Rok temu mieli wielką powódź. "Co deszcz stajemy w wodzie"
Po weekendowych ulewach mieszkańcy Głuchołaz zmagali się z podtopieniami, zalanymi piwnicami i zamkniętymi ulicami. Tym razem jednak - jak mówią - fala wody przyszła nie tylko z nieba, ale i z urzędniczego zaniedbania. - Jest już rok po wielkiej powodzi, a nadchodzi większy deszcz i znów stoimy w wodzie - podkreślają z żalem mieszkańcy.
- Mieszkańcy są częściowo rozczarowani tym, co do tej pory udało się w mieście zrobić. Pewne kwestie są niezałatwione: w części miasta nadal nie mamy chodników, są dziury w drogach, wciąż trwa przebudowa głównej ulicy - mówi Wirtualnej Polsce Henryk Indyk, były dyrektor szkoły, a obecnie szef portalu "Głuchołazy to MY" i wydawca lokalnej gazety.
- Choć minął niemal rok od zeszłorocznej powodzi, to gdy przychodzi większy deszcz, stajemy w wodzie. Denerwuje wszystkich takie łapu-capu, prowizorka, niedbałość - podkreśla i podaje przykłady zastrzeżeń.
W weekend sołtyska Bodzanowa zadzwoniła do niego, mówiąc, że Potok Bodzanowski wzbiera i woda podchodzi już pod domy. Sołtyska miała pretensje, bo - jak przypomina - po powodzi z września 2024 r. prosiła o oczyszczenie zarastających brzegów potoku, aby woda mogła swobodnie spływać. Niestety, odcinek koryta na długości kilku kilometrów w ogóle nie został oczyszczony. Na szczęście nie było dużych szkód.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wielkie ulewy na południu Polski. Nagrania z przejścia żywiołu
Ulewy w Głuchołazach obnażyły braki w niedawno przeprowadzanych remontach. Przykład? Ulica Sikorskiego.
- Nie jest gotowa kanalizacja burzowa. Powstało jezioro. Ulica była zamknięta na około 150 metrów. Potem, z powodu gromadzącej się wody, wstrzymano ruch przy moście - relacjonuje Indyk. - Wykonawca przywiózł własne pompy i w ciągu godziny wypompował wodę. Ale to pokazuje, że niektóre miejsca są remontowane niestarannie, bez myślenia o zabezpieczeniu - komentuje.
Nie lepiej było przy moście na Złotym Potoku (naprawionym po powodzi z 2024 r.). Wezbrana woda rozmyła skarpę i przyczółki mostu. Mieszkaniec opowiada WP, że dopiero gdy zdjęcia trafiły na Facebooka, "w godzinę przyjechała ekipa i zaczęli to naprawiać".
"Zaczyna padać to truchleję ze strachu"
W centrum Głuchołaz podtopienia zaniepokoiły właścicieli domów.
- Jak tylko jest większy deszcz, to my już truchlejemy, zjeżdżamy w nocy, żeby sprawdzić, czy nie zalewa - mówi Katarzyna Ludwa, współwłaścicielka popularnego baru "U Ludwy". Sąsiad wczoraj zadzwonił do niej, że woda podchodzi im pod próg lokalu.
Jak relacjonuje mieszkanka, straż pożarna przyjechała szybko i zaczęła działać, ale jej zdaniem potrzebna jest lepsza organizacja. - Naprawdę rozumiemy, że nie da się remontów zrobić w pięć minut, ale kurczę, coś trzeba myśleć. Właścicielem remontowanej drogi jest GDDKiA. Już nie wiem, jak z nimi rozmawiać. Nawet jakby tę pompę zostawili, jakieś dyżury zrobili, jak wiedzą, że ma padać... - zastanawia się.
I dodaje: - Nastroje są, jakie są. Ludzie narzekają, bo są niezadowoleni. My musimy pracować i jednocześnie robić remont po poprzednich zniszczeniach - podsumowuje.
Co złe, to wina Tuska
W Głuchołazach każde większe zalanie staje się dziś pretekstem do politycznych komentarzy i wzajemnych oskarżeń. Przykładem może być decyzja o zamknięciu mostu tymczasowego, która - choć wynikała z prowadzonych prac przebudowy drogi krajowej nr 40 - szybko została przedstawiona jako kolejna katastrofa. Most znów jest przejezdny.
- To było politycznie wykorzystywane przez polityków z Warszawy. Wśród mieszkańców też narastają emocje, padają oskarżenia: "wina Tuska, niech ten rudy się weźmie do roboty". Takie komentarze da się zobaczyć nie tylko w internecie, ale i na ulicach - mówi Indyk. Sam jednak zaznacza, że największy żal kieruje do władz lokalnych.
- Jestem mieszkańcem tego miasta od ponad 64 lat. Po powodzi zawsze mówiono, że pieniądze są, pieniądze są, a potem okazuje się, że jednak ich nie ma - podkreśla.
Jako przykład podaje ulicę Powstańców Śląskich, gdzie - mimo zapewnień o oczyszczonych studzienkach - woda znów zalała drogę. - Zatkane studzienki, woda się leje. To jest górna część Głuchołaz. Cztery czy pięć studzienek jedna po drugiej zapchane. Tak to wygląda - podsumowuje z goryczą.
Burmistrz apeluje o spokój i obserwowanie komunikatów
Burmistrz Głuchołaz Paweł Szymkowicz jeszcze dziś rano zapewniał, że sytuacja jest monitorowana na bieżąco. "Burmistrz wraz ze służbami - policją, strażą pożarną i pracownikami spółek komunalnych monitorują stan rzek i ilość opadów" - poinformowano w oficjalnym komunikacie.
Władze samorządowe powołują się również na ustalenia z sąsiednich miejscowości po stronie czeskiej: Jesenika i Mikulovic, gdzie sytuacja ma się stabilizować. Mimo to, burmistrz ostrzega przed możliwymi dalszymi opadami i apeluje. "Proszę o obserwowanie oficjalnych komunikatów oraz szczególną uwagę na małe cieki wodne" - napisał na Facebooku.
W tle komunikatu pojawiają się jednak głosy krytyki mieszkańców, którzy zarzucają władzom brak gotowości.
"Na co znów czekacie? Już powinny być przyczółki z piaskiem i workami w co najmniej trzech miejscach" - można przeczytać w komentarzach pod wpisami miejskich profili.
Nie brakuje też emocjonalnych reakcji: "Wstyd. Ile kamienic jest teraz zalanych?" - pytają rozgoryczeni mieszkańcy.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski