Ruszył proces urzędniczki zwolnionej z IPN. "Nie współpracowałam z SB"
Przed warszawskim sądem ruszył proces lustracyjny Ireny G. - zwolnionej dyscyplinarnie urzędniczki działu kadr Instytutu Pamięci Narodowej. IPN chce, by sąd uznał, że jest ona kłamcą lustracyjnym. Kobieta powtarza, że nie współpracowała z bezpieką.
18.04.2012 | aktual.: 18.04.2012 18:54
Na początku 2010 roku urzędniczka działu kadr IPN została zwolniona dyscyplinarnie za złożenie nieprawdziwego oświadczenia lustracyjnego (zgodnie z prawem oświadczenie lustracyjne musi złożyć każdy pracownik Instytutu).
Według prokuratora IPN w jej teczce są dokumenty wskazujące na to, że od kwietnia 1987 do grudnia 1989 r. współpracowała ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Sprawując funkcję zastępcy kierownika wydziału społeczno-administracyjnego Urzędu Dzielnicowego Warszawa Praga Północ, G. miała być zarejestrowana jako "kontakt operacyjny" SB pod pseudonimem Iwona.
- Stanowczo zaprzeczam. Nigdy nie byłam współpracownikiem SB. Wniosek prokuratury jest niesłuszny a oskarżenie bezpodstawne - powiedziała Irena G. przed Sądem Okręgowym w Warszawie. Jej zdaniem większość dokumentów mających świadczyć o jej rzekomej współpracy zostało sfabrykowanych.
Kobieta walczy także przed innym sądem o przywrócenie do pracy w IPN. Jednak do czasu wydania orzeczenia przez sąd lustracyjny, tamto postępowanie zostało zawieszone.
Pełnomocnik b. urzędniczki z IPN mec. Andrzej Siedlecki przekonywał, że wbrew twierdzeniom śledczych nie ma żadnego materialnego dowodu wskazującego na to, by kobieta świadomie współpracowała z organami MSW. - Poza tym pozbawiono ją pracy bez wyroku sądowego - powiedział mecenas.
Przed sądem zeznania złożyło dwóch świadków, b. pracowników Biura "B" MSW. Była to jednostka organizacyjna resortu spraw wewnętrznych PRL, działająca w latach 1956-1990. Biuro zajmowało się obserwacją operacyjną osób i obiektów, przeprowadzaniem wywiadów i ustaleń, a także wstępnym rozpoznaniem i zabezpieczeniem operacyjnym przebywających na terenie Polski dyplomatów i cudzoziemców.
Zarówno Janusz W., jak i jego ówczesny przełożony Janusz O. (dziś obaj na emeryturze)
zeznali, że nie znają Ireny G. i nie przypominają sobie, czy kiedykolwiek ją widzieli. Mężczyźni przyznali jednak, że jako kierowniczka wydziału społeczno-administracyjnego urzędu dzielnicowego była w kręgu zainteresowań Biura.
W., który od grudnia 1979 do marca 1990 r. pracował w strukturach resortu spraw wewnętrznych PRL, zapewnił, że sporządzane przez niego dokumenty były zawsze zgodne z prawdą. Przyznał, że osoby, które określił jako figurantów, mogły nie wiedzieć, że zostały zarejestrowane jako "kontakty operacyjne". - Tylko TW byli świadomymi współpracownikami. W tamtych czasach chodziło głównie o badanie nastrojów społecznych - powiedział świadek.
W. oświadczył, że on także czuje się pokrzywdzony. - W 2010 roku odebrano mi część emerytury, nie wiem dlaczego. Nie chcę tej pani zrobić krzywdy. Zapomniałem, co było 22 lata temu - powiedział.
Proces został odroczony do czerwca. Wtedy zeznania ma złożyć główny świadek IPN, b. chorąży SB Tadeusz M., który - jak napisała przed rokiem "Polityka" - w grudniu 1986 r. złożył wniosek o zgodę na "opracowanie kandydata na kontakt operacyjny (k.o.)", a także pisał notatki i raporty na temat Ireny G.