ŚwiatRosja stawia na Łukaszenkę

Rosja stawia na Łukaszenkę

Mimo że prezydent Władimir Putin serdecznie nie znosi Alaksandra Łukaszenki - swego czasu nawet zarzucił mu publicznie, że próbuje żerować na Rosji, jak muchy na kotletach - w wyborach prezydenckich na Białorusi Moskwa otwarcie wspiera białoruskiego dyktatora, gdyż wciąż nie widzi dla niego alternatywy.

Rosja stawia na Łukaszenkę
Źródło zdjęć: © AFP

17.03.2006 | aktual.: 17.03.2006 15:02

Rosja stawia na Łukaszenkę, bo nie ma pewności, że zdoła go zastąpić politykiem, który dopilnuje jej interesów w Mińsku. Putin obawia się przede wszystkim tego, że pod rządami przywódcy o demokratycznych przekonaniach Białoruś - przez którą prowadzą najkrótsze drogi z Rosji na Zachód, ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami politycznymi, gospodarczymi i militarnymi - oddali się od Moskwy. Tak, jak w okresie jego panowania na kremlowskim tronie oddaliły się już Gruzja, Ukraina i Mołdawia.

Na utratę Białorusi gospodarz Kremla pozwolić sobie nie może. Więcej - przed wyborami parlamentarnymi w 2007 roku i wyborami prezydenckimi w 2008 roku - bardzo potrzebuje jakiegoś sukcesu reintegracyjnego, który pokazałby Rosjanom, w większości tęskniącym za imperialną potęgą ZSRR, że jego polityka przynosi owoce także na gruncie przywracania dawnej świetności ich ojczyźnie. Białoruś jest jedynym państwem, powstałym na gruzach imperium radzieckiego, które nie wzbrania się przed ponowną integracją z Rosją.

Konfederacja z Białorusią jest również jednym z branych pod uwagę na Kremlu scenariuszy przedłużenia rządów Władimira Putina po 2008 roku. Kończy się wówczas jego druga kadencja prezydencka, a konstytucja Federacji Rosyjskiej nie zezwala mu na ponowną reelekcję.

W odróżnieniu od wyborów prezydenckich na Ukrainie w 2004 roku, kiedy to Putin kilkakrotnie odwiedzał Kijów, by osobiście poprzeć prorosyjskiego Wiktora Janukowycza, do Mińska prezydent Rosji nie przyjechał. I to nie dlatego, że obawiał się takiego upokorzenia, jakiego w ostatecznym rachunku doznał na Ukrainie, ale dlatego, że nie ma wątpliwości, iż wybory - i to już w pierwszej rundzie - może wygrać tylko Łukaszenka.

Manifestowanie swojego poparcia dla Łukaszenki rosyjski prezydent ograniczył do podjęcia go w styczniu w XVIII-wiecznym Pałacu Konstantynowskim w Strielnie koło Petersburga, nad Zatoką Fińską, gdzie w lipcu na dorocznym szczycie G-8 będą bawić wszyscy wielcy tego świata. W ostatnich latach Putin przyjmuje kłopotliwego gościa z Białorusi w swojej mniej reprezentacyjnej rezydencji w Soczi, nad Morzem Czarnym. Nie mając w Mińsku "białoruskiego Janukowycza", z konieczności dowartościował Baćkę.

Do stolicy Białorusi wysłał natomiast premiera Michaiła Fradkowa i swojego nadwornego politologa Gleba Pawłowskiego. Ten pierwszy zapewnił Łukaszenkę, że Rosja nie wątpi, iż naród białoruski dokona właściwego wyboru, a wybór ten umocni współpracę między obu krajami. Aby nawet najmniej wyrobieni politycznie wyborcy nie mieli wątpliwości, kogo miał na myśli, Fradkow na wszelki wypadek nie spotkał się z żadnym z kandydatów opozycji.

Natomiast Pawłowski za pośrednictwem mińskich mediów przekonywał, że Białoruś pod rządami Łukaszenki jest europejskim, demokratycznym i prosperującym gospodarczo państwem, od którego Rosja chce się uczyć. Podobnie, jak Putin, który na styczniowym spotkaniu w Strielnie gratulował Łukaszence świetnych wyników gospodarczych, osiągniętych przez Białoruś w 2005 roku, Pawłowski nie wspomniał, że białoruski cud gospodarczy, to w głównej mierze efekt dotacji Rosji, ukrytych w niskich cenach gazu ziemnego i ropy naftowej.

Rosyjskie media szeroko relacjonowały wizyty Fradkowa i Pawłowskiego w Mińsku. Skrzętnie odnotowywały też wszystkie wystąpienia przedwyborcze Łukaszenki oraz rewelacje białoruskiego KGB na temat kandydatów demokratycznej opozycji i planów Zachodu, jakoby pragnącego rozpętać na Białorusi "pomarańczową rewolucję". Znacznie mniej miejsca poświęcały temu, co Białorusinom mieli do zaproponowania Alaksandr Milinkiewicz i Alaksandr Kazulin. Media w Rosji unikały przy tym oceniania tego, co w ostatnich tygodniach działo się w Mińsku. Na opublikowanie wywiadów z opozycyjnymi kandydatami zdecydowały się tylko nieliczne gazety.

Milinkiewicz i Kazulin w czasie kampanii wyborczej kilkakrotnie gościli w Moskwie. Czas na rozmowy z nimi znaleźli jednak tylko liderzy liberalnego Sojuszu Sił Prawicy (SPS) i innych praktycznie nie liczących się na rosyjskiej scenie politycznej ugrupowań demokratycznych, a o spotkaniach tych dowiedzieli się w zasadzie tylko ci Rosjanie, którzy na co dzień interesują się sytuacją na Białorusi i którym los tego kraju rzeczywiście leży na sercu.

Jerzy Malczyk

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)