Rok temu Londyn oszalał na tydzień
Rok temu Londyn oszalał. Z dnia na dzień tysiące osób stały się złodziejami, podpalaczami i zwykłymi bandytami. Kilku mordercami. Walka z uliczną przemocą trwała ponad tydzień. To się zawsze może powtórzyć.
Do dziś nie wyjaśniono okoliczności śmierci Marka Duggana ciemnoskórego 29-latka, zastrzelonego przez policjantów 4 sierpnia 2011 roku w dzielnicy Tottenham w północno-wschodnim Londynie. Był podejrzewany o kierowanie gangiem handlarzy narkotyków. Zginął podczas próby zatrzymania. Protesty po jego śmierci przerodziły się w uliczne burdy w wielu dzielnicach Londynu. Przemoc ogarnęła też m.in. Manchester i Birmingham.
W różnych częściach miasta grasowały grupy liczące po kilkunastu, a częściej kilkudziesięciu zakapturzonych typów chętnych demolować i grabić sklepy, rozbijać szyby w samochodach, "nawalać się" z policją i kto im się tylko nawinie. Asystowała im rzesza tzw. porządnych obywateli, wietrzących okazję wzbogacenia się o nowy model iPhona, parę butów albo karton piwa ze "zdobytych" przez zadymiarzy salonów i osiedlowych sklepików. Nie należały do rzadkości obrazki nastoletnich dziewcząt i chłopców objuczonych sprzętem RTV, naręczami ciuchów, albo ładnie ubranej paniusi taszczącej... kilka paczek pampersów.
Jedni poszkodowani, inni poszukiwani
Polacy mieszkający w Londynie też przeszli swoje podczas rozruchów. Co najmniej czterech rodaków straciło dach nad głową i cały dobytek, gdy spłonęły ich mieszkania. Świat obiegło zdjęcie kobiety skaczącej z okna ogarniętego płomieniami budynku na Croydon. Była to Monika Kończyk. Spadającą Polkę chwycił mieszkający po sąsiedzku Rumun. Większych obrażeń nie odniosła.
Niektórzy rodacy zwietrzyli również okazję obłowienia się w dobra materialne. Nieoceniony w takich sytuacjach "Daily Mail" skrupulatnie wyliczył, że emigranci z Europy Środkowo-Wschodniej stanowili 18 procent zatrzymanych złodziei. A jak "Daily Mail" pisze o Europie Środkowo-Wschodniej, to zawsze "ciepło" myśli o Polakach.
Powtórka z rozrywki prawdopodobna
Policja zatrzymała ostatecznie ponad 3 tysiące osób, około 1100 stanęło przed sądem. Policyjne konwoje nie wyrabiały, więc oskarżonych pakowano do miejskich autobusów. Podczas ubiegłorocznych rozruchów zginęło na Wyspach 5 osób, w tym starszy mężczyzna na Ealingu, śmiertelnie pobity przez 22-letniego bandytę. Obrażenia odniosło 30 policjantów. Straty materialne szacowano na 120 do 200 milionów funtów.
Długo po londyńskich "wydarzeniach" debatowano nad ich przyczynami. Gromy spadły na rząd Davida Camerona za cięcia w wydatkach socjalnych. Dotknęły one również projektów dla środowisk zagrożonych społecznym wykluczeniem - jak to się ładnie teraz mówi o społecznym marginesie. Media zwracały także uwagę, że nie taka znów mała liczba sprawców przestępstw, to nie były jednak zwykłe lumpy ciągnące całe życie na zasiłkach, ale "normalni, spokojni obywatele". Część grabiących sklepy wyrostków mogła bez problemu kupić sobie to, co ukradła. Padły, więc wielkie słowa o kryzysie wartości, rodziny, autorytetów. Niewiele z tego wynikło, za to wciąż istnieje obawa, że "London riots" może się w każdej chwili powtórzyć. Z obojętnie, jakiego powodu i jeszcze na większą skalę.
Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy