PolskaS. Koziej dla WP: minister Klich mija się z prawdą

S. Koziej dla WP: minister Klich mija się z prawdą

W ubiegłym roku pracując w MON z pewnym zdziwieniem skonstatowałem, że między moim doradzaniem a praktyką działania ministra zaczynają narastać coraz większe, wręcz fundamentalne rozbieżności. Ze zdziwieniem – bo uprzednio nasze poglądy były w większości zgodne. W tej sytuacji za naturalne uznałem złożenie dymisji. Szef nie musi uwzględniać opinii swojego doradcy. Ale ja z kolei nie mogłem co innego pisać, mówić, wykładać swoim studentom, a co innego firmować swoim nazwiskiem jako doradcy decydenta. Dlatego najzwyczajniej podziękowałem za pracę.

03.03.2009 | aktual.: 03.03.2009 17:02

Tymczasem w ostatnich miesiącach Pan Minister B. Klich zupełnie niespodziewanie zaczął przedstawiać całkowicie inną wersję, dając do zrozumienia, że jako przeciwnik pomysłów ministra zostałem po prostu zwolniony z MON. To nieprawda. Fakty można łatwo sprawdzić w biurze MON. Pan Minister mija się z prawdą. W różnych publicznych wypowiedziach konsekwentnie powtarzał tę nieprawdziwą tezę, szastając przy okazji moim nazwiskiem w negatywnych kontekstach. Przedstawiał się np. jako obrońca wojska przed tymi, „… którzy chcieli rozmontować polskie siły zbrojne, twierdząc, że potrzebujemy 80–90-tysięcznej armii. Jeden z koryfeuszy takiego poglądu, profesor Stanisław Koziej, musiał się rozstać z tego powodu z MON” („Polska Zbrojna”, nr 51–52, 2008 r.).

Pomijam już fakt, że nie jest najszlachetniejszą formułą wypowiedzi publicznej przypisywanie oponentowi złych intencji (rozmontowanie polskich sił zbrojnych!!!). Ważniejsze jest to, z jakiego rzeczywiście powodu rozstałem się z MON. Prawie w każdej sprawie, a nie tylko w sprawie wielkości sił zbrojnych, co sugeruje Pan Minister, różniliśmy się bardzo poważnie. Wymienię tylko hasłowo najważniejsze: koncepcja pospiesznej profesjonalizacji, w tym niedocenianie jakości na rzecz wielkości wojska, obniżenie procentowego wskaźnika nakładów na modernizację techniczną; system kierowania i dowodzenia, w tym rola w nim Sztabu Generalnego; zmiany dyslokacji dowództw, w tym przeniesienie Dowództwa Wojsk Specjalnych do Krakowa; reorganizacja MON, w tym relacje między Sztabem Generalnym i strukturami cywilnymi; szkolnictwo wojskowe, w tym uchylanie się od jego konsolidacji i nieszczęsny pomysł „licencjalizacji” kadry oficerskiej; zaniechanie prac nad Strategicznym Przeglądem Bezpieczeństwa Narodowego, bardzo potrzebnym
przedsięwzięciem strategicznym z punktu widzenia budowy zintegrowanego systemu bezpieczeństwa państwa, a także zaniechanie prac nad strategią wojskową.

Poglądy w tych kwestiach przedstawiałem w licznych publikacjach, notatkach, opiniach i ekspertyzach przedkładanych ministrowi. Niestety niewiele z nich wynikało. Dlatego za lepsze uznałem odejście z MON. Do pewnego czasu wydawało się, że – mimo jawnych różnic merytorycznych – będzie ono normalne, cywilizowane, kulturalne. Ale niespodziewanie spotykam się nie tylko z krytyką moich poglądów merytorycznych (co oczywiście jest zupełnie normalne), ale także z dezawuowaniem mojej osoby poprzez przypisywanie mi złych intencji. Pan Minister uznał za stosowne nie tylko publicznie pouczać w sprawach wojska, ale także publicznie karcić oponentów.

Nie reagowałem na to wcześniej, ponieważ nie chciałem wdawać się w tego typu personalne wycieczki i przepychanki. Ale Pan Minister kontynuuje swoje opowieści. Nawet teraz, gdy rzeczywistość obala po kolei różne ministerialne pomysły i założenia, które odradzałem w ubiegłym roku. Oto w ubiegłotygodniowej „Gazecie Wyborczej” na pytanie dziennikarzy o liczebność sił zbrojnych Pan Minister odpowiada: „Prawdopodobnie nie stać nas będzie na te 120 tys. Ale jestem do tej liczby przekonany. I nie zgadzam się z tymi, którzy mówią, że taka armia jest zbyt liczna. Dlatego rozstałem się z gen. Koziejem, który twierdził, że wystarczy 90 tys. Dlatego też gen. Ojrzanowskiego posłałem do Norfolk”. Otóż znowu to samo i znowu muszę sprostować: to nie minister się ze mną rozstał, tylko ja rozstałem się z ministrem. Co do mojego poglądu na liczebność armii zawodowej nadal podtrzymuję opinię, że aby mieć dobrą jakościowo armię (wyposażaną sukcesywnie w coraz nowocześniejsze uzbrojenie, intensywnie szkolącą się, przyjmującą w
swoje szeregi ostro wyselekcjonowanych kandydatów spośród szerokiego grona ochotników), nie stać nas na większą etatowo niż 90 tys. w czasie pokoju i 120 tys. na wypadek kryzysu. Jestem przekonany, że rzeczywistość potwierdzi taką ocenę.

A przy okazji: może warto jednak byłoby naprawić błąd i przeprosić Pana gen. Ojrzanowskiego (byłego szefa Departamentu Transformacji w MON), który jak przystało na rasowego analityka strategicznego (to rzadki rarytas) miał odwagę przedstawiać krytyczne oceny oraz inne poglądy i propozycje, niż tylko te oczekiwane? Nawiasem mówiąc, wysyłanie kogoś do najwyższego dowództwa strategicznego NATO za karę i to jeszcze wysyłanie akurat do Dowództwa Transformacyjnego kogoś, kto rzekomo tak „śmiertelnie” błądził właśnie w sprawach transformacji sił zbrojnych, to kuriozalna praktyka, której raczej należałoby się wstydzić, a nie chwalić się nią publicznie.

Kończąc - doradzałbym, teraz już gratis, aby w sytuacji, gdy trzeba wycofywać się z własnych nieracjonalnych pomysłów, robić to w dobrym stylu. Próby promowania własnej osoby kosztem dezawuowania innych to droga donikąd, to rozmienianie się na drobne.

Gen. Stanisław Koziej specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)