Ruda Rula i Kazimierz - czy znasz polskich celebrytów?
Na celebrytę w polskim Londynie dobrze zapowiadał się Kazimierz Marcinkiewicz. Pojawiał się nieomal wszędzie, aż czasem strach było otworzyć w domu lodówkę, bo i tam mógł siedzieć. Noszono go na rękach. Dosłownie. Wśród brytyjskiej Polonii z celebrytami jest kiepściutko - tak na skalę polskiego środowiskowa, jak i ogólnokrajową.
Brytyjczycy kochają swoich celebrytów albo ich nienawidzą. W każdym razie lubią żyć ich życiem i domagają się stale nowych twarzy. A to kraj gospodarki rynkowej, więc gdy jest popyt, to jest również podaż. Produkcja celebrytów idzie pełną parą. Każdy ma szansę - czasem wystarczy w odpowiednim czasie znaleźć się w odpowiednim miejscu i palnąć coś bardzo nieodpowiedniego.
W Polsce społeczne zapotrzebowanie na ludzi, których można "wziąć na języki" także jest spore i plotkarskie pisma oraz portale dzielnie wychodzą tym potrzebom naprzeciw. Wśród brytyjskiej Polonii tymczasem z celebrytami kiepściutko - tak na skalę polskiego środowiskowa, jak i ogólnokrajową. Paparazzi bulwarowych pism nie czają się pod domami naszych sławnych i popularnych rodaków, a ekskluzywne magazyny nie kupują u nich na wyłączność sesji zdjęciowych. Inna rzecz, że tych sławnych i popularnych Polaków zbyt wielu na Wyspach raczej nie ma.
Ruda Rula z hrabiowskim pochodzeniem
Właściwie jedyną polską celebrytką znaną szerzej Brytyjczykom jest prawdopodobnie aktorka Rula Lenska. Wielu rodakom to nazwisko może wydać się nieznane, ale wielbiciele popularnego serialu Coronation Street szybko skojarzą - to ta ruda fryzjerka Claudia. Lenska otrzymała swego rodzaju "certyfikat" bycia celebrytką, gdy kilka lat temu została zaproszona do udziału w Big Brother Celebrity. Całą brytyjską prasę obiegł kadr z tego programu, gdzie widać jak z rąk Ruli chłepce mleczko, niczym kotek, celebryta z innej branży - poseł do brytyjskiego parlamentu George Galloway.
W Polsce zdaje się bywało na odwrót - najpierw wygłupiali się Big Brotherze, a potem dopiero w parlamencie. Najpewniej jednak nawet niewielu Brytyjczyków wie, kim jest urodziwa, rudowłosa Polka o intrygującym niskim głosie. A wiedzieć warto - to autentyczna polska hrabianka. Naprawdę nazywa się Róża Maria Leopoldyna Łubieńska. Jest córką hrabiego Ludwika Łubieńskiego, w czasie wojny adiutanta generała Władysława Sikorskiego (major Łubieński uniknął śmierci w Katastrofie Gibraltarskiej, ponieważ ustąpił miejsca w samolocie kurierowi z Polski). Rula jest absolutnie fantastyczną kobietą i nie można jej nie lubić. Chyba, że jest się inną polską aktorką, to wtedy oczywiście można.
Wyspiarzom którzy interesują się piłką nożną (a którego Wyspiarza piłka nie interesuje) znani są naturalnie nasi piłkarze występujący w tutejszej lidze, szczególnie bramkarze. Nie zrobili jednak póki co ani takiej furory na boiskach, ani nie wywołali tylu skandali, żeby żądne sensacji media uganiały się za nimi dniami i nocami jak, dajmy na to, za Thierry Henrym lub Waynem Rooneyem.
Och, Kazimierz...
