Rosja chciała usunąć L. Kaczyńskiego? "To nadużycie moralne"
Za katastrofą smoleńską stali rosyjscy przywódcy, którzy chcieli usunąć Lecha Kaczyńskiego - taki wniosek płynie z kontrowersyjnego filmu dokumentalnego pt. "List z Polski" zrealizowanego dla holenderskiej telewizji przez Mariusza Pilisa. Zdaniem przewodniczącej Rady Etyki Mediów Magdaleny Bajer, snucie sensacyjnych, spiskowych teorii, przed ujawnieniem polskiego raportu na temat katastrofy jest bardzo szkodliwe. - Lansowanie jednej tezy, a zwłaszcza mówiącej o zamachu, jest nadużyciem moralnym - przekonuje. Do księgarń wkrótce trafi też książka, będąca rozwinięciem tez zawartych w dokumencie.
Zbierając materiały do filmu Mariusz Pilis przeprowadził szereg rozmów z ekspertami, politykami, bliskimi ofiar. Ponieważ nie zmieściły się one w całości w dokumencie, postanowił - przy pomocy Artura Dmochowskiego - wydać książkę, w której znalazły się pełne zapisy tych wywiadów. Wśród rozmówców znaleźli się m.in. z Wiktor Juszczenko, b. prezydent Ukrainy, Władimir Bukowski, rosyjski dysydent i obrońca praw człowieka w ZSRR, Tomasz Sakiewicz, naczelny "Gazety Polskiej", Bronisław Wildstein, b. prezes zarządu Telewizji Polskiej i publicysta, Zuzanna Kurtyka, wdowa po prezesie IPN itp. Wszystkie wypowiedzi są w mniejszym lub większym stopniu oskarżeniem pod adresem Rosji i polskiego rządu ws. katastrofy smoleńskiej. Spotkanie promujące książkę, która będzie dostępna w księgarniach od 5 kwietnia, zostało zorganizowane przez "Gazetę Polską". 23 marca do tygodnika dołączona była także płyta DVD z dokumentem Pilisa.
Jak Rosja pozbywa się swoich przeciwników…
Wzbudzający wiele kontrowersji film, mimo że nie był pokazywany w polskiej telewizji, cieszy się u nas coraz większą popularnością za sprawą internetu. Dokument miał premierę w holenderskiej telewizji publicznej VPRO 25 października 2010 r. w czasie największej oglądalności. Jak mówi jego autor dokument spotkał się z bardzo dużym zainteresowaniem. - Niewątpliwie rzucił kompletnie nowe światło na postrzeganie katastrofy smoleńskiej przez Holendrów - przyznaje. Film zawiera wyraźną tezę, że przyczyną katastrofy prezydenckiego samolotu był zamach inspirowany przez władze rosyjskie, które chciały się pozbyć niewygodnego przeciwnika, jakim był dla nich Lech Kaczyński.
Twórca dokumentu przekonuje, że Moskwa od lat dąży do zdominowania Europy Środkowej i uczynienia z niej strefy swoich wpływów. Przeszkodą na tej drodze był polski prezydent, który m.in. odegrał przewodnią rolę w trakcie konfliktu rosyjsko-gruzińskiego, wspierając prezydenta Micheila Saakaszwiliego. To jeden z wielu powodów, dla których Rosja miała interes, by pozbyć się Lecha Kaczyńskiego.
Aby pokazać, jak "łatwo" władzom rosyjskim przychodzi eliminacja przeciwników, Pilis przywołuje m.in. śmierć Anny Politkowskiej, Aleksandra Litwinienki, czy próbę otrucia Wiktora Juszczenki. Łatwo wysnuć więc wniosek, że Rosjanie nie mieliby żadnych skrupułów, by przeprowadzić zamach na samolot Lecha Kaczyńskiego. Aby jeszcze bardziej uwiarygodnić tę tezę, w filmie otrzymujemy krótki wyciąg z historii stosunków polsko-rosyjskich, który jawi się jako ciąg zdrad i kłamstw, jakich dopuszczała się Moskwa wobec Polski: zaczynając od XVIII wieku i rozbiorów, przez atak z 17 września 1939 roku, po mord katyński. Film kończy się sugestywnym obrazem urządzenia, które w przeciągu kilki chwil zasnuwa niebo gęstymi oparami mgły.
