PolskaRząd chce zaoszczędzić na dzieciach

Rząd chce zaoszczędzić na dzieciach

Czy rodzinne domy dziecka są za drogie? Posłowie walczą o więcej pieniędzy dla najmłodszych i krytykują rząd za oszczędzanie kosztem najmłodszych.

Rząd chce zaoszczędzić na dzieciach
Źródło zdjęć: © Polska Gazeta Krakowska

02.10.2009 | aktual.: 02.10.2009 15:33

Ośmioro wychowanków rodzinnego domu dziecka Edyty Cuber z Krakowa ma szczęście. Mają już dom z mamą i tatą. Nie muszą czekać, aż rząd zlikwiduje wielkie, nieprzyjazne "bidule" i umieści podopiecznych w placówkach rodzinnych. Według rządowych planów, w 2011 r. ma wejść w życie ustawa, która zakłada likwidację państwowych domów dziecka. Środki na reformę zostały jednak jeszcze z początkiem lata drastycznie obcięte. Grupa parlamentarzystów na czele z małopolską posłanką Barbarą Bartuś interweniuje w tej sprawie u premiera.

Połowie chcą, by rząd znalazł więcej pieniędzy i krytykują oszczędzanie kosztem najmłodszych. "Propozycje rządu, który na rzecz rodzin zastępczych planuje przeznaczyć ok. 35 mln zł, zamiast wcześniej ustalonych 300 mln zł, potwierdzają tezę, iż reforma może zakończyć się fiaskiem i ucierpią na niej niewinne dzieci" - piszą w interpelacji do Donalda Tuska posłowie.

- Poza tym rząd oszczędzi na likwidacji domów dziecka - argumentuje Barbara Bartuś. - Miesięczny koszt utrzymania dziecka w państwowej placówce to 3,5 tys. zł, a w rodzinie zastępczej do 1 tys. zł - dodaje. Posłowie czekają teraz na odpowiedź premiera.

W Krakowie działa obecnie 11 rodzinnych domów dziecka, w Nowym Sączu - 2. W Tarnowie i Oświęcimiu rodzinnych domów nie ma. - Powiatom się nie pomaga. Od pięciu lat prowadzenie placówek opiekuńczo--wychowawczych jest zadaniem samorządów, bez wsparcia z budżetu państwa - mówi Elżbieta Kos, dyrektorka Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Oświęcimiu.

Mimo to małopolskie samorządy zabiegają o otwieranie rodzinnych domów. Przykładem jest właśnie dom Edyty Cuber.

Pani Edyta już kiedy była nastolatką, wymarzyła sobie, że będzie prowadzić rodzinny dom dziecka. Żeby zrealizować to marzenie, specjalnie z mężem przeprowadzili się do Krakowa ze Śląska. Tam prowadzili pogotowie opiekuńcze, ale nie mieli wtedy możliwości założenia rodzinnego domu.

- Sprawdziliśmy, gdzie w Polsce jest to możliwe, napisaliśmy do kilku miast i myśleliśmy, że może za pół roku ktoś się odezwie. A tu następnego dnia zadzwoniła pani z Krakowa z pytaniem, czy jesteśmy zdecydowani, bo szukają chętnych - opowiada pani Edyta.

Teraz, oprócz swoich dwóch biologicznych synów, ma pod opieką ośmioro przybranych dzieci. Najstarsze ma 15 lat, najmłodsze - 4. W rodzinnym domu dziecka pani Edyta pełni rolę dyrektora. Zrezygnowała z pracy w szpitalu, za opiekę nad dziećmi dostaje miesięcznie ok. 2 tys. zł na rękę. Do tego na jedno dziecko przypada ryczałt, z którego trzeba się rozliczyć, około 500 zł.

Pani Edyta przyznaje, że czasem bywa trudno. - Dzieci mają prawo sprawiać kłopot, skoro mają już taki bagaż doświadczeń, jaki im przygotowali dorośli - ocenia. - Ale nie ma powodu, żeby się od razu spodziewać, że będą trudne czy nie do wytrzymania. Czasem moje własne dzieci potrafią bardziej dać w kość - dodaje. I podkreśla, że państwowe placówki, choćby najlepsze, to nie jest dobre miejsce, zarówno dla najmłodszych, jak i nastolatków.

- Tylko w domu można przekazać dzieciom wzorce rodzinne. Poza tym trudno nauczyć odpowiedzialności, gdy wszystko jest wspólne. Dziecko na przykład nie czuje, że musi dbać o zabawki, bo przecież nie są tylko jego własnością - argumentuje. - A przede wszystkim dzieciom potrzeba miłości, a nie opiekunów na etacie.

Przez dom Teresy i Wojciecha Matułów spod Krakowa przewinęło się już 41 dzieci. - Nieco mniej niż miał ojciec Wergiliusz - śmieje się pan Wojciech. Od 2001 r. razem z żoną prowadzi pierwsze w Krakowie rodzinne pogotowie opiekuńcze. Trafiają tu najmłodsze dzieci. Czekają, aż będą mogły wrócić do rodzin lub trafią do adopcji.

Matułowie zajęli się cudzymi dziećmi, gdy już odchowali własne. - Mamy satysfakcję, że uratowaliśmy kilka życiorysów - dodaje pan Wojciech. On też podkreśla, że dzieci przebywające w placówkach takich, jaką on prowadzi z żoną, mają o wiele większe szanse na normalne, szczęśliwe życie, niż te z tradycyjnych, państwowych domów dziecka.

Zgadza się z tym posłanka Bartuś. - To oczywiste, że dzieci lepiej wychowują się w rodzinnych domach - stwierdza. - Nie wolno na tym oszczędzać.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)