Rosyjskie wybory do Dumy, czyli starcie lodówki z telewizorem
• Wybory do Dumy są elementem uprawomocnienia władzy przez społeczeństwo
• W tym kontekście kluczową rolę odgrywa kryzys gospodarczy
• Na wszelki wypadek Kreml zadbał, aby frekwencja była niska
• Stara się też, by niezadowolenie Rosjan przejęła opozycja koncesjonowana
• Realna opozycja ma problem z mobilizacją elektoratu
• Przeszkodą są blokady prawne i podziały wewnątrz obozu opozycji
• Wyniki i kampania będą cennymi doświadczeniami przed reelekcją Putina w 2018 r.
18 września Rosjanie zagłosują na deputowanych nowej Dumy, czyli parlamentu. Tego samego dnia odbędą się wybory do 38 regionalnych ciał ustawodawczych.
Koncesjonowana demokracja
Prawdę mówiąc, wybory parlamentarne to od dłuższego czasu jedynie rytuał imitujący demokratyczne procedury - Władimir Putin uczynił wiele, aby podporządkować Dumę interesom Kremla. W tym celu przez 16 lat prawo wyborcze uległo ponad 800 nowelizacjom, które wykluczyły z parlamentu opozycję, a samą Dumę zamieniły w instytucję władzy prezydenckiej.
W efekcie powstała kremlowska partia władzy - Jedna Rosja, wygrywająca regularnie wszelkie wybory. Ponadto w ławach deputowanych od lat zasiadają przedstawiciele tych samych ugrupowań, nazywanych koncesjonowaną opozycją.
Są to Komunistyczna Partia Federacji Rosyjskiej (KPFR) Giennadija Ziuganowa, Partia Liberalno-Demokratyczna (LDPR) Władimira Żyrinowskiego i najmłodszy klon - Sprawiedliwa Rosja (SR) Siergieja Mironowa.
Kremlowska koncesja partyjna polega na tym, że restrykcyjne ustawodawstwo, realizowane przez dyspozycyjny wymiar sprawiedliwości, pozwala na dowolną eliminację ugrupowania z parlamentu i życia politycznego.
Granicą dozwolonego jest pozorowana opozycyjność, czyli zgoda na kosmetyczną krytykę Jednej Rosji, rządu, ale już nie Putina. Łamiąc kremlowskie reguły gry, ze sceny parlamentarnej zniknęło demokratyczne Jabłoko Grigorija Jawlińskiego oraz liberalny Sojusz Sił Prawicowy zamordowanego Borysa Niemcowa.
Taki układ partyjny trwa do dziś, mimo pamiętnych wyborów dumskich 2010 r., gdy masowe falsyfikacje wyborcze na korzyść Jednej Rosji wywołały równie masowe protesty uliczne Rosjan. Był to dla Kremla szok, który wywołał dwojaką reakcję. Z jednej strony, ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew zainicjował częściową liberalizację prawa - jak dotąd sądową rejestrację przeszły 74 ugrupowania.
Jednak z drugiej, gdy najwyższy urząd przejął ponownie Władimir Putin, dokonał w 2014 r. kolejnego zaostrzenia prawa, które zablokowało większości nowych partii udział w wyborach jakiegokolwiek szczebla. Tak więc w tegoroczne szranki stanie tradycyjna czwórka dumska na czele z Jedną Rosją. Ponadto surowe kryteria walki o wyborcze głosy spełnia siedem nowych partii.
Kryzysowe wybory
Fasadowość demokratycznego głosowania wpisuje się w tradycyjnie złą opinię Rosjan o parlamencie. Wynika to po części z autokratycznej i totalitarnej historii Rosji, w której okresy przedstawicielskich rządów z wyboru, kojarzyły się ze smutami, czyli klęskami. Swoje zrobiły lata 90. XX w., gdy uczciwość parlamentu podważyli ówcześni oligarchowie.
Dziś zaufanie społeczne do Dumy jest mocno ograniczone (pozytywna ocena 25 proc. Rosjan). Społeczeństwo trzeźwo ocenia, że parlament jest kremlowską maszynką do głosowania, bo treść wszelkich ustaw powstaje w kancelarii prezydenta.
Paradoksalnie z powodu fasadowości wybory dumskie mają jednak poważne znaczenie. Z braku rzeczywistej konkurencji politycznej, czyli mechanizmu demokratycznej zmiany rządów, społeczeństwo legitymizuje władzę. Innymi słowy, Rosjanie w plebiscytowej formule uznają jej legalność oraz przyznają prawo do sprawowania rządów w kolejnych latach. Oczywiście taki efekt był dotąd osiągany kilkoma metodami.
Pierwszą był tzw. zasób administracyjny, czyli odgórny wpływ władz i oligarchów na preferencje wyborcze. Drugim sposobem była typowa kiełbasa wyborcza. W latach surowcowej prosperity Kreml kupował po prostu lojalność polityczną Rosjan, podwyższając płace i emerytury. I po trzecie, Kreml wykorzystywał szeroko technologie polityczne i socjotechniki. Kreował pozytywny obraz swoich dokonań w kontrolowanej przez siebie telewizji. Jedną Rosję celowo wiązano z bilansem i stylem prezydentury Putina. Tym samym rosyjski prezydent stawał się lokomotywą wyborczą partii władzy.
Dziś takie chwyty przestają być możliwe do zrealizowania. Przez kraj przetaczają się skutki kryzysu gospodarczego, coraz mocniej bijące Rosjan po kieszeni. Co więcej, państwo nie ma z czego kupić głosów obywateli.
Kreml stanął więc przed zadaniem utrzymania lojalności większości społeczeństwa. A chodzi o 60 proc. Rosjan, tak zwanego żelaznego elektoratu Putina. Ponadto od czasu protestów wyborczych 2010 r. ryzyko tworzy też elektorat opozycyjny. Jego przebudzenie i udział w wyborach przekłada się na 15-20 proc. głosów antyputinowskich. I wreszcie, tradycyjnie ok. 20 proc. obywateli nie ma swoich preferencji, zasilając zazwyczaj głosami silniejszą stronę.
Kryzysowa prognoza
Podsumowując stan Rosji w roku wyborczym, należy podkreślić, że jakkolwiek krymska euforia po aneksji półwyspu utrzymuje się nadal, to słabnie tak szybko, jak wzrastają trudności bytowe szarych obywateli. Powoli, ale nieuchronnie, duma z ukraińskich i syryjskich sukcesów armii oraz zagrożenie ze strony NATO schodzą na dalszy plan, na rzecz takich trosk, jak brak pieniędzy, wzrost cen żywności, bezrobocie i podwyżki opłat komunalnych.
Miarą kłopotów jest spadek notowań Jednej Rosji. Zgodnie z sondażami, na początku września swoje głosy na partię władzy oddałoby wg Ośrodka Lewada - 31 proc. Rosjan, a wg ośrodka WCIOM - 43 proc. Sierpniowy spadek notowań o 8 proc. to jeszcze nie tragedia, choć poważne ostrzeżenie, wobec 60 proc. poparcia w 2010 r. Podobnie jest z partiami satelickimi. Na KPFR zagłosowałoby od 15 do 16,5 proc.; na LDPR - od 9 do 13 proc; na SR - od 5 do 9 proc. Może więc potencjał wyborczy starych partii maleje, a wzrasta nadzieja dla opozycji i nowych partii?
Na szczęście dla Kremla - co podkreślają rosyjscy socjolodzy - na jego korzyść nadal grają dwa czynniki. Rosyjscy wyborcy adaptują się biernie do gorszych warunków życia, ale nie są jeszcze gotowi do aktywnego protestu, w tym wyborczego. Po drugie, paternalistyczny, czyli opiekuńczy model rządów, sprawia, że Rosjanie widzą we władzy jedyną siłę zdolną polepszyć ich los. Wielu pójdzie zatem głosować lojalnie w nadziei na należną rekompensatę od Kremla. Jak ocenia komentator dziennika "Kommiersant" Andriej Kolesników, wojna lodówki (sytuacji socjalnej) z telewizorem (przekazem propagandowym) w umysłach Rosjan dopiero się rozpoczyna.
Z drugiej strony, w poważnych opałach jest opozycja pozaparlamentarna. Kwietniowa próba zjednoczenia wielu ugrupowań w postaci demokratycznej koalicji, na bazie ugrupowań PARNAS - b. premiera Michaiła Kasjanowa i Partii Postępu Aleksieja Nawalnego, zakończyła się niepowodzeniem z powodów ambicjonalnych.
Tymczasem już wcześniej ugrupowanie Nawalnego zostało prawnie zablokowane, bo sąd odmówił rejestracji partii. Z kolei Jabłoko odmówiło wejścia do koalicji, choć samo traci popularność jako partia nie odpowiadająca potrzebom współczesności.