Hit polskiego internetu
Film natychmiast przedostał się do polskiego internetu. Jak mówi jego autor, w Polsce mogło go już obejrzeć ponad dwa miliony osób. Tak duża popularność zaskakuje, biorąc pod uwagę, że film nie miał żadnej reklamy. Pilis podkreśla, że mimo tak dużego zainteresowania w naszym kraju nie otrzymał ani jednej propozycji, by film został pokazany przez którąś z polskich stacji. Dokumentem zainteresowała się tylko "Gazeta Polska", która wydała go na DVD.
Mariusz Pilis jest doświadczonym dziennikarzem. Zdobył Grand Prix Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w kategorii Najlepsze Dziennikarstwo Międzynarodowe. Był inicjatorem i pierwszym dyrektorem stacji TVP INFO. „List z Polski” to nie pierwszy jego film. Na swoim koncie ma ponad 20 dokumentów dotyczących głównie Rosji i Kaukazu. Wiele z nich realizował na zlecenie zagranicznych stacji m.in. z BBC, Channel 4, duńskiej TV2. Dlaczego w „Liście z Polski” dla holenderskiej stacji VPRO przedstawił tylko jedną, najbardziej sensacyjną teorię nt. okoliczności katastrofy, przemilczając wszystkie pozostałe, mówiące np. o awarii samolotu, czy błędach ludzkich przy podchodzeniu do lądowania?
Pilis tłumaczy, że w sztuce dokumentu jest kilka sposobów narracji: jedne szukają złotego środka, drugie są bezpośrednimi przekazami odautorskimi. Jego film zalicza się do tej drugiej grupy. – „List z Polski” jest opowiadany w pierwszej osobie, bo mówię w nim o sprawach, które są dla mnie niepokojące. Starałem się wskazać wszystkie wątpliwości, które pojawiły się w polskich mediach po 10 kwietnia. Tę drugą stronę, która mogłaby stanowić balans, prezentowały praktycznie wszystkie polskie media. Holendrzy doskonale ją znają – przekonuje i dodaje, że „nie chce formułować teorii o zamachu, aczkolwiek obecnie obserwujemy jak po kolei odpadają kolejne wersje dotyczące m.in. nacisków na załogę, kłótni gen. Błasika z kpt. Protasiukiem itp.” - Nie odpadają natomiast rzeczy najważniejsze: wciąż nie wiemy, dlaczego Rosjanie nie przekazali nam czarnych skrzynek oraz wraku – zwraca uwagę. Podkreśla, że jedyne, co chciał osiągnąć, to zbudować pewien obszar poszerzający cały zakres rozumienia katastrofy smoleńskiej o
kwestie, których do tej pory nikt nie miał odwagi wypowiedzieć wprost.
"List z Polski" jest kolejnym po "Solidarnych 2010" i "Mgle" filmem, który winą za katastrofę obciąża polski rząd "spiskujący" z Rosjanami.
"To nadużycie moralne"
Przewodnicząca Rady Etyki Mediów Magdalena Bajer przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że przedstawianie wyłącznie jednej tezy, a zwłaszcza mówiącej o zamachu, przed ujawnieniem polskiego raportu ws. przyczyn katastrofy, jest nadużyciem moralnym. - Lansowanie takich poglądów szczególnie przed rocznicą uważam za szkodliwe, mącące w głowach. To jest sianie nieufności, która będzie dalej dzielić społeczeństwo. Spowoduje to jedną wielką szkodę – nawet gdy poznamy już raport komisji Millera, wiele osób i tak nie uwierzy w jego ustalenia – tłumaczy.
Bajer tłumaczy, że REM niedługo po katastrofie zwracała się z apelem do dziennikarzy i osób spoza kręgu prokuratorskiego, które nie mają dostępu do materiałów ze śledztwa, by powstrzymały się od formułowania niepotwierdzonych domniemań dotyczących przyczyn wypadku. - W tak tragicznej sytuacji trzeba się przed tym bardzo powstrzymywać. Dziennikarze powinni raczej lansować cierpliwość w oczekiwaniu na polski raport. Snucie takich sensacyjnych teorii jest bardzo złe – podkreśla.
Paulina Piekarska, Wirtualna Polska