"Rosjanie wydali rozkaz: wstrzymać Kaczyńskiego!"
Na wieść o śmierci prezydenta, jego brat Jarosław Kaczyński (61 l.) chciał jak najszybciej dotrzeć na miejsce katastrofy. Według polityków PiS, którzy jechali z prezesem, Rosjanie utrudnili ich delegacji dojazd do Smoleńska
Wszystko po to, by pierwszy znalazł się tam rosyjski premier Władimir Putin (58 l.), który spotkał się przy wraku Tupolewa z premierem Donaldem Tuskiem (53 l.). – Niech każdy sobie to sam zinterpretuje – komentuje europoseł PiS, Paweł Kowal (35 l.).
Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy polecieli wyczarterowanym przez PiS samolotem do Witebska na Białorusi, 117 kilometrów od Smoleńska. Lotnisko w samym Smoleńsku było bowiem zamknięte po katastrofie. W Witebsku delegacja przesiadła się do rosyjskiego autokaru. – Białorusini nie robili nam problemów – opowiada Faktowi uczestnik delegacji, polityk PiS. – Autokar prowadził białoruski kierowca, dostaliśmy milicyjną obstawę na sygnale, radiowozy z przodu torowały drogę. 60–kilometrowy odcinek do granicy z Rosją przejechaliśmy w niecałe 40 minut.
Kłopoty zaczęły się za granicznym szlabanem. Autokar nagle zaczął jechać 25 kilometrów na godzinę. – Zapytaliśmy kierowcę, czy może jechać szybciej. Na chwilę przyspieszył do 50 na godzinę, by znowu wlec się 20–30 – opowiada nam polityk PiS. – Zdziwiliśmy się także, dlaczego konwój rosyjskiej milicji jechał tylko z tyłu i nas nie pilotował. Poprosiliśmy kierowcę, by się zatrzymał, bo chcieliśmy to wyjaśnić.
Zaskoczeni milicjanci stanęli tuż za autokarem. Podeszła do nich polska konsul. – Powiedzieli jej, że wykonują rozkaz przełożonych, bo inny konwój ma dojechać do Smoleńska pierwszy – opowiada poseł PiS.
– Sytuacja była absurdalna. Wyprzedzały nas zwykłe samochody, nawet graty! – kontynuuje opowieść wzburzony członek delegacji. – W pewnym momencie wyprzedziła nas kolumna z premierem Tuskiem. Jechali 170 na godzinę!
Kiedy autokar z delegacją PiS dojechał do Smoleńska, kierowca zaczął kluczyć po ulicach miasta. – Jeździł w kółko – relacjonuje współpracownik Jarosława Kaczyńskiego. Gdy dotarli przed bramę lotniska, delegację zatrzymano. – Zamknęli nam bramę przed nosem. Tłumaczyli, że ma tu przyjechać drugi polski konsul – opowiada polityk. – Oczywiście nikt nie przyjechał. W końcu wjechaliśmy. 60 kilometrów pokonaliśmy w ponad 2,5 godziny!
Nasz rozmówca jest pewien, że Rosjanie celowo wstrzymywali ich delegację, by pierwszy na miejsce katastrofy dotarł premier Rosji. I mógł spotkać się tam z premierem Tuskiem, który – jak opisuje polityk PiS – nie miał takich problemów z dojazdem.
Członkowie delegacji PiS potwierdzają, że podróż ta była "co najmniej dziwna", ale nie chcą tego oficjalnie komentować. – Mimo że minęły dwa tygodnie, wciąż przeżywam tą dziwną podróż – powiedział tylko Maks Kraczkowski (31 l.).
Gdy Jarosław Kaczyński rozpoznał ciało brata, w nocy po delegację w Smoleńsku w końcu przyleciał czarter z Witebska. Ale delegacja przeżyła kolejny horror. – Gdy wylatywaliśmy ze Smoleńska przez dłuższy czas wstrzymywali nas pogranicznicy – opowiadał „Rzeczpospolitej” Paweł Kowal. – Godzinę przeszukiwali samolot, nawet pod siedzenia zaglądali, jakbyśmy byli przemytnikami! Szczątki samolotu mielibyśmy przemycać? – opisuje szczegóły powrotu ze Smoleńska nasz rozmówca.
– Fakty, jakie są, każdy widzi, i niech każdy sam to sobie zinterpretuje – mówi Faktowi europoseł PiS Paweł Kowal (35 l.).
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Jarosław jeszcze nie powiedział mamie