Dla elektoratu opozycyjnego niezdolność ugrupowań demokratycznych do powołania koalicyjnej reprezentacji to cios, który może zaważyć na aktywności wyborczej.
Większość najprawdopodobniej zbojkotuje wybory, nie widząc siły, na jaką mogą oddać głos. Złą sytuację odzwierciedlają notowania. Poparcie Jabłoko spadło z 7 do 3 proc., przy barierze 5 proc. głosów niezbędnych, aby wejść do parlamentu. Siła PARNASU lokuje partię w okolicach 1 proc. głosów.
Zagrożeniem dla Kremla nie są tym bardziej inne partie polityczne dopuszczone do wyścigu wyborczego: Rodina, Komuniści Rosji czy Partia Emerytów (po ok. 3 proc. poparcia). Są to ugrupowania zwane w rosyjskim języku politycznym spoilerami, które mają odebrać ewentualne głosy nawet koncesjonowanym partiom parlamentarnym. Taki rodzaj podwójnego zabezpieczenia, jaki Kreml wymyślił na wypadek nielojalności KPFR, SR czy LDPR. Jedyną nowością i pewną zagadką jest Partia Wzrostu Borysa Titowa, reprezentująca interesy małego i średniego biznesu. Powstała jednak niedawno i nie zdąży zorganizować swoich struktur na tyle, aby odegrać znaczącą rolę (1,5 proc. poparcia).
Politycznych fajerwerków raczej nie będzie, a rosyjska norma sterowanej demokracji prawdopodobnie sprawdzi się w postaci niezmiennego składu nowej Dumy. Mimo to, na fali szoku po protestach 2010 r., Kreml postanowił dmuchać na zimne.
Wyborcza inercja
W połowie roku granice dozwolonej kampanii wyborczej zakreślił osobiście Władimir Putin. Na spotkaniu z prokremlowskim Rosyjskim Frontem Ludowym stwierdził, że nie może być pustych obietnic wyborczych bez pokrycia, a partie polityczne nie mogą grać na negatywnych zjawiskach gospodarczych i społecznych. Dodał, że wybory są przedmiotem obcej ingerencji w wewnętrzne sprawy Rosji.
Pierwsze ostrzeżenie dotyczyło elit regionalnych, które oczekiwały finansowego wsparcia Moskwy dla kupowania głosów. Drugie było przestrogą dla każdej, koncesjonowanej i twardej, opozycji przed krytyką Kremla. Trzecie, to rozkaz dla własnych służb specjalnych, aby kontrolowały przebieg gry wyborczej.
W takich warunkach Wiaczesław Wołodin, główny strateg polityczny Putina wymyślił kampanię inercyjną. Nijaką, długotrwałą i mało intensywną, której zadaniem jest osłabienie społecznego zainteresowania wyborami. Zgodnie ze scenariuszem, Jedna Rosja przeprowadziła wiosną prawybory, które wyłoniły kandydatów na deputowanych różnego szczebla. Ponadto, partia władzy propaguje ideę jawnych porozumień z ugrupowaniami koncesjonowanymi, w trakcie których podzielono mandaty w poszczególnych okręgach wyborczych. Celem nadrzędnym jest stworzenie wrażenia uczciwości głosowania oraz uzyskanie niskiej frekwencji wyborczej. 20-30 proc. żelaznego elektoratu Putina gwarantuje przewagę 50-60 proc. Frekwencja wyższa zagra na korzyść elektoratu protestacyjnego.
Umowy z partiami satelickimi są także manipulacją, która ma w założeniu skanalizować ewentualne głosy niezadowolenia społecznego. Chodzi o to, aby obywatele, którzy jednak zagłosują przeciwko Jednej Rosji, oddali głos wyłącznie na KPFR, SR lub LDRP, a nie na ugrupowanie opozycyjne, takie jak Jabłoko czy PARNAS.
Ponadto, tak przykrojono granice okręgów wyborczych, aby połączyć miasta - tradycyjny obszar aktywności opozycyjnej z obszarami wiejskimi, gdzie dominują zwolennicy Kremla. Chwyt stary jak same wybory. Wreszcie, do udziału w wyborach dopuszczono aż siedem dotychczas nieparlamentarnych partii, licząc na fragmentację głosów ich zwolenników.
