiem jest operacyjnie zabezpieczyć ich wykonanie. Oznacza to, że jeśli polski kontyngent w ramach amerykańskiego nowego planu operacyjnego ma mieć powiększone zadania bojowe w trudniejszych warunkach, to powinien być albo wzmocniony przez siły ze szczebla nadrzędnego (amerykańskie), albo obszar jego działania powinien być odpowiednio zmniejszony (to jest klasyka planowania operacyjnego). Tego powinniśmy bezwzględnie oczekiwać od nadrzędnego dowódcy sojuszniczego, jeśli planuje z naszym udziałem lub w strefie naszego działania prowadzić operację zaczepną na większą skalę. Dopiero jeśli tego z jakichś względów nie udałoby się
wyegzekwować, należy oczywiście podjąć własne dodatkowe działania w interesie bezpieczeństwa polskich żołnierzy, w tym np. wysłać tam siły z planowanego odwodu strategicznego. Ale to powinno być działanie ostateczne, a nie nasze ochotnicze zgłaszanie się już zawczasu. Tym bardziej, że wysyłanie coraz to więcej żołnierzy – to grzęźnięcie coraz głębiej w pułapce afgańskiej. Tego powinniśmy się wystrzegać za wszelką cenę.
Odnoszę wrażenie, że wykazujemy (zarówno BBN, jak i MON) niepotrzebnie wyprzedzającą aktywność, głośno i publicznie ogłaszając zwiększanie liczebności naszego kontyngentu i poprzez to niejako „zdejmując” odpowiedzialność operacyjną z dowódców sojuszniczych na miejscu. Chyba że już wcześniej otrzymaliśmy od nich odpowiedź odrzucającą lub ignorującą nasze oczekiwania i propozycje w tym względzie. Ale to dawałoby nie najlepsze świadectwo standardom kolektywnego prowadzenia sojuszniczych operacji, albo naszej determinacji w pilnowaniu i egzekwowaniu swoich uprawnień w ramach wspólnych działań.
Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski