Rozprawa apelacyjna w sprawie "przecieku starachowickiego"
Na 16 listopada wyznaczył Sąd Apelacyjny w Krakowie ogłoszenie wyroku w procesie apelacyjnym dotyczącym tzw. przecieku starachowickiego, w którym oskarżonymi byli posłowie Sejmu poprzedniej kadencji: b. wiceszef MSWiA Zbigniew Sobotka (członkostwo w SLD zawiesił), Henryk Długosz (SLD, potem niezrzeszony) i Andrzej Jagiełło (dawniej SLD, później Stronnictwo Gospodarcze).
Powodem odroczenia ogłoszenia wyroku była zawiłość sprawy. Sąd uprzedził także o możliwości zmiany kwalifikacji prawnej zarzutu wobec Andrzeja Jagiełły i Henryka Długosza z poplecznictwa, czyli utrudniania postępowania, na usiłowanie poplecznictwa.
W styczniu Sąd Okręgowy w Kielcach uznał, że byli posłowie ponoszą winę za przeciek tajnych informacji o planowanej akcji przeciwko strukturom przestępczym w Starachowicach, i skazał ich na kary bezwzględnego pozbawienia wolności. Były szef MSWiA Zbigniew Sobotka skazany został na karę 3,5 roku pozbawienia wolności, Henryk Długosz na dwa lata pozbawienia wolności, a Andrzej Jagiełło na półtora roku.
Od tego wyroku odwołali się wszyscy obrońcy oskarżonych. Podnosili w nich argumenty formalne oraz merytoryczne, kwestionując winę oskarżonych. Tylko obrońcy Jagiełły i Długosza, "z ostrożności procesowej, gdyby sąd nie podzielił ich argumentów", wnosili także o złagodzenie kary. Apelacji nie wniósł prokurator, w odpowiedzi na apelacje obrońców domagał się tylko utrzymania wyroków w mocy. Oznaczało to, że oskarżonym nie grozi zaostrzenie kar.
Jeden z obrońców Andrzeja Jagiełły pisał o rażąco niesprawiedliwej, wręcz drakońskiej karze. Obrońca Henryka Długosza powoływał się m.in. na kwestię ograniczenia prawa do obrony, ponieważ uzasadnienie wyroku, zawierające materiały niejawne, zostało utajnione, a oskarżeni i ich obrońcy mogli się z nim zapoznawać tylko przez tydzień w tajnej kancelarii.
Apelacji jednego z obrońców Zbigniewa Sobotki sąd nadał klauzulę tajności, ponieważ odnosiła się do materiałów objętych w procesie klauzulą tajności.
Z tego powodu sąd po zreferowaniu jawnych apelacji obrońców wyłączył dalszą jawność procesu. Za zamkniętymi drzwiami zapoznawał się z całością wystąpień obrońców, prokuratora i oskarżonych. Jak poinformował rzecznik Sądu Apelacyjnego sędzia Wojciech Dziuban, zadecydowała o tym techniczna trudność oddzielenia argumentów jawnych od niejawnych w wystąpieniach stron.
Do krakowskiego Sądu Apelacyjnego przybyli Zbigniew Sobotka i Henryk Długosz, nie stawił się Andrzej Jagiełło. Wszystkich oskarżonych reprezentowało w sumie siedmiu prawników, po dwóch - Długosza i Jagiełłę, a trzech - Sobotkę.
Jestem spokojny, bo wiem, że jestem niewinny. Zostałem w tę sprawę wplątany, ktoś się powołał na mnie bez mojej wiedzy. Wierzę, że Sąd Apelacyjny tego dowiedzie - mówił dziennikarzom przed rozprawą Zbigniew Sobotka. Jak dodał: Prokuratura poszła stronniczo tropem podsłuchu, a miała kilkanaście innych źródeł.
W podobnym tonie wypowiadał się Henryk Długosz. Nikomu nie kazałem dzwonić, nie miałem żadnej tajemnicy, ani państwowej, ani służbowej. Jeżeli za to, że powiedziałem, aby kolega partyjny zrobił porządek w organizacji, mam iść na dwa lata do więzienia, to pójdę, bo szanuję instytucję państwa. Mam jednak nadzieję, że Sąd Apelacyjny wysłucha moich argumentów - mówił Długosz na sądowym korytarzu.
Według sądu pierwszej instancji, wina oskarżonych w sprawie przecieku nie budzi wątpliwości. Podzielił argumenty prokuratury, że Jagiełło i Długosz dopuścili się utrudniania postępowania karnego, a Sobotka ujawnienia tajemnicy państwowej i służbowej, godzenia się na utrudnianie śledztwa oraz na narażenie działających pod przykryciem policjantów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w trakcie zakupu kontrolowanego broni palnej, amunicji i narkotyków.
Jak ustalił, Sobotka uzyskał informacje o akcji od komendanta głównego policji gen. Antoniego Kowalczyka prawdopodobnie 25 marca 2003 roku. Cały dzień szukał Długosza i spotkał się z nim wieczorem na Forum Dyskusyjnym SLD na Rozbrat w Warszawie. Rozmawiał z nim o akcji policji. Długosz przekazał informacje Jagielle. Ten następnego dnia rano przekazał je starachowickim samorządowcom.
Zdaniem sądu, informacja o akcji policji dotarła do osoby podejrzewanej o kierowanie grupą przestępczą w Starachowicach (Leszka S.), co do której zaplanowano działania. Sąd odrzucił jednak zarzut prokuratury, że posłowie ujawnili tajne plany operacyjne CBŚ, by pomóc tej grupie. Uznał, że celem oskarżonych było udzielenie pomocy jedynie dwóm starachowickim działaczom samorządowym SLD, by uniknęli oni odpowiedzialności karnej za popełnione przestępstwo.
Główny oskarżony w procesie starachowickiej grupy przestępczej Leszek S. pozostaje w areszcie i odpowiada za szereg przestępstw w procesie toczącym się przed Sądem Rejonowym w Starachowicach.
Według prokuratury, 48-letniego Leszka S. łączyła zażyła znajomość z b. starostą starachowickim Mieczysławem Sławkiem i ówczesnym wiceszefem tamtejszej rady powiatu Markiem Basiakiem. 26 marca 2003 r. także obaj samorządowcy zostali zatrzymani przez CBŚ, ale odpowiadali w odrębnym procesie. Sławek odbył 16- miesięczną karę więzienia (skazany za usiłowanie wyłudzenia ponad 28 tys. zł odszkodowania za rzekomo skradziony samochód), natomiast Basiak opuścił zakład karny w grudniu 2004 roku po rocznej "odsiadce" za wyłudzenie odszkodowania za rzekomą stłuczkę.
Za niepoinformowanie prokuratury o wycieku z MSWiA tajnych informacji o zaplanowanej akcji oraz wielokrotne składanie fałszywych zeznań i zatajanie prawdy, przed kieleckim sądem odpowiada były komendant główny policji gen. Antoni Kowalczyk.