To jeszcze nie wszystko: obecne wybory dumskie to pierwszy akt głosowania według mieszanej ordynacji wyborczej. 225 deputowanych zostanie wyłonionych nie z list partyjnych, a z okręgów jednomandatowych. Jedna Rosja ogłosiła, że oddaje bez walki 18 okręgów, a w kolejnych 18 wystawi słabego kandydata. Odbiorcą takiej oferty jest głównie koncesjonowana opozycja dumska. Nie ulega za to wątpliwości, że jej rewanż pozwoli partii władzy na uzyskanie mandatów z reszty okręgów jednomandatowych. Podobnie jak prognozowana fragmentacja głosów małych partii. Ordynacja przewiduje bowiem, że takie głosy się nie marnują, tylko przechodzą na korzyść ugrupowań zwycięskich i są dzielone proporcjonalnie. Głównym beneficjentem okaże się zatem ponownie Jedna Rosja, co pozwoli zrekompensować sondażowy spadek własnych notowań.
Horyzont - 2018
Jak widać, manipulacji prawnych i organizacyjnych jest tak dużo, że wybory nie powinny przynieść żadnej niespodzianki. Tym bardziej, że twarda opozycja ma ogromne kłopoty z samoorganizacją i nie jest obecnie dla Kremla żadnym zagrożeniem. W celu uczynienia wyborów bardziej transparentnymi Kreml zmienił nawet szefa Centralnej Komisji Wyborczej, wprowadzając zamiast "czarodzieja" Władimira Czurowa, znaną obrończynię praw człowieka Ellę Pamfiłową. I to jej interwencjom zawdzięczamy informację, że regionalne komisje wyborcze zablokowały kandydatury 180 niezależnych kandydatów do okręgów jednomandatowych.
Ten poziom walki wyborczej każe patrzeć na kampanię nie przez pryzmat doraźnej legitymizacji władzy, a kluczowego głosowania prezydenckiego w 2018 r. Jak twierdzi politolog Aleksiej Makarkin z Centrum Technologii Politycznych, Putin z racji przyszłej reelekcji celowo dopuszcza do pewnego ożywienia politycznego. Trudno być prezydentem pełną gębą, gdy w wyborach bierze udział 17 proc. No i co wtedy powie Zachód? Tymczasem według badań Ośrodka Lewada tylko 9 proc. Rosjan śledzi kampanię wyborczą. 46 proc. robi to sporadycznie, a 43 proc w ogóle nie interesuję się przebiegiem głosowania. Kremlowski sukces czy jednak porażka?
Tym niemniej objawem odgórnego ożywienia jest ostra konfrontacja w rosyjskich regionach, która przy okazji ujawniła jednak, jak słabo centrum kontroluje tamtejsze elity. Mimo instrukcji federalnych o czystej grze, interesy lokalne wzięły górę, bo walka o mandaty Dumy i miejscowych ciał ustawodawczych była bardzo brudna i bezpardonowa. Czy wykryte źródła politycznej nielojalności nie były zatem przyczyną szerokiej czystki korpusu gubernatorów i nośnych medialnie skandali korupcyjnych z więziennym finałem?
Nie ulega natomiast wątpliwości, że polityczne ożywienie wniosą deputowani z okręgów jednomandatowych. Jakkolwiek zatwierdzani przez władze partyjne, są przedstawicielami miejscowych elit i będą związani imperatywnie z regionalnymi wyborcami bardziej niż z partyjną "górą".
Wszystko każe myśleć o przyszłym składzie Dumy jako elemencie szerszej sanacji putinowskiej piramidy biurokratycznej, niezbędnej do sprawowania władzy prezydenckiej w latach 2018-2024. Strukturze, złożonej nie tylko z nowych i młodszych, ale przede wszystkim bardzo lojalnych i sprawnych polityków oraz technokratów. Tym bardziej, że horyzont 2024 r. z racji biologicznych wyznaczy najprawdopodobniej kres rządów Putina. A taka sytuacja spowoduje, że już od 2018 r. wokół prezydenta zaczną się kuluarowe podchody i przegrupowania elit. Tak, aby rozkład sił politycznych w kolejnych latach pozwolił na ochronę majątkowego i systemowego status quo.
Jest tylko jeden problem. Inercyjny styl kampanii, a zatem sprawowania władzy do 2018 r., jest dla Rosji zabójczy. Nic nierobienie to - zdaniem rosyjskich ekspertów - więcej niż grzech. Kraj, a szczególnie gospodarka, wymagają natychmiastowych i radykalnych reform, tymczasem wszelkie zmiany odłożono do czasu prezydenckiej reelekcji.