Romain nie wierzy, że to tylko zamieszki. "Jakby przygotowywali się na atak terrorystyczny"
Przez ostatnie dwa dni Francuzi dali pokaz siły i brutalności. Na Polach Elizejskich płonęły dziesiątki samochodów, wiele ulic było pod gruzami. A to może być dopiero początek. Znajomy Francuz mówi nam, że chodzi o coś głębszego.
Romain pracuje w Paryżu w jednej z największych firm modowych. Był na miejscu, gdy rozpoczęły się zamieszki. To, co widział, opisuje jako znacznie gorsze niż to, co pokazują francuskie media i władze. Według nich, protest dotyczy planowanych zmian w podatkach, które odbiją się na społeczeństwie. Ale jak podkreśla Romain, chodzi o coś dużo głębszego. Coś tak problematycznego, że francuski rząd podjął przygotowania takie, jak do ataku terrorystycznego.
- To, co się dzieje, jest dużo ostrzejsze i gorsze niż to, co widać na ekranie telewizora - mówi Romain w rozmowie z WP. - Ludzie się buntują przeciwko systemowi, a nie tylko podatkom. Najpierw były Pola Elizejskie i luksusowe marki. Teraz są banki i ulice, cała infrastruktura. Dzisiaj policjanci bardzo ściśle chronili Pałac Elizejski. Dokładnie tak, jak dwa lata temu. Tak, jakby przygotowywali się na atak terrorystyczny - dodaje.
Lecz tym razem atak nie nadchodzi ze strony terrorystów, tylko ze strony społeczeństwa. Według Romaina jest ogromna przepaść między ludźmi. Na ulicach Paryża dominują skrajności. Z jednej strony widać luksusowe marki, w których jedna rzecz kosztuje tysiące złotych. Po zmierzchu w witrynach tych samych sklepów gromadzą się bezdomni, którzy często żyją za mniej niż kilka złotych dziennie.
Polityka Macrona uderza przede wszystkim w najbiedniejszą warstwę społeczeństwa. Protest może odbywać się w Paryżu, ale to nie paryżanie protestują. To ludzie, którzy przyjechali do stolicy pokazów mody, aby zrobić pokaz swojej siły. I udało im się - na ulicach leżą gruzy, samochody są spalone, banki zdewastowane. A paryżanie, żeby dostać się do swoich eleganckich kamienic, muszą się legitymować przed policją, bo wiele ulic w centrum zostało zabarykadowanych lub otoczonych.
A luksusowe marki, takie jak Louis Vuitton, zabezpieczają swoje sklepy w obawie przed kolejnymi zniszczeniami. Tydzień temu w sobotę wiele witryn zostało potraktowanych jako tarcze do rzutów. Na ulice posypały się kilogramy szkła.
- Możemy ignorować biedę i resztę problemów społecznych. Ale tutaj nie chodzi o podatki i paliwo. Ludzie mają naprawdę dość. W ten weekend Paryż miało ochraniać nawet 5 tysięcy policjantów. I nie powstrzymali ludzi - dodaje Romain.
Paryż płonął tydzień temu i płonął dzisiaj. I jeśli Francuzi mają tak dość, to bardzo prawdopodobne jest, że za tydzień też zapłonie. Do skutku.
Masz historię, którą chciałbyś się podzielić? Prześlij nam ją przez dziejesie.wp.pl