Wśród Polonii celebrytów szukać ze świecą. I tej starej i tej nowej. Naprawdę dobrze zapowiadał się Kazimierz Marcinkiewicz. Za czasów dyrektorowania w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie pojawiał się nieomal wszędzie, aż czasem strach było otworzyć w domu lodówkę, bo i tam mógł siedzieć. Bywał na salonach i w pomniejszych salach. Wśród ludzi, wśród rodaków. Noszono go na rękach. Dosłownie. Co więcej nosiła kobieta - nasza medalowa dźwigaczka Agata Wróbel. Zupełnie przypadkowo, był przy tym fotograf. Apogeum zainteresowania osobą byłego premiera odnotowano po ujawnieniu eksplozji uczuć do Isabel. Złe języki rozpuszczały ohydne pomówienia, że to sam zainteresowany nakręcał medialną spiralę sensacji wokół własnej osoby. Skutecznie skądinąd, bo przez kilka tygodni nie znikali z czołówek polskich tabloidów. Wtedy już na serio strach było zajrzeć do lodówki - mogli tam siedzieć we dwoje. Tak było miło i się skończyło.
Cichy ślub i pan Kazimierz zatęsknił za prywatnością, aby w spokoju spełniać małżeńskie powinności. Media w zasadzie uszanowały ten wybór. Najwidoczniej straciły nadzieję na nowe rewelacje z "dobrze poinformowanych źródeł", a i z potomkiem jakoś państwu M. nieśpieszno. Zdaje się, że pożycia nie zakłócano już im także przesadną ilością zaproszeń na różne polonijne uroczystości. W sumie Marcinkiewicz krócej był celebrytą niż premierem, a szefem rządu też nie nabył się zbyt długo. Ale może nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Dwie Basie i Janek na czasie
Obserwując polskie media na Wyspach można dojść do wniosku, że albo nie są zbytnio zainteresowane kreowaniem rodzimych celebrytów, albo potencjalni kandydaci na tę "posadę" nie bardzo mają ochotę. Jak wiadomo, na świecie nierzadko za celebrytów uchodzą projektanci mody. Tu byłaby akurat nieomal idealna kandydatka - Basia Zarzycka. Ubiera się u niej pół Hollywood, trzy czwarte Rodziny Królewskiej i całe Emiraty Arabskie. Jej kreacje można zobaczyć w największych żurnalach mody. Jeśli ktoś w Londynie nie wie gdzie mieści się słynny butik polskiej projektantki, to zapewne dlatego, że... nie ma jeszcze złotej karty kredytowej.
Niestety, z Basią w roli celebrytki byłby pewien problem - po pierwsze to osoba bardzo skromna, a po drugie - jeszcze bardziej dyskretna. Nie lubi lansować siebie, ani wiele mówić o swoich klientach. Zaczajenie się na zapleczu butiku z aparatem zupełnie nie wchodzi w rachubę. Szkoda.
O ile Basia Zarzycka ubiera wielkich i sławnych, to Basia Kaczmarowska-Hamilton uwiecznia ich na płótnie. Łatwiej wymienić kogo znaczącego jeszcze nie portretowała, z Rodziny Królewskiej, to chyba tylko samej Elżbiety II. Niedawno ukończyła portret baronessy Margaret Thatcher. Była premier, zwana niegdyś "Żelazną Damą" była ponoć nad wyraz usatysfakcjonowana wizerunkiem. Basia Kaczmarowska znakomicie czuje się na salonach, ładnie wychodzi na zdjęciach i... jako celebrytka ma przed sobą piękną przyszłość.
Podobnie Jan Żyliński - właściciel kontrowersyjnego pałacu na Ealingu, nieco ekscentryczny biznesmen, gość tańczący w balecie i tytułowany księciem - przeciwko czemu, z powodu pałacowych manier, nie protestuje zbyt gwałtownie. Po niedługich namowach, gotów jest dać małą próbkę swych baletowych umiejętności, wykonując partię Zygfryda, a nawet Odetty z "Jeziora Łabędziego". Jeśli byłby potrzebny dyżurny polski celebryta w Londynie, to Jan nadaje się znakomicie. Tak czy owak, to dość skromne grono.
Bycie sławnym i rozpoznawalnym, wzbudzanie zainteresowania innych swoim stylem życia, albo sposobem bycia, swoimi walorami zewnętrznymi lub duchową głębią (lub nawet bezdenną pustką) nie jest w sumie niczym złym. Zawsze coś interesującego może z tego wyniknąć, a z braku zainteresowania raczej niewiele. Może dobrze by było, gdyby na Wyspach znalazło się nieco więcej naszych rodaków przyciągających uwagę kolorowych magazynów i... obiektywy paparazzich.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy