PolskaRzeczpospolita

Rzeczpospolita

Rzeczpospolita - Patologiczna forma protestu

Podczas niedzielnego wieczoru wyborczego któryś z komentatorów zauważył z masochistyczną pychą, że nigdy jeszcze w ostatnich latach w naszym regionie Europy rządząca formacja nie została wyeliminowana z nowego parlamentu. Otóż coś takiego zdarzyło się w listopadzie ub.r. w Rumunii. Z podobnych powodów, w podobny sposób, w podobnych okolicznościach jak dziś w Polsce - pisze w Rzeczpospolitej Bogumił Luft.

Z analizy tych podobieństw wypływają wnioski dotyczące procesów politycznych zachodzących w naszej części kontynentu.

Do końca 2000 r. Rumunią rządziła przez cztery lata koalicja złożona przede wszystkim z Rumuńskiej Konwencji Demokratycznej (CDR), będącej konglomeratem ugrupowań centroprawicowych, pod kierownictwem dominującej wśród nich chadeckiej Narodowej Partii Chłopskiej (PNT-cd), oraz z lewicowo-liberalnej Partii Demokratycznej (PD).

W końcu listopada ub.r. dominująca w rządzie CDR, którą cztery lata wcześniej poparła - jak AWS - jedna trzecia wyborców, przekroczyła wprawdzie o włos pięcioprocentowy próg dla partii, ale będąc koalicją - bo nie udało się jej dogadać co do utworzenia jednolitej formacji - do parlamentu nie weszła. Weszła doń, choć z trudem, współrządząca PD, ale tylko z powodu wyjątkowej popularności jednego z jej liderów, burmistrza Bukaresztu Traiana Basescu.

Wygrali postkomuniści występujący w koalicji z małą partią socjaldemokratyczną o antykomunistycznym rodowodzie. Nie zdobyli jednak absolutnej większości i utworzyli rząd mniejszościowy wsparty przez demokratów z PD i liberałów z Narodowej Partii Liberalnej (PNL), którzy w łącznej sile pięćdziesięciu kilku deputowanych dzierżą z dumą sztandar centrum i centroprawicy w obecnym rumuńskim parlamencie. Kilka miesięcy wcześniej liberałowie opuścili tonący okręt CDR.

Najgroźniejszym wydarzeniem rumuńskich wyborów było jednak pojawienie się w parlamencie silnego, populistycznego i antyeuropejskiego ruchu, Partii Wielkiej Rumunii, której lider Corneli Vadim Tudor był od lat enfant terrible rumuńskiej polityki. Brutalnie ubliżał politykom wszystkich innych frakcji, kreując się na trybuna tych, których przemiany polityczne i gospodarcze, zachodzące również w Rumunii, pozostawiły na marginesie.

Współorganizował w 1999 r. ostatnie "mineriady", marsze górników na Bukareszt, tym razem siłą rozbite przez policję. Sam nie znalazł się w więzieniu, choć można by dopatrywać się podstaw ku temu. Teraz jest przywódcą drugiej partii w parlamencie.

Nie od dziś znający Polskę dziennikarze i politycy rumuńscy nazywają Andrzeja Leppera "polskim Vadimem". Do ostatniej niedzieli można się było z tego śmiać. Teraz już nie.

Sukcesy Leppera i Vadima to tylko patologiczna wersja szerszego zjawiska, jakim jest poszukiwanie przez środkowo- i wschodnioeuropejskich wyborców jakiejś "trzeciej drogi". To patologiczna forma protestu przeciw niskiej jakości zbyt wielu polityków, korupcji, arogancji władzy, egoizmowi tych, którym się udało.

Przy głębokich różnicach dzielących oba kraje (choć nieco wyolbrzymionych w oczach Polaków poprawiających sobie samopoczucie pogardą wobec Rumunów), stają one przed ostateczną dramatyczną próbą sprostania kryteriom przynależności do cywilizowanego świata Zachodu. Rzecz dzieje się w coraz mniej sprzyjającym otoczeniu międzynarodowym. Jeśli w tej sytuacji zasadnicza część polskiej klasy politycznej nie zapewni krajowi odpowiedzialnych rządów, to porównywanie Polski do Rumunii stanie się coraz bardziej aktualne, co nie będzie dobrą wiadomością ani dla Polski, ani nawet dla Rumunii - pisze Luft. (mag)

Więcej: rel="nofollow">"Rzeczpospolita" - Patologiczna forma protestu

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)